Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-12-29 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2831 |
Praca na zlecenie
- Co mi przyszło na starość! – Przeleciało mi przez głowę, gdy przepychałam się w tłumie, w hali dworca kolejowego. Jak zawsze w pomieszczeniach, w których są więcej niż dwie pary drzwi zgubiłam się.
- Cholera, gdzie jest wejście B i jak ja tego gówniarza poznam. – Obracałam się dookoła własnej osi. - Dobrze, że błędnik mam jeszcze sprawny.
Premier niedawno przyrzekł, że będzie podejmował „intensywne działania w celu aktywizacji na rynku pracy osób 50+”. Plusa jeszcze nie mam więc może dlatego sama musiałam się zaktywizować. Dostałam pracę na zlecenie w redakcji gazety. I właśnie wykonuję pierwsze z nich: odebrać z dworca i dotrzymać towarzystwa młodemu, obiecującemu psychologowi, do czasu, gdy przejmie go dziennikarka. Wiem o nim tyle, że młody, mądry i usiłuje wydać swoją pierwszą książkę. Nikt mi nie powiedział jak wygląda, ale też nikt nie podpowiedział o czym ja mam z nim rozmawiać. Przecież dzieli nas calutkie pokolenie. Z rachunków mi wynika, że jest rok młodszy od mojej córki!
Odnalazłam w końcu literkę „B” nad jednym z wyjść, spojrzałam poniżej. Jest!
- Przystojniak – przeleciało mi przez myśl, za co natychmiast się skarciłam, a głośno powiedziałam:
- Dzień dobry. Nazywam się Marta Kwapisz i jestem z redakcji gazety.
- Bardzo mi miło – powiedział z naprawdę niepewnym uśmiechem – Waldemar Kozub – dodał.
- Spodziewał się pan ślicznej dwudziestolatki, prawda? Przepraszam za rozczarowanie, ale pewnie w redakcji pomyślano, że przy 50-latce będzie się pan czuł bezpieczniej.
- Nie no… to nie tak… ale nie odgadłbym, że ma pani tyle lat – trochę niepewnie zareagował
- Pewnie dlatego, że kobieta w moim wieku powinna nosić spódnicę za kolana i na gumie – powiedziałam i nie chcąc przedłużać młodemu człowiekowi krępującej sytuacji, dodałam:
- Chodźmy stąd.
Zaproponowałam spacer po rynku starego miasta, gdzie było umówione spotkanie z redaktorką. Szliśmy wzdłuż kamienic i rozmowa nie chciała się kleić. Mieliśmy przed sobą jeszcze ponad trzy boki kwadratu rynku, a ja w panice myślałam czy mam go tak prowadzać kilka razy dookoła, bo czas jakoś nie chciał umykać.
Przechodziliśmy obok jednej z dziesiątek staromiejskich restauracyjek.
- Tutaj była kiedyś pierwsza spaghetteria. Najlepsze bolognese w mieście i odkrycie, że z mięsa mielonego można zrobić coś więcej niż tylko klopsy – powiedziałam, żeby przerwać tę niezręczną ciszę – bywałam tu ze swoim jeszcze nie-mężem – dodałam.
- Oooo, a tutaj – Wskazałam mijany pub – kilka razy ratowaliśmy nasze małżeństwo – powiedziałam i od razu pożałowałam. „No co ja gadam!?” – pomyślałam.
- Kilka razy? To jak z rzucaniem palenia. – Uśmiechnął się Waldemar – I udało się? – zapytał.
- Jak teraz na to patrzę to przyznam, że niestety udało się – odpowiedziałam szczerze.
- Żałuje pani?
- Żałuję, bo wtedy potrafiłam jeszcze odejść. Teraz na wszystko za późno. Nie umiałabym zacząć wszystkiego od nowa, sama. Do tego potrzeba i siły i odwagi.
Szliśmy dalej, w milczeniu, a gdy mijaliśmy kolorową kawiarnię, by zatrzeć ciążącą przykrą atmosferkę, powiedziałam:
- A tutaj, miły panie, siadywałam, gdy uciekałam z lekcji.– Roześmiałam się w głos, na wspomnienie wagarów.
- Czyli stare miasto to także miłe dla pani wspomnienia – powiedział z uśmiechem młody psycholog.
- To fakt. Niektórych to nawet się wstydzę – powiedziałam – ale nie chcę o tym porozmawiać – dodałam i oboje wybuchnęliśmy gardłowym śmiechem.
- To porozmawiajmy o pani pracy – powiedział Waldemar.
- Nie bardzo jest o czym mówić. Dopiero zaczęłam w redakcji i nie mam pojęcia czy będą dla mnie nowe zlecenia. Mam jednak na to wielką nadzieję. Nawet nie o zarobienie paru groszy mi chodzi, ale o wyjście na kilka godzin z domu. Mijamy się tam bez sensu. – Jakoś mi umknęło, że mówię do młodego, obcego człowieka. Ale tak czułam.
Nawet nie zauważyłam momentu, gdy zaczęliśmy drugie okrążenie po rynku i znów znaleźliśmy się przed drzwiami dobrze znanego mi pubu. Zaproponowałam:
- Może usiądziemy, wypijemy kawę i poczekamy na panią redaktor.
- Myślę, że powinniśmy wybrać inne miejsce – powiedział młody człowiek – Pani potrzeba zupełnie nowych miejsc – powiedział z takim przekonaniem, że nie oponowałam.
Usiedliśmy w restauracji niedawno otwartej, zupełnie mi nieznanej. Pół godziny później zadzwoniła redaktora, a po kilku chwilach już siedziała przy naszym stoliku. Zaczęłam się zbierać uznając, że moje „misja” zakończyła się.
- Miło mi było pana poznać – powiedziałam wyciągając w stronę młodego mężczyzny rękę na pożegnanie.
- Mnie także bardzo było miło – odpowiedział wstając – czy… byłoby z moje strony wielką niegrzecznością gdybym zaproponował pani kolację?
Zatkało mnie. Gdy zobaczyłam okrągłe ze zdziwienia oczy redaktorki tym bardziej dotarło do mnie, że sytuacja jest niecodzienna.
- Wie pan…. Dziękuję za zaproszenie. – Zaczęłam się jąkać. – Może kiedyś, przy okazji, gdy będzie pan znów w naszym mieście. Będzie mi bardzo miło. Do widzenia. – Dodałam i szybko wyszłam.
Rześkie powietrze na ulicy dobrze mi robiło. Byłam niebywale zaskoczona. „Przecież ja jestem stara baba, a to młody facet!” – myślałam – „Czemu on to zrobił? Przecież ja mu nic nie mogę załatwić, w niczym pomóc”.
Szłam wzdłuż kamieniczek starego rynku nie mogąc otrząsnąć się z szoku, jakiego doznałam. Oczywiście, że przychodziło mi do głowy, że doszukuję się nie wiadomo czego, a sama przed sobą nie mam odwagi się przyznać, że może zwyczajnie mu się spodobałam.
„Nie, to niemożliwe” – Sama siebie przywołałam do porządku i ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego.
A jednak moje pierwsze zlecenie nie dawało mi spokoju. Ten spacer po starym mieście, rozmowa z tym… gówniarzem uświadomiła mi, że może zbyt szybko pogodziłam się z tym, że już mnie nic dobrego nie czeka. Krótkie, w zasadzie służbowe spotkanie zmusiło mnie do spojrzenia z boku na moje życie. I na samą siebie.
Po miesiącu moja redakcja zaproponowała mi etat, a tym sposobem stałą pensję. To dodało mi odwagi i wiarę, że mogę jeszcze wszystko w swoim życiu zmienić, że dam radę zacząć od nowa.
Złożyłam pozew o rozwód.
ratings: perfect / very good
A co do reszty? Nie wiem, do tej pory pracuję. Wprawdzie nie na etacie, lecz twórczo. Taki bowiem posiadałam / posiadam status... :)
Teraz literacki poziom: mimo wszystko jestem wielką fanką rodziny; dlatego w "tym wieku" pozew o rozwód? "Głupota" zawyrokowałaby zapewne znana z wyjątkowo pokrzywowej japki moja śp. Szefowa :-))))
ratings: perfect / excellent
Proszę panie redaktorki-przemyślcie,czy nie lepiej się OPŁACA mieć dwóch-męża i kochanka-młodego albo chociaż młodszego,takie ciastko.
ratings: perfect / excellent