Go to commentsTrzy kryształy
Text 3 of 3 from volume: Uczta lub głód
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2014-01-03
Linguistic correctness
Text quality
Views2439

Północna Równina, Wilcza Warownia


W Wilczej Warowni zasiadał lord Sedric Verrol. Mimo ponurej nazwy, zamczysko godne było swej sławy, a każdy zasiadający na jego tronie rycerz był wielkim wodzem. Była to dawna twierdza Olbrzymów, z którymi walczyli przodkowie sławnego wojownika, a od czasów Wielkiej Wojny należała do jego rodu. Poważny władca siedział teraz w sali audiencyjnej i patrzył na przybyłych. Pałętali się po jego zamku, korzystając z jego gościnności, obarczając go swoją bezsensowną obecnością. I po co? Młodzi i starsi, ubrani w kolorowe stroje wizytowe, myślący tylko o jednym. Musiał codziennie patrzeć na te wyglancowane, wyłuskane twarze, które praktycznie niczym nie różniły się od lic młodych dziewcząt. Pawie. Niektórzy zadzierali wysoko głowy, podziwiając rozmiary sali, inni kulili się w kątach przerażeni monumentem warowni. Olbrzymy zbudowały twierdzę z wielkich kloców skalnych, sprowadzonych z Bezimiennych Szczytów. Był to materiał drogi i rzadko spotykany, gdyż kamień miał tę specyfikę, iż z zewnątrz był przezroczysty, ale gdy się go rozłupało, w środku był czarny jak nocne niebo. Dlatego też wizytacja się przeciągała - czekano na kandydatów, którzy nie potrafili znaleźć twierdzy.

Bezmózgie młokosy, myślał Sedric, uśmiechając się niemrawo pod nosem. Już od jakiegoś czasu paru gości zerkało na niego z lękiem i niepewnością.

Lord Sedric przez wiele lat zarządzał Wilczą Warownią, chronił jego mieszkańców i utrzymywał w miarę dobre relacje z sąsiadującymi krainami. Nigdy nie musiał się o nic martwić. Aż do teraz. Przeklęta tradycja! Rozłożył się na tronie i spojrzał w pusty puchar. Niedługo miał zostać bez wina swego życia, miał oddać krew ze swojej krwi komuś obcemu.

Komuś z tej hołoty! Odruchowo zacisnął pięść na ramieniu tronu.

- Kochany, wszystko dobrze? - Sedric usłyszał delikatny, niby dzwoneczki powiewające na letnim wietrze, głos i od razu się rozluźnił.

- Bairre - szepnął do ognistowłosej kobiety, kucającej przy tronie. Jej duże zielone oczy patrzyły na niego z miłością. - Może nie róbmy tego. Umrę jak oddam moje perły jakimś pierwszym lepszym jubilerom. Spójrz tylko na nich…

Lady Bairre złapała lekko męża za przegub.

- Wiem, kochanie. Ale kiedyś musiało to nastąpić - rzekła spokojnie, wzmacniając uścisk. Jej bladą twarz oświetlała czerwona łuna świecy, gdy spojrzała w dół na zebranych. - Twoje córki są już gotowe.

Sedric Verrol pierwszy raz od lat miał ochotę zapłakać. Nie sądził, że będzie go to aż tak bolało. Wiedział, że jakby mógł, złapałby Polarną Strzałę i wyzwałby wszystkich na pojedynek. Wiedział też, że bez problemu by ich pokonał. Ale nie mógł. Ta potworna niemoc wpędzała go w jeszcze większą rozpacz. Niepokonany wódz został właśnie obalony przez chłopca, który dopiero, co przestał być giermkiem. A córki nie pozwoliły mu się przeciwstawić i walczyć jak prawdziwemu rycerzowi przystało. Jego ukochane małe boginie. Wszystkie miały go opuścić. Pozwolił, by głowa ciężko opadła mu na piersi i myślał.

- Ten dzień, tak szczęśliwy dla moich dzieci, jest moją porażką. - Podniósł dłoń do twarzy Bairre i włożył ją we włosy żony. Zawsze, gdy ich dotykał wydawały się ogrzewać go jak ogień i podnosić na duchu.

- To nie twoja porażka, ale kolejne zwycięstwo, panie mój - szepnęła kobieta, a Serdic pozwolił, by jej słodki oddech go owinął. - Spłodziłeś piękne dzieci, które będą wspaniałymi żonami i matkami. Zobacz tylko, ilu ich przyjechało. - Wskazała ręką młodzieńców, tłoczących się u stóp tronu. - Dlatego proszę cię, potraktuj tych, których wybiorą Kassydy, Myrna i Terrwyn jak synów, wracających z wojny.

- Tylko jeśli będziesz stała obok - szepnął Sedric, muskając opuszkami palców policzki żony, po czym z westchnieniem wstał.

Rozruch w dole uciszył się momentalnie. Wszyscy wpatrywali się w wielkiego rycerza, który z ich perspektywy wydawał się prawdziwym Olbrzymem. Lord Sedric jednak nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Patrzył na sklepienie najpiękniejszego miejsca na ziemi – swojego domu. Było ono tak wysokie, iż go nie dostrzegał, ale wiedział, że tam być powinno. Gdyby mógł sprawiłby by spadło prosto na nieproszonych gości.

O Kryształowa Forteco, w której zasiadacie wy, Wieloimienni Bogowie i  moi przodkowie, Gniewni Jeźdźcy Północy, powalcie ten sufit, jeśli sprowadzę nieszczęście na dzieci wasze i moje. Sedric skończył odmawiać modlitwę i czując wzrastającą pewność, rzekł donośnym, przywódczym głosem, od którego w przeponach aż drżało:

- Witajcie, wy, którzy przybyliście do Wilczej Warowni na zaproszenie moich córek. Mam nadzieję, że okażecie się godnymi kandydatami. W najbliższym czasie tylko troje z was zostanie, a reszta rozjedzie się do swoich domów. Nie pozwólcie mi, choć przez chwilę żałować tej decyzji.

Nie znosił długich przemów. Męczyły go. Odwrócił się plecami do kandydatów, zarzucając długim płaszczem, a zasiadając ponownie na tronie, kiwnął głową do Bairre, która rozkazała otworzyć wielkie drzwi po prawej stronie sali. Czterech żołnierzy z niemałym trudem rozwarło odrzwia, w których ukazała się trójka dziewcząt. Szmer zachwytu rozszedł się wśród przybyłych. O dziwo, nie podniosło to na duchu Sedrica. Patrzył na zgrabne kobiety, sunące w ciszy ku niemu. Nie chciał się przyznać, że dorosły. Zawsze były dla niego, wielkiego sławnego rycerza, małymi córeczkami, które chronił przed polityką i światem zewnętrznym. Gdy w końcu dziewczęta stanęły twarzą do tronu, wstał, dając znak by podeszły i nachylił się nad nimi, tak, aby tylko one mogły go usłyszeć.

- Tutaj kończy się wasze dzieciństwo, a rozpoczyna dorosłość. Idźcie i wybierajcie mądrze - szepnął poważnie, po czym pocałował każdą córkę w czoło i odesłał na swoje miejsca, rozpoczynając tym samym rytuał.

Ceremonia zaręczyn nie była skomplikowana na pierwszy rzut oka. Każdy z kandydatów miał być do dyspozycji wybierających kobiet. W sali audiencyjnej przygotowywano specjalne miejsca na rozmowy dziewcząt z adoratorami. Przy parze zawsze musiał siedzieć sędzia, który kontrolował każde słowo wypowiedziane przez młodzieńca - czy nie oszukał w liczbach majątkowych, czy jego ród nie jest zadłużony, czy jego rodzina nie jest wrogo nastawiona. Sędziami byli mieszkańcy domu kobiet wydawanych za mąż. Gdyby podczas rozmów mężczyzna skłamałby, ojciec panny mógł go zabić, więc raczej nigdy nie zdarzały się oszustwa. Kandydaci przygotowywali się do tej chwili praktycznie całe życie. Okres rozmów mógł trwać, co najwyżej miesiąc, w którym panna mogła wybrać męża albo mogła go nie wybrać wcale. Wtedy męża mógł jej wybrać ojciec bądź zwoływano ceremonię zaręczyn dokładnie słoneczną klepsydrę później. Dla Sedrica zawsze miało to charakter nie inny jak gry.

Odsyłając córki, Sedric myślał nad tym jak to on sam, przyjechał do nieznanego zamku, wysłany przez ojca. Miał siedemnaście lat, a wydawana za mąż księżniczka piętnaście. Kandydatów było ponad dwustu, ale jej wybór padł właśnie na niego.

- Dlaczego mnie wybrałaś? - spytał Sedric, patrząc na żonę. - Pamiętam tylu wspaniałych rycerzy, którzy starali się o twoje serce, chociażby Oswalda czy Dragona. Ale ty wybrałaś najmłodszego, najgorzej ubranego kandydata, jaki był w tym czasie na dworze twego ojca.

Bairre uśmiechnęła się. Jej oczy stawały się wtedy półksiężycami, w które Sedric mógł wpatrywać się całą wieczność.

- Bo byłeś najprzystojniejszy i najpiękniej się poruszałeś. Mogłam patrzeć na same twoje gesty latami. A gdy pierwszy raz tańczyliśmy, czułam się jakbym płynęła. Byłeś też najlepszym jeźdźcem, jakiego kiedykolwiek widziałam. A co do twojego stroju - ściszyła głos - byłeś ubrany jak łucznik, a oni zawsze mnie pociągali.

- Kiedy to było, kochanie - mruknął Sedric, patrząc na córki.

Kassydy była najstarsza, miała skończone siedemnaście słonecznych klepsydr. Za matką odziedziczyła ognistoczerwone włosy i równie gorący temperament. Na ceremonię miała ubraną ciemnozieloną suknię, która podkreślała jej podobieństwo do bogini Aithne - strażniczki ognia. Kazała ją sobie uszyć, gdy tylko dojrzała. Sedricowi przypominała o jesieni, która już dawno przeminęła, ale nikt nie zapominał jednak o jej hojnych darach. Następnie rycerz przeniósł wzrok na młodszą o rok Myrnę. Dziewczyna była najcierpliwszą osobą, jaką znał. Drobna, cicha i delikatna, przypominała mężczyźnie brata - sir Ionhara. Ionhar mieszkał teraz w Gildzie Jasnowidzów, pilnując Doliny Demonów. Dowodził tam batalionem łuczników. Pan Wilczej Warowni zawsze o nim myślał, ilekroć patrzył na córkę. Myrna miała włosy ojca - grube i brązowe splecione w długi warkocz. Cicha, przepływała obok wszystkich niezauważona niczym wiosna, gdy wszyscy wyczekiwali lata, jednak gdyby nie ona nic by się nie stało. Ostatnia była Terrwyn. Dziewczyna skończyła niedawno trzynaście klepsydr, jednak prawie dorównywała wzrostem Kassydy. Ona do nikogo nie była podobna. Twarz miała srogą, podłużną z wyraźnym zarysem kości policzkowych, a wzrokiem mogła zgromić niemal każdego, ale mimo to była piękna. Jednak gdyby ubrała męskie ubrania nikt nie rozróżniłby jej od chudego żylastego chłopca. W ubiorach dobierała kolory stonowane, chłodne, a jej ulubionym był błękit.

Ostra jak zima, myślał Sedric. Martwił się, żeby nie odtrąciła wszystkich kandydatów - jego córka była wymagająca i gardziła słabościami.


Wieczór minął szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać i nad Wilczą Warownią objęła swe panowanie noc. Żadna z trzech córek, ku radości lorda Sedrica, nie wybrała jeszcze męża, a zamek opuściło ponad dwudziestu kandydatów. Rozlokowawszy niemile widzianych gości, pan twierdzy Olbrzymów udał się na spoczynek wraz z małżonką, jednak dziewczęta zebrały się w pokoju swej nieobecnej siostry Shanley. Gdy dziewczyna wyjechała mając cztery lata według słonecznej klepsydry, komnatę pozostawiono tak jak stała ze wszystkimi zabawkami. Teraz za zamkniętymi drzwiami siostry dyskutowały o minionym dniu.

- Jeśli będzie tak dalej, pójdę do Klasztoru Niemych - zaczęła rozmowę Kassydy.

- A ja uważam, że było paru interesujących młodzieńców, ale nie byli dla mnie - szepnęła nieśmiało Myrna. - Zostało jeszcze ponad trzystu kandydatów.

Terrwyn prychnęła i burknęła: - Dla mnie już mogą szykować celę w Klasztorze. Dlaczego nie ma już mężczyzn pokroju naszego ojca?

Myrna ofuknęła siostrę:

- Nie bądź głupia. Czeka nasz jeszcze ponad tydzień o ile nie mniej rozmów.

- I tak Myri ma największe szanse zdobycia męża. – Kassydy otoczyła młodszą siostrę ramieniem. Gdyby była, choć trochę starsza można by ją wziąć za bliźniaczkę lady Verrol. - A co do ojca, nikt nigdy nie dorówna lordowi Sedricowi.

- Przecież tata na pewno nie był taki od razu. Mama mówiła, że był bardzo zarozumiały - mruknęła Myri, potrząsając ciężkim warkoczem, który siekał powietrze niczym pustynny bicz.

- Tak, to prawda. - Terrwyn uśmiechnęła się pod nosem i momentalnie zniknęły jej zmarszczki na czole, spowodowane złością. - Ale na razie trafiają mi się same ciamajdy.

Kassydy westchnęła ciężko i opadła na poduszki. Miała jasną cerę, a piegi okalały jej ramiona niczym delikatny szal, współgrając z ognistorudymi włosami.

- Wiecie, co? - szepnęła.

- Coś się stało? - Terrwyn i Myrna przechyliły się w stronę siostry, oczekując zwierzeń.

- Nie. Ale tęsknię za Shan.

Terrwyn wymieniła znaczące spojrzenia z Myri.

- Za nią tęsknisz czy może raczej za tym lordem. Jak on się nazywał? Eiwenhow?

Kassydy odwróciła szybko twarz, rzucając tylko:

- Jesteście niepoważne! Oczywiście, że brakuje mi siostry. Lord Finbar należy do Dwunastej Kampanii. To wysoko urodzony rycerz. Szanuję go. To wszystko. A teraz idę spać.

Głośny śmiech młodszych sióstr poniósł się echem po kamiennym murach zamku. Strażnicy na dole schodów do wieży z komnatami, kiwnęli sobie porozumiewawczo.

- A te znowu swoje - mruknął wesoło jeden z żołnierzy, spoglądając w stronę skąd dochodziły echa.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Bardzo ciekawy i barwny opis zaręczyn, ale razi mnie nadmierne używanie zwrotu "słoneczna klepsydra" jako miary czasu. Przynajmniej raz lub dwa razy należało odstąpić od tej nazwy, a użyć jakiegoś synonimu. Nie podoba mi się też dwukrotne użycie w jednym zdaniu zaimka "jego", a dodatkowo jeszcze zaimka "go". Moje wątpliwości budzi też stosowanie kursywy w dialogu wewnętrznym, ale to wybór Autora. Trochę problemów sprawia interpunkcja. Brakuje przecinków przed: jak oddam, wydawały się, by spadło, by podeszły, jak to, jakbym płynęła, nic by, nikt nie, czy może, skąd dochodzi; zbędne są przecinki przed: co przestał (w konstrukcji "dopiero, co przestał"), wracających, sunące, co najmniej, przyjechał (w konstrukcji "on sam, przyjechał"), spowodowane złością, kiwnęli.
Bardzo dobrze konstruowane i zapisane są dialogi, ale kilkakrotnie zdarzyło się, że zbędnie stawiano kropki po wypowiedzi, a narrację po myślniku rozpoczynano wielkimi literami.
© 2010-2016 by Creative Media