Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2013-12-31 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2840 |
Mój szafot
(Prolog)
Staję z ułomnymi, w jednym szeregu. Odczuwam codzienny bezwstyd bez wydechu, bo trudno w tym momencie przewartościować siebie. Zubożały w chwale pozwalam się bardziej nie szanować. Rozpamiętuję przedwczorajsze bezrobocie i bardzo krótkie telefony do dzieci.
Nie postrzegam już tak dokładnie przekładania na dolną półkę, zresztą, z własnej woli nie mam już na to wpływu. Spóźniony o fałszywy socjalizm pukam w pustą teorię bezwzględności, liczę swój czas, stare portfele i jeszcze jedną zimę. Teraz wszystkie sentencje wydają się dojrzalsze od niewyobrażalnie niedojrzałej śmierci. Ta wraca, by dookreślić wielkość swojej rangi, która innych gryzie w oczy gorzej niż gęsty dym. Płoży się pod kołnierzykiem mgły, tykającej równomiernie, tak samo jak ileś tam temu, lecz znacznie później.
O jeden co dzień.
Wydeptuję ścieżki snów, jakąś niespełnioną we śnie jawę. Ścieżki splatają palce na polnych drogach, tracą myśli, które dotąd ich jeszcze nie raniły. Przyzywam zatem do porządku ten mały pokoik bez klamek, z zasłoniętym plamami oknem, z którego staram się od trzech tygodni wyrwać choć jeden pręt. Pręt myśli o mnie jak o dobrodusznym cieniu w upalne popołudnie, ale sam nie wiem, czy dać mu aż tyle czasu na dalsze zastanowienie. Jeżeli zechce możemy się kochać, dobę na dobę, tak długo aż mnie wypieści, kiedy napełnię go słońcem. Zatrzymam go trochę, na potem. Obok niego zaczynam być człowiekiem. I tylko to powolne bicie powiekami, potem zawoalowana przestrzeń. I drzazgi nie w porę wysłanych listów.
Pacjentom pozwala się zabrać niewiele. Przecież śmierdzą uryną, życiem i przyszłą sterylizacją. Śmierdzą potocznością i pierwszym przetaczaniem przyzwyczajeń. Śmierdzą przeszłością, swoimi bzdurnymi historiami, obrazami z końmi, brudnymi pochwami, białymi sztandarami i zdradą. Salowe podają im na talerzach dziwnie brzmiącą ciszę nie wiedząc, iż cisza jutrzejsza będzie głosem jeszcze bardziej wściekłych desperatów. Dlatego nikogo stąd nie wypuszczą. Dzień dzisiejszy nie nazwał jeszcze do końca systemu, któremu można wyznaczyć wyrok.
O wyrok starłem już wszystkie podeszwy. Z butów wychodzą na świat obce języki, którym brak najprostszych narządów mowy. Teraz jak niemowlęta wierzą w każdy zabobon. Wierzą i wydeptują swoją opowieść w niezrozumiałej mowie ciała, jak przydrożny kamień, swobodnie połykający małe skały narzutowe. (Potrafi połykać je w całości, bez odruchu zakrztuszenia, ale nie mów o tym nikomu)! Migdał granitu przerasta gardło.
Wprost z podszewki okien wyrastają mityczne zakręty historii. Ich twardość przemawia do mas, potem kamienie narzutowe brutalnie pałują szkło. Lecz nie tak, jak się dłonią penetruje taflę stojącej wody. Kamień się nią dławi, mozaika rozprysków odwzajemnia z trudem wybudowany romantyzm. Zwłaszcza nie są jej obce namiętne pocałunki wież oblężniczych. Sprawdza zatem pod włos na ile woda napełniła się odciskami palców a na ile palce dotykają się wzajemnie. Bo, kiedy będzie im dane pierwszy raz posmakować ciszy dotknięcia, palce zamienią się w kamienie, zaplecione niczym bat i to w bardzo zrozumiałym języku, wcale nie wystającym z butów.
Staję w szeregu ułomnych i dotykam. Wnętrze nasiąka optymalnie, cedzi kamienie przez skronie.
Czas je uchwycić, ale ja nadal nie jestem gotów.
Te są tak blisko, że nie da się wszystkiego zapamiętać.
Zresztą moje czterdzieści i cztery odległe już aż o siedem wiosen.
ratings: very good / excellent
Piszesz pięknym, barwnym, a jednocześnie trudnym, niemal hermetycznym językiem zmuszającym do myślenia i refleksji. Każde zdanie, niemal każde słowo, u Ciebie dużo znaczy. Tworzysz doskonałe metafory, które zmuszają do intelektualnego wysiłku.
Jestem zauroczony tym cyklem i chętnie postawiłbym najwyższe oceny. Jednak świadomy tego, że w przeszłości, gdy w swoim komentarzu nie wskazałem błędu, wypominano mi to niemal przez dwa lata, tak nie zrobię.
Tradycyjnie popełniasz trochę błędów interpunkcyjnych, co jest konsekwencją niekonwencjonalnej budowy zdań, wobec czego zdarza się, że nie postawisz przecinka tam, gdzie jest potrzebny lub postawisz tam, gdzie jest on zbędny.
Brakuje przecinków przed: możemy, aż mnie wypieści, nie wiedząc, na ile, a na ile; zbędne są przecinki przed: w jednym, z własnej, z zasłoniętych, dobę, jak przydrożny kamień, swobodnie, kiedy, zaplecione.
W zakończeniu nie podoba mi się zapis "odległe już aż o osiem wiosen". Czegoś jest tu za duża; ja wyrzuciłbym "już".
Na koniec problem ortografii. "Nie wystającym" należało pisać łącznie. Już od ponad 16 lat "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi piszmy łącznie. Zastanawiałem się też nad zdaniem "O jeden co dzień". Treść zdania oraz jego kontekst sugerują, że "co dzień" pełni tutaj funkcję rzeczownika. A skoro rzeczownik, to ten neologizm - nie ma takiego słowa - należało napisać łącznie. Przynajmniej ja tak bym zrobił.
ratings: perfect / excellent