Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2014-01-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3350 |
Święty Jerzy
Święty Jerzy dzisiejszego malarstwa, bo tak go w myślach nazywam od czasu, gdy zobaczyłem imieniem tego świętego zatytułowany autoportret Jerzego Kapłańskiego, ma lat około 55, czarną brodę, bujniejszą niż włosy na głowie, czarne iskrzące się wewnętrznym blaskiem oczy. Jest wzrostu raczej średniego, na pierwszy rzut oka mierzy niewiele ponad 170 cm, ma silne nogi i tors gladiatora, lekko zaznaczającą się wypukłość brzucha. Bezpośredni i naturalny w obyciu, bez żadnych rzucających się w oczy manier, nie pozuje ani nie wygląda na pierwszy rzut oka, na wielkiego artystę. Nie sposób nie przyjąć, patrząc na jego liczne dzieła, z których wiele to obrazy o monumentalnych wymiarach i wymowie, że jest wielkim artystą w sposób nie rzucający się w oczy, wręcz nienaturalnie, naturalny. Małżonka jego twierdzi, że spisuje autentyczne wydarzenia, jakie mu się co jakiś czas przydarzają, zadziwiające i świadczące o bogatej osobowości, pełnej mrocznych zagadek i zarazem jakiegoś nadprzyrodzonego światła. Nie wypadało mi już przy pierwszym spotkaniu zaproponować, że z chęcią stałbym się kronikarzem tych wydarzeń, traktując je jak materiał do opowiadań.
Pan Jerzy, właściciel mieszkania spółdzielczego we Wrocławiu, przy jednej z bocznych ulic arterii Legnickiej, od ponad ośmiu lat coraz silniej zrasta się z otoczoną szczelnie przed wzrokiem przejeżdżających przez wieś gęstwiną starego parku, zabytkową basztą rycerską w Brzezinach pod Wrocławiem w gminie Miękinia, pochodzącą z czasów średniowiecza. Urządził tu sobie, na terenie położonym czterdzieści metrów wyżej od lustra Odry, skąd widać zarys panoramy Wrocławia, swoisty i niepowtarzalny azyl, pośród odkrytych przez siebie i perfekcyjnie wyeksponowanych, autentycznych ruin muru obronnego, starej rycerskiej wartowni i sięgających w głąb ziemi lochów, otoczonych koliście z trzech stron fosą, pokrytą seledynowo – zielonkawym kożuchem rzęsy tak grubym, że ku mojemu ubolewaniu, nie może w jej, jakby zmurszałym lustrze, odbijać się i przeglądać gęsty szereg, jakby pełnych tajemnic, pięknych starych drzew i krzewów. Do fosy przylega otaczający dom kilkupoziomowy, zielony wiosną i latem dziedziniec, na którym można w kilku miejscach wygodnie spocząć, zanurzyć wzrok w otaczającej ten zakątek zieleni parku i pogawędzić na świeżym powietrzu.
Wielokondygnacyjny i pełen niespodziewanych odgałęzień na wielu poziomach, w części stary, a zarazem nowy dom – niczym labirynt, będący twórczym połączeniem zabytku i nowoczesności, zrekonstruowany i misternie zbudowany na bazie średniowiecznych i późniejszych ruin, przypomina mi swoją konstrukcją zarówno różne sfery kosmosu, jak też głębie i wyżyny naszej planety, jako noszącej nas na swoich barkach, w brzuchu i na plecach, żywej istoty, czyli Matki Gai, ale także może przywodzić na myśl albo sprawiać wrażenie skomplikowanego i wielopoziomowego wnętrza każdego człowieka, ujawniające niekiedy swoje nierozwiązywalne za naszego życia węzły, zwłaszcza u artysty . Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że po przekroczeniu wrzynających się w gęstwinę ruin, z licznymi brakującymi czerwonymi cegłami, przechodząc przez poszczerbioną po obydwu bokach wiekową bramę, znalazłem się w miejscu magicznym, w którym co chwilę napotykałem na coś niespodziewanie pięknego i zagadkowego...
Będąca jakby ośrodkiem i centrum wszystkich dziejących się tu wielkich spraw pracownia artysty, jawi mi się jak biblijna wieża Babel, z dwóch boków oknami odsłonięta dla zewnętrznego światła i sięga od podziemi niemal aż do nieba, zakrytego przed naszymi oczyma strzelistym dachem, przez którego nieliczne lufciki prześwitują tylko niewielkie jego migotliwe strzępy. Kto wie, o jakich godzinach dnia, w poszczególnych porach roku, zagląda tu bezpośrednio przez szpary w dachu słońce, a jakie układy gwiazd dają pracowni duszę i natchnienie dla artysty nocą, jakie konstelacje i postaci z kosmosu oraz z dziejów ludzkości, snują się po tej wieży każdego dnia, a szczególnie nocami? Ale wyobrażam sobie, jak ciekawie świetlisty walec nieba przetacza się nad tą pracownią w ciągu całego roku i jakie daje, wielce mówiące, głębokie refleksy świateł, cieni i linii.
Dziesiątki dzieł, będących na różnych etapach swojego utajonego życia, nawet tych zda się już ukończonych, jakby na coś jeszcze przez cały czas czekało... Nad wszystkimi góruje olbrzymi obraz umęczonego Chrystusa, z ciałem jakby zastygającym w ostatnim po apokaliptycznym okrzyku, drgnieniu i oddechu. W kierunku nieba można się wspinać po stromych schodach, kojarzących mi się z drabiną Jakubową, na których leżą dziesiątki książek. Można wtedy z góry popatrzeć, jakby na wielkie pole zmagań artysty, poprzez ażurową konstrukcję wiekowych potężnych belek, z licznymi śladami ubytków spowodowanych przez korniki, po których czasami snują się, albo wylegują liczne koty, podczas gdy wierny asystent artysty, wilczur Hektor, pobłażliwie popatruje na nie, siedząc u boku pana. Psa o imieniu Hektor, spotkałem jeszcze tylko u naszych przyjaciół, Karola i Magdaleny, na Węgrzech, w magicznym Hajduszoboszlo, leżącym w krainie Hajduków... Na niewielkim podwyższeniu w kącie pracowni, znajduje się obszerne, przykryte pomarańczowego koloru kapą łoże, w którym malarz wypoczywa podczas przerw w pracy.
Artysta zmaga się na płótnach od wielu lat, z największymi zagadkami człowieka, także z takimi, jak męka Chrystusa i cierpienia Świętych, malując monumentalne płótna. Największa z tych prac, Zdjęcie z Krzyża, znajduje się we Wrocławskim kościele Najświętszej Marii Panny na Piasku i ma rozmiary cztery na pięć metrów. W tym kościele, o wnętrzu jaśniejącym jakby niebiańskim blaskiem i nadzieją, jakby już po pokonaniu mrocznych sił, znajduje się też kilka mniejszych płócien tego artysty, o tematyce religijnej. Telewizja regionalna nakręciła nawet interesujący film, poświęcony tym dziełom. W wynajętej nieopodal pracowni w Brzezinach stodole, czekają na kolejne dni wielkiego natchnienia, bądź na duże zlecenie, blejtramy o rozmiarach trzy na pięć metrów. Malarz jest doskonałym portrecistą. Dla mnie, laika w tych sprawach, portrety malowane przez Jerzego, przypominają swą doskonałą formą dzieła portrecisty wszechczasów, Rembrandta. Ostatni cykl portretów Jerzego Kapłańskiego, zatytułowany Wrocławianie 2000 był wydarzeniem kulturalnym roku i zrobił duże wrażenie na wystawie, w muzeum we wrocławskim Ratuszu, po której pozostał pięknie wydany, kolorowy album. Można go jeszcze przy odrobinie szczęścia, nabyć w niektórych księgarniach.
Żadna herbata w życiu nie miała dla mnie takiego bogatego, subtelnego, a zarazem głębokiego smaku i aromatu jak ta, którą artysta podał w fajansowych kubkach, gdy siedliśmy wygodnie na pogawędce w obszernej, przylegającej do pracowni kuchni. Myślę, że stało się to za sprawą na pewno lepszej niż wrocławska kranówka wody, ale także miało wpływ i to miejsce, niosące jakąś swoistą niepowtarzalność każdej spędzanej tu chwili. Potem chodzimy po łukowato sklepionych podziemiach, gdzie znajduje się reprezentacyjny pokój przyjęć dla gości i kilka innych pomieszczeń, między innymi loch dla niskich, gdzie niscy jakby wymyślili swoistą torturę dla wysokich, gdyż przebywając tu, wysocy muszą się przez cały czas schylać, i - wychodzimy na zielony, ziemny taras. Z innej teraz perspektywy, znów oglądamy fosę i park.
Patron artysty, Święty Jerzy, żył w drugiej połowie trzeciego wieku naszej ery, a jak mówi tradycja, zginął z rąk cesarza Dioklecjana Nikomedyjskiego, około roku trzysta piątego naszej ery, według niektórych historyków za to, że zdarł z murów miasta Nikomedia edykt cesarski o prześladowaniu chrześcijan. O wstawiennictwo Świętego Jerzego, proszono kiedyś zwłaszcza przed bitwą. Jest on patronem Anglii, a król Edward III, jego imieniem nazwał wysokiej rangi order rycerski. W malarstwie, przedstawia się go w postaci rycerza walczącego ze smokiem.
Nasz współczesny Święty Jerzy malarstwa, jest rycerzem z powodzeniem walczącym przy pomocy pędzla ze smokami naszych czasów - masową produkcją tandety oraz znieczuleniem na sprawy sztuki, w pogoni za doraźnym finansowym zyskiem...
wrzesień - listopad 2002
ratings: perfect / excellent