Autor | Nasi ulubieni poeci |
| 07 Sie 2018 o 10:43 Przypadek zrządził, że wróciłam do poetki, którą bardzo lubiłam w czasach jeszcze przed maturą. Zagarnęłam nawet kilka jej wierszy, układając do nich melodię i śpiewając przy gitarze. Pamiętam melancholię, deszczowe dni, pasjonujące rozmowy z innymi na temat innych wierszy. Śpiewaliśmy poezję. Wiersze Haliny Poświatowskiej były mi wtedy bardzo bliskie. Aż tak bardzo, że wybrałam temat na maturze z języka polskiego właśnie o niej i pisałam przez kilka godzin, cytując wiele wierszy z pamięci. Minęło wiele lat i nagle wróciły do mnie. Oto jeden z nich:
*** (jest cała ziemia samotności...)
jest cała ziemia samotności i tylko jedna grudka twojego uśmiechu
jest całe morze samotności twoja tkliwość ponad nim jak zagubiony ptak
jest całe niebo samotności i tylko jeden w nim anioł o skrzydłach tak nieważkich jak twe słowa
Myślę, że moglibyśmy się tutaj podzielić myślami o naszych ulubionych poetach. Przemykają obok nas świetne wiersze, świetni poeci, a my o nich nie wiemy. Halina Poświatowska żyła krótko, tylko 32 lata. Była chora na serce i w jej wierszach przebija motyw kruchości życia. Autorka jej biografii K. Błażejowska pisze, że Halina Poświatowska "otoczona jest nimbem sentymentalizmu". Przez krytyków poezja Poświatowskiej była i jest różnie traktowana. Ja mam do niej szczególny stosunek, gdyż wpleciona jest w pewien sposób w moje życie. | |
| 07 Sie 2018 o 11:01 Poezja to też tłumaczenia z obcych języków. Nie będę oryginalna, jeśli przywołam tu sonet 97 Williama Szekspira, który należy do moich ulubionych sonetów. I chociaż Stanisław Barańczak należy do moich ulubionych poetów i tłumaczy, w przypadku tego sonetu jest mi chyba bliższe tłumaczenie Macieja Słomczyńskiego.
XCVII Jakże podobna zimie jest rozłąka
Jakże podobna zimie jest rozłąka Z tobą, radości przelotnego roku! Jaki chłód czułem, w jakich żyłem mrokach! Jaka grudniowa pustka była wokół! A przecież właśnie przechodziło lato I jesień płodna, cała w złotych plonach, Niosąca wiosny urodzaj bogaty Jak owdowiała i brzemienna żona. Lecz dla mnie były te plony dojrzałe Gorzkim owocem mego smutku tylko, Bo czym bez ciebie jest lato wspaniałe? Gdy ciebie nie ma, nawet ptaki milkną Lub taki smutek rozbrzmiewa w ich śpiewie, Że drżąc przed zimą, liść blednie na drzewie.
A tu tłumaczenie Stanisława Barańczaka:
Jakże podobna zimie ta rozłąka z tobą Po naszym wspólnym, słodkim lecz ulotnym lecie! Jakiż ziąb we mnie rośnie z każdą mroczną dobą! Jakże grudniowo gołe wszystko w moim świecie! A przecież czas rozłąki – zewnętrznym mierzony Kalendarem – na lato przypadł i na jesień, Co, jak brzemienne łono owdowiałej żony, Nabrzmiewała owocem wiosennych uniesień; Mnie jednak ta obfitość była nie nadzieją Lecz obrazem sieroctwa, gdyż na wszelkie braki Gorszy brak ciebie: przezeń i letnie dni wieją Chłodem, przezeń głos tracą najśpiewniejsze ptaki, A gdy zabrzmią, to głosem tak głuchym, że drżymy Jak liście, gdy poczują pierwsze tchnienie zimy. | |
| 07 Sie 2018 o 16:48 Pani Mieczysława Jastrunowa (1924-2015)
"Mama była poetką" miał się podobno o Niej wypowiedzieć syn - Tomasz Jastrun w 2008 roku.
Czy rzeczywiście tak mówił, trudno aktualnie sprawdzić, ponieważ wyłącznie ze zwykłej ciekawości zapytałam wtedy o Mieczysławę Buczkówną znajomą krytyk literacką, po czym otrzymałam powyższą odpowiedź.
Na temat Poetessy poczytać sobie można w paru literackich leksykonach (także w podręcznie-internetowej "Wikipedii") niemniej, jak chodzi o tak zwaną profesjonalną krytykę literacką, ta zbyt wiele uwagi jej nie poświęca.
Osobnego, dedykowanego Poetce hasła między innymi zabrakło w opracowanej przez Władysława Kopalińskiego "Encyklopedii drugiej płci "; nie uwzględniają jej również autorki przewodnika "Pisarki polskie. Od średniowiecza do współczesności". Z kolei sama poetka w ten oto sposób scharakteryzowała tę swoją, dodajmy osobliwą, sytuację:
"Prawie pół wieku wytrwałego pisania wierszy (i opowiadań), kilkanaście zbiorków. Żadnych nagród, na szczęście. W dodatku wiele lat nieobecności na rynku wydawniczym. Ostatni zbiorek nowych wierszy, "Jak bajka o wilku", ukazał się na początku lat osiemdziesiątych. Długa choroba (nawracające depresje) sprawiła, że moje "świecenie nieobecnością" uczyniło miejsce dla innych..." (par.: "Topos" nr 5-6 /2000).
Buczkówna to Twórczyni sprawdzonych uczuć i dobrej roboty, napisał we Wstępie do "Wyboru wierszy" Julian Rogoziński (Warszawa 1974), która swój poetycki cel osiągała bez triumfalnych okrzyków, wieszczych póz oraz formalnych, pozbawionych jakichkolwiek myślowych koncepcji, łamańców. Buczkówna bowiem oznacza poetkę wielce rzeczową. Konkretną. Obserwatorkę mikroskopowo mikroskopijnych zdarzeń i wydarzeń. Kiedy zaistnieje określona potrzeba, wówczas w wyrażaniu siebie posuwającą się już nie tyle do realizmu, co wręcz, do biologią podyktowanego, naturalizmu (par.: "Róża ostatnia" z cytowanego wyżej tomiku).
Sama wszak nazwałabym charakteryzowaną Poetkę, "Mistrzynią kwietnych nastrojów" (par.: jej programowe strofy zatytułowane "My i kwiaty" w: "Wigilie", 1958) a później dalsze cudowne opisywanie irysów, tulipanów, goździków, macierzanki, lilii, przekwitającego maku, konwalii, kwitnącej czereśni, fiołków oraz ich zapachu. Nadto woni lewkonii, czy nawet mdlących Autorkę, jaśminów. Wielokrotne analizy "istoty róży". Niemal całe studium poświęcone "Kwiatom Nachta Samborskiego". Do mnie jednakże stale i wciąż niezmiennie przemawiają utożsamiane z kryształem, konwalie i kryształowe, z konwaliami, flakony, gdzie:
"Najzimniejszy kwiat - wazon z kryształu Ścięty w pąku roziskrzeń Jakby się wahał - czy zaistnieć
Ale napełniono go wodą Zanurzono łodygi konwalii Z liściem jak szeroki tapczan Dla miłości bardzo rzeczywistej I gorący zapach Zaczął krążyć leniwie Kalecząc do tęczy Krawędzie - arterie szkła"--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |
| 07 Sie 2018 o 21:10 Pamiętam, że czytałam dawno temu wiersze tej autorki, ale niestety nie utrwalił mi się żaden w pamięci, ani też jakieś konkretne wspomnienie z Mieczysławą Buczkówną związane. A że lubię kwiaty, więc teraz mam okazję poszukać jej wierszy. | |
| 08 Sie 2018 o 15:36 Szmaragdowy kobold
"Śpiewały surmy w listnej wichurze / a karzeł chodził od snu do jawy" napisałaby (przypuszczalnie) o Leśmianie Melania Fogelbaum (1911-1944) Oczywiście, że odmieniec, ponieważ należał do tych wybranych, którzy wiodącymi do lasu drzwiami wymknęli się wszelkim filologiczno-krytycznym schematom; zieleń jego żywiołem oraz cała jej – zamknięta we wszystkich zmysłach - okołochlorofilowa reszta.
Bolesław Leśmian operował wyjątkową wyobraźnią, zresztą nie tylko on. Podobne zauroczenie dla różnych artystycznych dziwactw przejawiali jego twórczy Pobratymcy jak np. Julian Tuwim, nie mówiąc o tragicznej, z łódzkiego getta, Meli Fogelbaum [od której zaczerpnięto motto tekstu] a która w swoim obszarpanym notatniku, tak po leśmianowsku gryzmoliła:
„Szalone zieleństwo unurzał w ziele”
Leśmian bowiem - ów nieusuwalny z polskiej liryki – piewca tragicznych klechd, uczłowieczony demiurg fantastycznych krain, kreator wyłącznie wiadomych sobie (nie)istnień, w swojej całej buchającej wynaturzoną zielenią, rzeczywistości, to przede wszystkim narrator niewyobrażalnej biedy trudnego do zdefiniowania kalectwa, stwórca Bożych matołków czy wszelkiej, tylko jemu wiadomej maści, sygnowanych „kryską” próżni oraz krzyżykiem próchna - Matysków.
Stąd też i tyle w jego przerośniętych krajobrazach stworów i potworów, dziwożon, przypołudnic, syrenio-rusałczanych majek, śnitrupków, śnigrobków, gadów, znikomków, dusiołków-upiorków, strzygoniów i srebroniów, odmieńców-boginiaków, topielców, Zmierzchunów, Migoniów, Jawrzonów, zmór o aparycji piły, z drewna wystruganych priapicznych fantomów i im podobnych, nie mniej odrażających pokrak, szkaradków, brzydactw oraz paskud.
I to właśnie ten kontrast dokonujący się pomiędzy przepychem rozżarzonej, rozkojarzonej i do granic ekshibicjonizmu rozparzonej Natury a człowieczą nędzą plus te egzystencjalne kontrowersje realu oraz nicości, tak wspaniale błyszczą w splendorze leśmianowskich strof, w których sam Bóg również bywa solidarnie ułomny czy nawet w określonych momentach – bezradny:
„W czas zmartwychwstania Boża moc Trafi na opór nagłych zdarzeń. Nie wszystko stanie się w tę noc Według niebieskich wyobrażeń.
Są takie gardła, których zew Umilkł w mogile – bezpowrotnie. Jest taka krew - przelana krew, Której nie przelał nikt – dwukrotnie!
Jest takie próchno, co już dość Zaznało zgrozy w swym konaniu Jest taka dumna w ziemi kość Co się sprzeciwi – zmartwychwstaniu!” (B. Leśmian: „Zmartwychwstanie”)
I to właśnie dzięki opisanym egzystencjom w pustym, zimnym błękicie leśmianowskiego raju, stęskniona Urszulka Kochanowska będzie wypatrywać ukochanych Rodziców, nie Boga; dlatego uwięziona za niewidzialnym murem, dziewczyna, zanim uwolni ją któryś z zakochanych w niej dwunastu braci już wcześniej zdąży mu się rozsnuć w rozpłakany głos wibrującego powietrza, dzięki czemu i sam Poeta w pewnym momencie wrzaśnie gromko oraz zatupie na jemu podobnemu Stwórcę spadającymi z pięt – trupięgami:
„Słyszę jak deszcz po liściach coraz gęściej pluska. Tak mnie nuży zwłok moich w zaświaty wywózka Na kołach, co się kręcą, choć nie widzą drogi!... Dla mnie już tylko – mroki i mroków rozłogi! Boże, czemuś dał duszę, co snu musi żebrać -
I życie, które można tak łatwo odebrać? I czemuś mnie z takiego utworzył marliwa, Że mnie w tę obcą ciemność byle noc porywa? Czemu nieśmiertelniejesz na moim pogrzebie? Czemuś zabił mnie jadem, co nie truje ciebie? Czemu nuży mnie zwłok moich w zaświaty wywózka, A deszcz po żywych liściach coraz gęściej pluska?” („Pogrzeb”)--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |
| 09 Sie 2018 o 16:16 Dzięki za przypomnienie poezji Bolesława Leśmiana, bo niesamowity to poeta. Nie śmiem pisać o jego fantastycznym świecie, o melodii i rytmice i nowych słowach, o elementach bajkowych, mitycznych, ludowych, o erotyce, zagrożeniu i bliskości śmierci. Kiedy słyszę "Leśmian", pierwsze myśli biegną do trzech wierszy: "W malinowym chruśniaku", "Urszuli Kochanowskiej" i "Śmierci wtórej". Erotyzm zbierania malin we dwoje. Oczekiwanie małej Urszulki w pustym domu na drugim ("tamtym") świecie na rodziców. A "Śmierć wtóra" należy do niewielu wierszy, które potrafię powiedzieć z pamięci (ułożyłam kiedyś do niego muzykę):
"Dwojgu zmarłym w cmentarza zakątku Dawna miłość śni się od początku - I westchnęli i po małej chwili Wspomnieniami ust się połączyli." | |
| 09 Sie 2018 o 19:57 lilly napisał: Przypadek zrządził, że wróciłam do poetki, którą bardzo lubiłam w czasach jeszcze przed maturą. Zagarnęłam nawet kilka jej wierszy, układając do nich melodię i śpiewając przy gitarze. Pamiętam melancholię, deszczowe dni, pasjonujące rozmowy z innymi na temat innych wierszy. Śpiewaliśmy poezję. Wiersze Haliny Poświatowskiej były mi wtedy bardzo bliskie. Aż tak bardzo, że wybrałam temat na maturze z języka polskiego właśnie o niej i pisałam przez kilka godzin, cytując wiele wierszy z pamięci. Minęło wiele lat i nagle wróciły do mnie. Oto jeden z nich:
*** (jest cała ziemia samotności...)
jest cała ziemia samotności i tylko jedna grudka twojego uśmiechu
jest całe morze samotności twoja tkliwość ponad nim jak zagubiony ptak
jest całe niebo samotności i tylko jeden w nim anioł o skrzydłach tak nieważkich jak twe słowa
Myślę, że moglibyśmy się tutaj podzielić myślami o naszych ulubionych poetach. Przemykają obok nas świetne wiersze, świetni poeci, a my o nich nie wiemy. Halina Poświatowska żyła krótko, tylko 32 lata. Była chora na serce i w jej wierszach przebija motyw kruchości życia. Autorka jej biografii K. Błażejowska pisze, że Halina Poświatowska "otoczona jest nimbem sentymentalizmu". Przez krytyków poezja Poświatowskiej była i jest różnie traktowana. Ja mam do niej szczególny stosunek, gdyż wpleciona jest w pewien sposób w moje życie.
Halina Poświatowska oznajmia
Ze zmierzchem w noc się głęboką pogrążę która tkwi za progiem kocio przyczajona by drasnąć mi gardło szkarłatnym paznokciem - tym moim oddechem niby ptak świszczącym
Kogucią pobudkę wnet odtrąbi przedświt on twarzą śmierci niczym płótno białą - jeszcze rosy posłucham w liściach pulsującej i przygasnę jak świeca zaranną gwiazdą
13.05.2017--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |
| 10 Sie 2018 o 18:16 Trochę dziwnie, że na portalu literackim tak mało jest zainteresowanych tym tematem. Chciałam wczoraj napisać parę zdań o poezji Czesława Miłosza, ale tak się zaczytałam, że onieśmieliły mnie tematy, ich olbrzymia różnorodność, mądrość i trafność spostrzeżeń. Więc zacytuję chociaż kilka wersów wiersza "Dar":
Dzień taki szczęśliwy. Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium. Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego, zapomniałem. Ne wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem. Nie czułem w ciele żadnego bólu. Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle. | |
| 10 Sie 2018 o 18:49 Lilly, to nie tak.
Z wielką przyjemnością czytam Waszą dyskusję, także dlatego, że to są i moi ulubieni poeci. Ale nie potrafię zrobić tak wartościowej analizy ich twórczości. Może tylko to, że Poświatowska jest u mnie trochę dalej na tej liście, a Leśmian z Miłoszem na początku i w towarzystwie Szymborskiej z jej genialną prostotą poezji. Jest też Tuwim z jego Stacją - Chandra Unyńska - gdzieś w mordobijskim powiecie (Piotr Płaskin), Asnyk i Słowacki z "Ludwiku! Jak dwie gwiazdy podobne na niebie" i tak dalej, dalej, dalej....
Piszcie, będę czytać :) A za to, co już - dziękuję :) | |
| 10 Sie 2018 o 20:31 Piórko, ja przecież bardzo mało napisałam o tych poetach. Nie jestem specjalistką i nie poświęcam czasu na czytanie analiz poezji, dlatego nie mogę się głębiej wypowiadać. Cieszy mnie, że befana pisze więcej i ciekawie. Myślałam po prostu o tym, że chętnie usłyszę o poetach, których nie znam i powinnam bardzo żałować :) Ale oczywiście bardzo ciekawe jest spojrzenie innych osób na poetów, których znam. | |
| 10 Sie 2018 o 20:36 Aha, dzisiaj dostałam mejlem powiadomienie, że mój wiersz znalazł się wśród wyróżnień honorowych nagrodzonych drukiem w tomiku pokonkursowym Małopolskiej Nagrody Poetyckiej "Źródło". W zeszłym roku był to wiersz "Patria", w tym "Stopniowanie wolności". Duża konkurencja, ale też dużo wyróżnień honorowych. :) | |
| 10 Sie 2018 o 21:17 lilly napisał: Trochę dziwnie, że na portalu literackim tak mało jest zainteresowanych tym tematem. Chciałam wczoraj napisać parę zdań o poezji Czesława Miłosza, ale tak się zaczytałam, że onieśmieliły mnie tematy, ich olbrzymia różnorodność, mądrość i trafność spostrzeżeń. Więc zacytuję chociaż kilka wersów wiersza "Dar":
Dzień taki szczęśliwy. Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie. Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium. Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć. Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć. Co przydarzyło się złego, zapomniałem. Ne wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem. Nie czułem w ciele żadnego bólu. Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |
| 10 Sie 2018 o 21:30 (Ro)zwijająca się muzyka świata: Wieliczka a Nelly Sachs (1891-1970)
O Tych, których ciała "przeniknął dym"[1]
Niczego nie muszę przewidywać, bo i tak nadejdzie z drugą połową wielickiego lata. A choć nadal malachitowo oraz szmaragdowo błyszczy i skrzy się cała zieleń moich kochanych Ogrodów Żupnych; zieleń wspomagana serdeczną krwią różowo, amarantowo oraz cynobrowo kwitnących bulwiastych begonii czy - w bliższym lub na dalszym planie - szałwii z pelargoniami w kamiennych donicach, to właśnie w tym akurat najodpowiedniejszym dla siebie momencie, nadpłynie - najpierw pojedynczą, boleśnie samotną nutą-tematem - niebawem przechodząca w fugę, w Jeremiaszowy Tren, w kadisz, którego mnie jako kobiecie żadną miarą nie wolno odmawiać, cała przepełniona sobą i w sobie rozedrgana, rozdźwięczana, tożsama z Objawieniem: (ro)zwijająca się muzyka świata, kiedy (w dalszej lub bliższej przyszłości) wypełni się owo Zapowiedziane, że:
Wybawione ze snu zaczną wielkie ciemności lasów mezozoicznych drążyć zrzucać lśniące ulistnienie lat świetlnych i duszę swą obnażać -
Oranci z błyskawic ogołoceni i z ognia śpiewu wyzuci klęcząc potrącają Zewnętrzności porożem znów o początku rafy Praoceanem obmywanej zwijającej się muzyki świata.[2]
Każdego roku słyszę tę muzykę, gdy przebywam w moim mieszkaniu słoiku. Przede mną - vis-a-vis - kurtyna rozmaitej gęstości drzewostanu oddziela metropolitalno gwarną ulicę powiatowej Wieliczki; za mną - rozzłocona dal niegdysiejszego Żupnego Sadu, a ja - w zależności od nastroju - zasłuchana w wyższe i niższe tony komarzych skrzypiec, w dygocące cytry wiatru czy w dobiegającą z dziedzińca salinarnego Zamku - straussowską orkiestrę Obligato. W te, od zaułka do zaułka przerzucane niby piłeczka pingpongowa, krzepkie klarnety; z alejki na alejkę śpiewną strugą spływające oboje, czy - jak przebudzone puchacze - pohukujące waltornie, które już nie tylko rozwijają na kształt (zwanej Leporello) obrazkowej książki, muzykę mego Miasta, ale nadto one same mknąc z prędkością światła, światło owo rozpraszają na najpiękniejsze, ponieważ zaklęte w dźwiękach, kolory. * Odkąd moja dziecięca pamięć sięga, to dzielnica Klasno zawsze znajdowała się przy drodze na Sierczę. Później zaś ilekroć wyłącznie udawałam się na Klaśnieńską, nieodmiennie ogarniał mnie bliżej nieokreślony smutek, że idę tylko tam, przy czym w moim smutku nie tkwiła żadna przypadkowa melancholia, gdyż Klasno (w swoim czasie mikroskopijne - w mieście Wieliczka - miasteczko żydowskie) jeszcze teraz odzywa się (słyszalnym podświadomie) "Chórem opuszczonych rzeczy"[3]:
Rozbity dzban
CZY DZBANEM BYŁEM, skąd wieczór niby wino wypłynął A i czasem księżyc więziono w krzewie różanym? Noc konania staruszki przechwyciłem Gdy dyszała jak dyszy koźlę do palika uwiązane.
O dzbany, dzbanki! do miary pożegnania przystosowane Mamy co chować; Naturę płynną. Jesteśmy jak serca, bo z nas tłoczy się dalej I stoi cicho niczym czas w zegarze.
Przyćmione światło
O moje lustro cienia! zobaczyłam w tobie, widziałam - Wydobytą dłoń z prochu grobu, w gwiazdę przemienioną Wrzeszczał czas w swej kołysce trupiej - ujrzałam Męką w pierścień wygięte wargi Izraela.
Bucik
Miara ludzka zgubiona; jestem samotnością Którą jej rodzeństwo po tym świecie szuka - O Izraelu, to z twoich stóp cierpiących Jestem krzyczącym wniebogłosy, echem.
Wcześniej jednak zapisał szwedzki mistyk (i zarazem uczony) Emanuel Swedenborg (1688-1772) iż "W mniej dotkliwych piekłach widzieć można nędzne rudery, niekiedy stojące w rzędach na kształt miasteczka z jego ulicami i zakątkami..."
Z pewnością (przed Zagładą) Klasno raczej nie przypominało opisanego przez (wzorującego się na Swedenborgu) Czesława Miłosza[4] symbolicznego "piekła" w postaci zaniedbanych ulic; specyfika dzielnic żydowskich - analogicznie do innych osiedli - tętniła swym własnym, bynajmniej nie egzotycznym, życiem. Dopiero kiedy najbardziej żywymi i realnymi ludźmi kwaterowano makabryczne "Mieszkania Śmierci"[5], wtedy również Klaśnieńska (z przyległościami) poczęła przywoływać ów na poły zaświatowy, na poły sennie majaczący klimat topików wszystkich - po Holokauście - miejsc wspólnych.
I tak na przykład, gdy z Tatą (w drodze na Sierczę) potykaliśmy się na koleinach, jezdnią nazywanego, gościńca, to mimowolnie oglądać musieliśmy - rozkiwane jak stare zęby, w obszarpanych tałesach z łuszczącego się tynku - rudery, z których to budo kamienic często i znienacka wyskakiwały dożarte kundle. A z kolei pomiędzy domostwami rozciągały się węższe i szersze skrawki zielsk osłaniające swym wybujałym chabździem przepaściście zaśmiecone parowy. Jednakże około Wielkanocy "moja magnetyczna" Klaśnieńska (z przyległościami) bardzo, ale to bardzo odświętniała:
Rozrzedzony mrok - wieczór szafirowy przekwitłym fioletem ćmią latarnie szpotawe: kiedy sepią rozgrzane z czernią mokrych grządek skądś (na różowo) hiacynty zapachniały.
Stylista wiatr na leszczynie drapuje liściastą szatkę dziewczątku jak driada a kotka łaciata żwawo maszeruje - czyżby ze swym kocurem umówiona na randkę?
rozradowana, w Wielkim Tygodniu Roku Pańskiego 1970, wiązałam swoje strofy patrząc na złociście rozkwitające jędrne pręty (wówczas powszechnie sadzonej w Wieliczce) forsycji. Oczywiście, zgodnie z rytmem terkoczących nad ranem budzików, świąteczna Klaśnienska (z przyległościami) nader szybko powracała do uprzedniego stanu powszedniości. Niemniej, nastrój dzielnicy udzielał się nie tylko mnie. Swego czasu, mała Obywatelka Sierczy, Basia, późniejsza wybitna artystka malarka - Pani Borowiec-Kowalczykowa wręcz wizjonersko odtworzyła opisane przez Miłosza owo "mniej dotkliwe piekło" oraz jego - przez nią nazwany "Wichrowym Wzgórzem"[6] - skojarzony z nostalgiczną niesamowitością, katastrofizm. Bowiem nigdzie indziej w Wieliczce, lecz tu właśnie widziało się:
"...Drewniane baraki, albo jednostopą kamieniczkę, w polu chwastów, [...] i był zapach niby-kapusty i niby-wódki...
[...] ten kraj nie znał zdziwienia. Ani kwiatów. Pelargonie w blaszankach uschnięte, pozór zieleni zakryty lepkim pyłem. ... Ani przyszłości. Grały gramofony powtarzając bez ustanku co nigdy nie istniało, Rozmowy powtarzały co nigdy nie istniało, żeby nikt nie zgadł gdzie jest i dlaczego..."
"Tu Żydzi wytwarzali. Tutaj handlowali. Tu był cheder, tam się modlili" - za każdym razem odwiedzin Klaśnieńskiej (z przyległościami) lubił mawiać mój Tata, gramoląc się ze mną na grzbiet Wielickiego Pogórza i czytając przy okazji (do szyldów podobne) zacieki na trądzikowych murach: "A tu, no nie! Co za bandytyzm, jakie zezwierzęcenie, żeby utwardzać gościniec macewami!"
"Macami? A co to za mace?" - dopytywałam się zdezorientowana, bo miałam na uwadze "bezkwasowe płatki".
"Macewy, nie mace. To są, Aniołku, zabrane i roztrzaskane na gruz nagrobki z żydowskiego cmentarza".
"I Żydzi się na to zgodzili?" [Wprawdzie nikt mi jeszcze nie umarł, jednak już widziałam siebie broniącą miejsca rodzinnego pochówku!].
"Nie mieli się na co godzić, bo wcześniej ich wywieźli".
"Wywieźli? A gdzie ich wywieźli?"
"Do gazu". - Szczerze (i brutalnie) odpowiedział Tata.
[Nieprawdopodobne: do gazu. Gazu, którym zatruć się można na śmierć. I w ogóle gdzie był ten gaz? Tak, o, ustawili ich przed kurkiem z gazem? I dalej co? Mieli ten gaz wąchać? Odkręcać? Dokręcać?]. Tata milczał wyraźnie wzburzony, skoro nie poprawił niegramatycznego "gdzie" zamiast "dokąd"; i milczałam ja, jedynie gdzieś w środku tłukło się moje ściśnięte jak baleron, serce.
Lecz oto niebawem miałam wielce wątpliwą (biorąc pod uwagę sześcioletnią dojrzałość) okazję, dowiedzenia się czegoś więcej o wspomnianym przez Tatę "gazie". Pewnej deszczowej lipcowej niedzieli wyruszyła zorganizowana przez Radę Zakładową wielickiej Kopalni Soli wycieczka turystyczno krajoznawcza do Porąbki - Żywca. Że na trasie był Oświęcim (żaden tam "Auschwitz - Birkenau"!) więc - nie bacząc na nieletnich (w mojej małej osobie) turystów - ochoczo postanowiono go zwiedzić. Wszystko bohatersko obejrzałam: rampy, łaźnie, komorę gazową, dziewicze puszki z cyklonem, stosy rozmaitych przedmiotów, fotografie plus inne - przyprawiające o nerwowy rozstrój - eksponaty. Nie wytrzymałam przy gablotce (między innymi) demonstrującej krwotokiem zalaną odświętną sukienkę malutkiej dziewczynki: białą, w niebieskie kwiatuszki, z bufiastymi rękawkami [nosiłam podobną po mojej dużo starszej siostrze] wybuchając na ten widok lamentującą rozpaczą. Tata wyprowadził mnie na zaśmiecony skwer przed bramą obozu. Gdy przestałam płakać, wtedy (wysmarkawszy się do czysta w Tatusiną chustkę do nosa) oświadczyłam uroczyście i kategorycznie, iż "moja noga nigdy tam nie postanie. Jeżeli kiedykolwiek tu dotrę, najpierw muszą siłą mnie zawlec!". [Słowa rzeczywiście dotrzymałam: nawet celę śmierci świętego Ojca Maksymiliana jedynie znam z fotografii].
Jakkolwiek wspomnienie zakrwawionej sukienki (do teraz) nie daje mi spokoju, jednak po 20 latach od tamtej oświęcimskiej traumy, czteroletnia właścicielka muzealnego eksponatu wyjaśniając mi przyczynę swej zniszczonej odświętnej kreacji, wierszem Nelly Sachs ("Ein totes Kind spricht"[7]) opowiedziała mi dlaczego tak się to właśnie stało:
Mama trzymała mnie za rękę. Wtedy ktoś wzniósł nóż pożegnania: Mama wypuściła mą rączkę Aby jego cios mnie nie trafił.
Musnąwszy przy tym moje biodro - Dłonią swą zakrwawioną - Lecz wówczas ten cios pożegnalny Kęs nieprzełknięty w mym gardle przeorał -
I wraz ze słonkiem w brzask wyprowadził I wzrok wyostrzył - I słuch wyczulił I z każdym współczucia słowem wbijał kolec w serce
Gdy prowadzono mnie do Śmierci Nadal czułam w momencie finalnym Wyciąganie dużego noża. Ze mnie. * Nazywany wcześniej "eksterminacją" - holokaust[8]w domu moim nie należał do tematów zakazanych. Mieszkańców Kresów południowo - wschodnich (z wyjątkiem Ukraińców-banderowców i przeczołganych na rodzinną ziemię okupanckich bolszewików) łączyła powszechna solidarność cierpienia i wspólnota działania, przenosząc złowrogie "wczoraj" na niepewne "dziś". "Dziś" natomiast na bardziej jeszcze niepewne "jutro", albowiem "pojutrze" mogła np. wybuchnąć wojna, a wtedy: "Jedna bomba atomowa / i wrócimy znów do Lwowa...", na co ja osobiście - wcale, ale to wcale - nie miałam najmniejszej ochoty [Tata twierdził, że jestem bardzo głupie dziecko!].
W złote, pachnące igliwiem oraz bukszpanem sierpniowe popołudnia, Rodziców odwiedzali znajomi z Krakowa. Żydzi. Nikt w tym nie upatrywał żadnej sensacji, nikt też nie dziamgał ani nie perorował o jakimś antysemityzmie, "pojednaniu", "dialogu", "zbliżeniach" i "oddaleniach" plus innych, później wyczarowywanych przez fanatyków (byłych - w większości - ubeków) o rzekomej "wyłączności" w męczeństwie określonej nacji.
Np. błog. pamięci dr nauk med. Klara Sandig, absolwentka Akademii Medycznej w Wiedniu, spokojnie opowiadała o swych własnych okupacyjnych perturbacjach oraz o bliskiej krewnej, która - z dwojgiem dzieci - ukrywała się u jednej z arystokratycznych rodzin w Warszawie. Nie wiadomo kto hrabiów zadenuncjował, w każdym razie zginęli wszyscy rozstrzelani na pałacowym dziedzińcu klasycystycznej rezydencji. I ukrywający się, i Gospodarze, i służba. Podczas popołudniowo niedzielnych konwersacji rozprawiało się również o szmalcownikach oraz powojennych właścicielach pożydowskich ruchomości. W domu moim mówiono o tym z jak najspokojniejszym sumieniem. Rodzice nie mieli czego się wstydzić. Także i nastrój wielkich Starotestamentowych Świąt potrafił udzielać się memu tradycyjnemu katolickiemu domowi. Pomiędzy Rosz ha-Szana, Jom Kippur i Sukkot przesuwały się promienne dni samospełniającej wrześniowej tęsknoty; dni o smaku gorącego rosołu "z prawdziwej kury" (z domowym makaronem); dni o zapachu strudla z jabłkami, placka ze śliwkami, lipowego miodu, cierpko aromatycznej, podawanej przedzmierzchową porą, herbaty; włoskich, świeżo łuskanych orzechów, winogron koloru (jakże wówczas zakazanego przez szkołę) atramentu, czyli najgłębszego - z odcieniem kwietniowego fiołka - fioletu. Pachniała też jesień: herbacianą różą, nasturcją, georginiami, wczesną chryzantemą oraz pruskim kwasem, to jest migdałami. Jesień, która nawijała - niby nitki babiego lata - strzępki melodii rozżalonej harmonii o wierzbach szumiących i w głos płaczącej dziewczynie... Za to ja - znowu w swoich snach - sfruwałam spod wielickiej synagogi z prędkością głosu, czerwoną i lśniącą niby wiśnia-łutówka skrzydlatą bryczką do samego środka Wieliczki. Wieliczki pustej jak wydrążona dynia; do miejsca o nieokreślonej bliżej dobie, sezonie roku (z wyjątkiem zimy) mimo to rozlatanego trwogą w pozamykanych i zarazem do piwnic zredukowanych a zasiedlonych przez zaszczutych - podobnym cieniom na freskach - ludzi w (niczyich) domostwach. Bo sny moje wcale nie były koszmarne, a jedynie męczące. I przez długi, długi czas - zupełnie niezrozumiałe. "Było, lecz nie wróci...", chociaż "wrócił się proch do ziemi tak jak nią był" (Koh 12, 7), ale czy każdy - z tamtych, gwałtownie zerwanych srebrnych sznurów życia - "duchów do Boga powrócił, który go dał"? - nie mnie sądzić, a jedynie współczuć memu Bogu, Odkupicielowi świata, że wtedy gdy co poniektórzy z przekraczających demarkacyjną linię życia i śmierci, przeklinali Go, to On - z ojcowską czułością - podawał im nad Otchłanią pomocną rękę... ** Od 1780 roku, w myśl józefińskiej reformy syna cesarzowej Marii Teresy, ciż 150 lat później skazani na pył, ochoczo zasiedlili Klasno - odrębną (od miasta Wieliczki) jednostkę administracyjną, by następnie po wielkim pożarze Śródmieścia (1877) i Klasna (1788) sami przezornie ubezpieczeni w wiedeńskich towarzystwach asekuracyjnych, mogli rozpocząć masowe skupywanie mieszczańskich realności. W 1935 roku w jednej ze swych publikacji Ludwik Młynek wieszczył ponuro, że jak tak dalej pójdzie, to za pięćdziesiąt lat Wieliczka kompletnie "zżydzieje". Na pewno za czasów (profesora) Młynka etniczna odmienność Wieliczki nie jawiła się równie sielankowo aniżeli teraz na dawnych fotografiach z kolekcji Pana Wiesława Żyznowskiego[9], niemniej, w - nazywanym pogardą - czasie współczucie i solidarność - w zdecydowanej większości przypadków - zasypały uprzednie animozje. Gdyż w jakąkolwiek zapiekłą nienawiść to ja nigdy, przenigdy nie uwierzę![10] Żadną miarą nie sprawdziły się proroctwa Ludwika Młynka. Jeszcze nie minęła dekada, kiedy Klasno opustoszało po swych rdzennych mieszkańcach; później zaś pozapadały się w ziemię "jednostope" kamieniczki i rozsypywały (podobne do murowanych baraków) tynkowane (głównie) na różowo - wielopokoleniowe domiszcza. Wdrapując się z Tatą na sierczańską wyżynę, chcąc nie chcąc musieliśmy mijać opuszczoną i zdewastowaną synagogę, z której murów wyzierał niewyobrażalny smutek. Dlatego smutek, albowiem i niczym w wierszu Nelly Sachs[11]:
ŚMIERĆ, GOLEM! Rusztowanie ustawiono przyszli cieśle i jak sfora dysząca psów cień twój obiegają spiralny.
GOLEM ŚMIERĆ! Świata pępek twój szkielet otwiera ramiona w pozorowanym błogosławieństwie Żebra dotykają stopni szerokości geograficznej obliczonej dokładnie! [...]
Mieszka w ruinach dwojaka nostalgia Kamień zasypia zieleniąc się mchem w trawie gwiazdnica[12] i z łodyg złote wystrzelone słonka. [...] A wszystkie wykolejone gwiazdy w upadku znalazłszy się najniższym powrócą zawsze do Wiecznego Domu.
Bowiem jak powszechnie wiadomo, obrazowe wyobrażenia śmierci niewiele się od siebie różnią: Starzec z wagą lub z klepsydrą bądź owinięty w białą płachtą szkielet kobiecy. Wszak opisany przez Poetkę, równoznaczny zrujnowanej synagodze, Golem, to nie tylko (fizyczna) śmierć; Golem jest także (czy przede wszystkim) ożywionym (chociaż) bezdusznym (s)tworem. Albo inaczej: "Golem, (hebr. גולם) jest istotą z gliny na kształt człowieka, jednakże pozbawioną logicznie rozumującej duszy (neszama), a zatem również i zdolności mowy. W Biblii interesujące nas słowo pojawia się tylko raz w Ps 139,16, który to werset tradycja żydowska wkłada w usta Adama tłumacząc sam wyraz jako embrion, choć w rzeczywistości oznacza abstrakcję (w średniowieczu na przykład utożsamiano go z greckim określeniem bezkształtnej materii - η υλη (hyle)). Najbardziej znana legenda opowiada o ulepieniu golema przez rabina Jehudę Löw ben Bezalela z Pragi (w Poznaniu urodzonego) znanego również jako Maharal, kiedy w drugiej połowie XVI wieku nasilać się zaczęły ataki na Żydów praskich. Aby obronić siebie i innych, rabin Marahal uformował z gliny olbrzymią ludzką postać, którą ożywił sobie wiadomym sposobem poprzez wypisanie jej czole bądź włożenie do ust manekina pergaminowej karteczki ze słowem Emet (w języku hebrajskim wyraz אמת, oznacza "prawdę"). Wymazanie pierwszej litery dawało met ( מת czyli "śmierć") odbierającą istocie jej mobilność. Według innych interpretacji, mogło też być napisane nań słowo Adam ("człowiek") gdzie po wykreśleniu pierwszej litery dam czyta się je jako "krew". Tak sporządzona postać była jednak niema i bezmyślna i mogła jedynie wykonywać wydawane rozkazy. Z kolei według innej wersji legendy: po obronie przed pogromem Żydów, w szał wpadł sam Golem. Wówczas rabin Marahal wyjął mu z ust pergamin, z Emet wykreślił pierwszą literę, przez co humunculus[13]znowu stał się glinianą kukłą[14] ".
* * * Kilkakrotnie tu przywoływana Nelly Sachs[15] (1891-1970) jest niemiecką poetką pochodzenia żydowskiego, specyfika natomiast całej kultury żydowskiej polega na uniwersalizmie. To że Pani Nelly akurat była obywatelką niemieckojęzycznego kraju, w niczym nie umniejsza faktu jej zdolności lub możliwości przezeń lokowania (w dowolnych krajach czy miejscowościach) judaistycznych toposów. Że nie jest to pogląd karkołomnie wykoncypowany, postaram się wykazać na podstawie jednego z najsłynniejszych dramatów Noblistki pt. Eli.
Pozostająca pod przemożnym oddziaływaniem myśli chasydzkiej Poetka akcję moralitetu osadziła w polskim podkarpackim miasteczku (konkretnie: w Jarosławiu). Rzecz osobliwa: w przybliżeniu wygląd jarosławskiego rynku (z ratuszem, z renesansową kamienicą Orsettich, ze stylową studnią, podcieniami itp. architektonicznymi detalami) odpowiada scenerii misterium, pomimo iż Polski jako kraju Autorka nie znała z autopsji. Akcja rozgrywa się już po Zagładzie, z której całkiem spora grupa skazanych na śmierć, śmierci tej - po prostu - się wykłamała. Mimo to dla Ocalonych w osobach: praczki Gittel, piekarki Basi, dzieci z pobliskiego sierocińca, domokrążcy, garbusa, szlifierza, wędrownego grajka, matki z urodzonym w ziemiance niemowlęciem, żebraka, fryzjera, cieśli, ogrodnika, staruszka, staruszki oraz: dla - wysypujących się z bożnicy - gromady świętujących Nowy Rok, Żydów, wciąż trwa czas żałoby i smutku, ponieważ [tytułowy] Eli nie żyje.
Coś osobliwego musiało być w tym ośmioletnim chłopczynie, skoro wszyscy, którzy przetrwali nie potrafią o nim zapomnieć. Gittel pokazuje ślady krwi na koszulce chłopaczka; płaczą za nim, odbudowujący wojenne zniszczenia, murarze; przywołują sieroce dzieci. Najbardziej jednak cierpi i rozpacza z jego powodu dorosły przyjaciel - trzydziestosześcioletni szewc Michał, ocalony niejako wbrew sobie i własnej woli, ponieważ w tym najtragiczniejszym z tragicznych dni, on wyjechawszy na krótko z miasta, życie wprawdzie ocalił, lecz jednocześnie postradał najbliższych: narzeczoną Miriam oraz zaprzyjaźnione dziecko sąsiadów o wielomówiącym i wieloznaczącym imieniu Eli.
Może i Mały byłby się jakoś uchował, gdyby nie to, że (li tylko ubrany w swoją nocną koszulinę) widząc pędzonych na egzekucję własnych rodziców, pobiegł za nimi przerażony, gwiżdżąc przeraźliwie na - zza pazuchy wyjętej - pasterskiej fujarce. A kiedy gwizdał tak i gwizdał, jakby tą wibracją maltretowanego powietrza wstrząsnąć chciał całym Wszechświatem, jakby przywoływał Tego, Który zasiada na tronie z gwiazd i szafirów, to wówczas - niewiele od pastuszka starszy żołnierz-pacholę - uderzył go w głowinę karabinową kolbą, przy okazji wybijając mu przedni (mleczny) ząb. Eli upadł buzią do ziemi. Wieczorem, gdy było już po wszystkim, zupełnie nieświadomy ostatnich zdarzeń Michał powrócił do wyludnionego miasta.
Zwijała się i rozwijała muzyka świata: cykały świerszcze, kiedy szewc wraz z towarzyszącym mu szlifierzem chowali się po strychach jarosławskich domów; gwizdem pastuszej ligawki świszczała torturowana aura, przygrywał gęślarz - włóczęga, tańczyły i śpiewały sieroty, szofar[16] dudnił oraz jękliwie i psalmicznie zawodzili chasydzi.
W Wieliczce, niczym w misterium Nelly Sachs, w misterium dodajmy napisanym w 1943 roku w jednym z zimnych emigracyjnych pokojów w Sztokholmie (!) zdarzyło się niemal identycznie. Pamięć 27 sierpnia 1942 długo jeszcze przechowają wielickie mury i kamienie. Nie łudźmy się, że tak nachalnie i chaotycznie zagęszczane Miasto bezkarnie pozwoli się popychać ku - nie zawsze promiennie - majaczącej przyszłości. W pewnym momencie rozdęty do granic możliwości ten inwestycyjno urbanistyczny balon trzaśnie, a ci których niegdyś ciała przeniknął (lub miał przeniknąć) dym powrócą w chwili:
KIEDY ODDECH zbuduje chatę nocy i podąży szukając swego cierpiącego nieba a ciało ta winnica krwawiąca napełni antałki ciszy i oczy przemienią się w widzące Światło gdy w tajemnicy wszystko się rozpłynie i podwoi wszystko - Narodziny wszelkich Jakubowych drabin wyśpiewają organy Śmierci wtedy iskra wspaniałej pogody zapali czas - [17]
[1] Cytat zaczerpnięto z jednego z wierszy Nelly Sachs pt. "O die Schornsteine" (O, krematoriów kominy) pochodzącego z tomu "In den Wohnungen des Todes", 1947 ("W mieszkaniach Śmierci"; tłumaczenie własne, podobnie jak inne, w niniejszym tekście zamieszczone przekłady).
[2] Nelly Sachs: "Erloeste aus Schlaf" (w: "Flucht und Verwandlung", 1959 ("Ucieczka i przemiana").
[3] Z cyklu "Choere nach der Mitternacht" ("Chóry po północy" w cytowanym zbiorze "W mieszkaniach Śmierci"), por. przypis 1.
[4] Zob. wiersz tegoż "Po drugiej stronie".
[5] Patrz przypisy 1 i 3.
[6] Reprodukcja w: Aniela Birecka: "Mistyczna Wieliczka (lapis specularis"). Wieliczka 2007. - s.64
[7] "Umarłe dziecko mówi" (ze zbioru "W mieszkaniach Śmierci").
[8] Jako definicja określenie owo ewoluowało od pojmowania go w znaczeniu "całopalenia zwierzęcia ofiarnego" poprzez - w ogóle - unicestwienie ofiary aż do masowego zniszczenia komuś kogoś (np. niewygodnych ludzi) lub komuś czegoś [por.: wielce teraz modny i wyjątkowo niestosowny słowny wytrych: "masakra"]. Od lat pięćdziesiątych minionego wieku "holokaust" jest odpowiednikiem pojęcia: "wymordowania (w latach 1941-1945) przez nazistów Żydów europejskich".
[9] Par.: "Wieliczanie na opisanych fotografiach". Kraków 2009
[10] Zob. m. in. relację, przypuszczalnie naocznego świadka, Kazimierza Pająka, autora książki pt. "Wieliczka - stare miasto górnicze". Kraków 1968. - s.126 i następne.
[11] Zob.: "GOLEM, TOD!" W: "Zaćmienie gwiazdy", 1949 ("Die Sternverdunkelung").
[12] Stellaria media: liczne pokładające się pędy gwiazdnicy tworzą niewielkie kobierce. Jajowato zaostrzone liście; kwiaty drobne, białe. Azotolubna. Jej typowe i ulubione występowanie to porośnięte trawą hałdy. Stosowana w medycynie ludowej.
[13] "sztuczny [wysmażony w tyglu] człowiek" (przyp. autorki).
[14] Powyższe informacje odpisałam ze swej własnej - pomyślanej jako rozprawa habilitacyjna - pracy na temat: "Dwugłos ocalałych proroków: Nelly Sachs i Roman Brandstaetter - próba konfrontacji" (2003-2006).
[15] W miarę obszerny oraz poprawny życiorys N. Sachs opracował Ryszard Krynicki, tłumacz oraz wydawca jej "Wierszy wybranych" (Kraków 2006).
[16] Trąbka wykonana z rogu zwierzęcia koszernego specjalnie zakrzywiona na znak, iż człowiek przyjąć musi wolę Boga, Który przecież dla tego człowieka pragnie szczęścia! Dęcie w róg jest wołaniem o Boże miłosierdzie. Eli (imiennik proroka Eliasza, żydowskiego Patrona do spraw beznadziejnych) nie dysponując trąbką (szofarem) użył własnej gwizdawki (przyp. autorki).
[17] Tytuł oryginału: "Wenn der Atem die Huette der Nacht errichtet hat..." ze zbioru "Ucieczka i przemiana" .--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |
| 10 Sie 2018 o 22:40 Befana, wielkie dzięki za link z wywiadem z Czesławem Miłoszem. :) Wzruszył mnie, szczególnie że przed tygodniem czytałam "Traktat poetycki" i dziwiłam się, że Miłosz tyle swojego czasu poświęcił poezji polskiej XX wieku, żyjąc już w Ameryce. Tyle jest w nim o historii Polski. Jest przy nim mnóstwo przypisów. Wzruszył mnie także tymi niesamowitymi przypisami, między innymi o Powstaniu Warszawskim. Chciałam sobie wynotować najciekawsze myśli, ale było ich za dużo. Ale jedną, która dotyczy człowieka i sztuki,przepisuję:
Ale po skałach idzie w skórzniach liści Milcząc różowym dzwonkiem rododendron. Koliber, bączek dziecinny powietrza, Zawisnął w miejsu, silne serce w ruchu. Brunatną kroplą poci się u pyska Na gwóźdź tarniny wbity konik polny, Ani tortury świadomy, ni prawa. I cóż ma począć ten, jak go nazwano, Upiór naczelny, więcej niż czarodziej, Jak go nazwano: Sokrates ślimaków, Muzykant gruszek, rozjemca wilg, człowiek? W rzeźbach i płótnach indywidualność Potrafi przetrwać, a w żywiołach ginie.
I tu przypis Miłosza: "Sztuka jest bez wątpienia objawieniem się ludzkiej indywidualności, która pozostawia własne piętno na każdym indywidualnym dziele. W przeciwieństwie do tego w naturze liczy się jedynie gatunek, nie poszczególna jednostka."
W wywiadzie, który dopiero co przeczytałam, mowa jest także o tym, że współcześni poeci dużo rzadziej piszą o przyrodzie. Ostatnio też się nad tym zastanawiałam. W zimie napisałam parę wierszy, gdzie były sarny. Gdybym mieszkała w wielkim mieście, jak to było kiedyś, nie miałabym takich przeżyć. Wielkie miasta zubożają człowieka o jego stosunek do przyrody. Z drugiej strony, jeśli przez tyle wieków ciągle powoływano się na przyrodę, w dzisiejszych czasach trudniej jest pisać o niej, bo tyle już napisano. Chociaż przecież z uczuciami jest podobnie. Ach, ze wszystkim. :) O Nelly Sachs przeczytam później, bo muszę się pakować do wyjazdu. Mam mały tomik jej wierszy na półce. | |
| 12 Sie 2018 o 19:52 lilly napisał: [...] Ale jedną, która dotyczy człowieka i sztuki,przepisuję:
Ale po skałach idzie w skórzniach liści Milcząc różowym dzwonkiem rododendron. Koliber, bączek dziecinny powietrza, Zawisnął w miejsu, silne serce w ruchu. Brunatną kroplą poci się u pyska Na gwóźdź tarniny wbity konik polny, Ani tortury świadomy, ni prawa. I cóż ma począć ten, jak go nazwano, Upiór naczelny, więcej niż czarodziej, Jak go nazwano: Sokrates ślimaków, Muzykant gruszek, rozjemca wilg, człowiek? W rzeźbach i płótnach indywidualność Potrafi przetrwać, a w żywiołach ginie.
I tu przypis Miłosza: "Sztuka jest bez wątpienia objawieniem się ludzkiej indywidualności, która pozostawia własne piętno na każdym indywidualnym dziele. W przeciwieństwie do tego w naturze liczy się jedynie gatunek, nie poszczególna jednostka."
W wywiadzie, który dopiero co przeczytałam, mowa jest także o tym, że współcześni poeci dużo rzadziej piszą o przyrodzie. Ostatnio też się nad tym zastanawiałam. W zimie napisałam parę wierszy, gdzie były sarny. Gdybym mieszkała w wielkim mieście, jak to było kiedyś, nie miałabym takich przeżyć. Wielkie miasta zubożają człowieka o jego stosunek do przyrody. Z drugiej strony, jeśli przez tyle wieków ciągle powoływano się na przyrodę, w dzisiejszych czasach trudniej jest pisać o niej, bo tyle już napisano. Chociaż przecież z uczuciami jest podobnie. Ach, ze wszystkim. :) [...]
Jest to bezsprzeczna prawda, od której – jak w przypadku każdej reguły – odstają wyjątki. W moim konkretnym przypadku, kiedy przez ponad 20 lat [z losowo rodzinnych przyczyn] zostałam uziemiona w li tylko swojej wielickiej gminie oraz uniwersyteckim Krakowie, zmuszona tą koniecznością zaczęłam odtwarzać przyrodę tzw. prywatnej „polis” [ starodawnego państwa-miasta]. Czy był to okres jałowy? Chyba nie, skoro posypały się tomiki konfrontujące krajobrazy północnej Italii z Wielickim Pogórzem; muzykę barokową oraz klasyczną z miejscową przyrodą, także opisy starych domów, zakątków i ogrodów, których wprawdzie już nie ma, ale przetrwały w druku.
Niczym ludzie migruje też i przyroda; leśne zwierzęta pojawiają na obrzeżach aglomeracji, zimują wędrowne ptaki, nad kwitnącym zimową porą wirginijskim oczarem krążą pszczoły. Giną niektóre gatunki [np. wróble], przeobrażają miejskie ogrody, ponieważ wszystko się zmienia, wszystko płynie, przechodzi, odchodzi, łącznie z nami. Istny (post)impresjonizm, czyli "chwilo trwaj"!--- Hellsichtige [Jasnowidząca] | |