Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2014-01-12 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2313 |
Byłam sama. Tak cholernie sama. Gardło piekło mnie od długo wstrzymywanych łez, a dłonie drżały z nadmiaru stresu. Dziesiątki osób, które przechodziły obok niczego nie zauważały. Snuły się wokół jak cienie, ślepe na ból i cierpienie innych. Nie oczekiwałam jednak od nich pomocy, nie potrafiłyby mnie zrozumieć. W moich błękitnych oczach były niczym, drobnostką, nieistotnym szczegółem. Żadna z nich nie potrafiła zaradzić mojej samotności.
Dopiero, gdy on pojawił się na drugim końcu parkowej alejki, coś we mnie drgnęło. Jeszcze zanim go zobaczyłam, wiedziałam, że jest gdzieś blisko. Odwróciłam głowę, a moje serce ruszyło szybszym tempem. Zamaszystym krokiem pokonywał dzielącą nas odległość, dłonie wciśnięte miał głęboko w kieszenie, a wzrok spuszczony i nieobecny. Niespodziewanie uniósł głowę, tak jakby wyczuł, że na niego patrzę. Gdy tylko zauważył mnie, stojącą nieopodal ogromnego klonu uśmiech wkradł się na jego twarz. Moje policzki pokryła intensywna czerwień, w duchu dziękowałam za podmuch wiatru, który skrył tę oznakę zażenowania za kurtyną moich kasztanowych włosów. Miarowe dudnienie serca z każdą chwilą coraz bardziej zamieniało się w szaleńczy pęd, galop, maraton... Nim zdążyłam je uspokoić, już czułam go obok siebie - zapach jego dezodorantu, płynu do płukania ubrań, żelu pod prysznic... Nie minęła nawet sekunda, a już otaczał moje drobne ciało swymi silnymi ramionami. Mimowolnie wtuliłam twarz w jego szeroką pierś. Wciąż starałam się zmusić łzy, by pozostały na swoim miejscu - dokładnie ukryte przed spojrzeniami cieni.
- Co się stało? - zapytał cicho, po czym delikatnie odsunął od siebie moją twarz i strącił z niej kosmyki ciemnych włosów, by móc mi się przyjrzeć.
Zacisnęłam wargi w wąską kreskę i wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni - wszystko, byle tylko opanować narastające uczucia, jednak bez skutku. Wystarczyło jedno zatroskane spojrzenie jego szaroniebieskich tęczówek, bym wybuchła głośnym, niekontrolowanym płaczem. Machinalnie uniosłam ręce i wczepiłam się palcami w miękką tkaninę bluzy, okrywającą jego przedramiona. Stał się moją kotwicą, tylko on powstrzymywał mnie przed popadnięciem w obłęd. Szybko zostałam mocno, ale i zarazem delikatnie przytulona, dłonie chłopaka poczęły przesuwać się po moich plecach w górę, i w dół.
- Ciii... Już dobrze, spokojnie... - powtarzał kojąco wprost do mojego ucha.
Spazmatycznie wciągałam powietrze do płuc. Nie mogłam złapać oddechu, byłam zbyt roztrzęsiona. Wciąż łkałam i coraz mocniej zaciskałam dłonie na jego ramionach. Z pewnością sprawiałam mu tym ból, ale on nie skarżył się. Słone krople łez szybko wsiąkały w jego bluzę.
Nie obchodziło mnie, co pomyślą o nas ludzie przechodzący obok. Z pewnością staliśmy się główną atrakcją wieczoru, ale to nie była ich sprawa. Nie mieli prawa się wtrącać. Nie teraz, gdy ktoś w końcu mnie zauważył i postanowił pomóc. Ciało chłopaka stało się moją tarczą, skutecznie osłaniało mnie przed wścibskimi spojrzeniami.
- Przepraszam, że wyciągnęłam cię z domu, ale nie miałam do kogo zadzwonić - wychrypiałam, przerywając wydłużające się milczenie.
- Nic nie szkodzi, naprawdę, wszystko okej - odpowiedział wciąż tuląc mnie do swojej piersi.
Emocje powoli opadały, pierwsza fala łez zdążyła już wyschnąć na moich policzkach, a oddech stopniowo wracał do normy. Chciałam wytłumaczyć swoje zachowanie, ten nagły telefon, którym zmusiłam go do spotkania, ale bałam się, że znów wybuchnę płaczem. Nikt inny jednak nie mógł zrobić tego za mnie.
- On... - zaczęłam, lecz nagle zabrakło mi powietrza, wciągnęłam je ze świstem. - On znów wrócił pijany... Uderzył ją... - mówiłam drżącym głosem.
- Spokojnie... Już jesteś bezpieczna... Będzie dobrze... - przemawiał do mnie cicho, kojąco.
- On powiedział... Że przyjdzie i na mnie pora, że jestem następna... - łzy znów potoczyły się po moich policzkach.
Chłopak nagle znieruchomiał, natychmiast poczułam, jak jego ramiona sztywnieją, mięśnie spinają. Wyprostował się jak struna i zacisnął dłonie w pięści, lecz po chwili opanował się i znów delikatnie tulił mnie do siebie, szepcząc do ucha słowa pocieszenia. Ja nie byłam w tym tak dobra jak on. Nie potrafiłam ukryć już raz pokazanych uczuć. Musiałam je w jakiś sposób wyładować. Tego dnia tym sposobem były łzy. Potoki obrzydliwie słonych kropli, które tworzyły dwa ciemne jeziora spadając w dół i choć chłopak mocno mnie do siebie przytulał, to i tak nie potrafiłam ich zatrzymać. Dusiłam się własnymi emocjami. Mój spazmatyczny, urywany oddech i coraz dłuższe bezdechy, gdy dostarczanie płucom powietrza stawało się zbyt bolesne, najwyraźniej wystraszyły chłopaka. Chwycił obiema dłońmi moją twarz i zmusił, bym na niego spojrzała. Zrobiłam to z trudem, choć i tak niezbyt wiele widziałam przez łzy. Zauważyłam jednak, że jego usta zaciśnięte były w wąską kreskę, a z oczu biło zdecydowanie, którym starał się zatuszować strach.
- Nie pozwolę, żeby cię skrzywdził, słyszysz? Nie pozwolę, obiecuję - powiedział stanowczo.
Chciałam mu wierzyć, choć spełnienie tych słów było praktycznie niemożliwe. Nie w obecnej sytuacji. Jednak spróbowałam, dopuściłam do siebie myśl, że on mi pomoże i w jakiś sposób mi to pomogło, uwierzyłam i nagle chaos w mojej głowie ucichł. Strach spłowiał i znów mogłam oddychać, choć nadal czułam bolesne kłucie w żebrach. Powoli kiwnęłam głową, mimowolnie pociągnęłam nosem. On znów odgarnął mi włosy z twarzy i wytarł do sucha policzki. Nazbyt delikatnie musnął kciukiem moją kość policzkową, nie byłam na coś takiego przygotowana, wspomnienia odżyły w mojej głowie. Wzdrygnęłam się, a łzy zapiekły mnie pod powiekami, nie udało mi się ich powstrzymać. Spuściłam wzrok, a wtedy on wpił się w moje usta. Jego wargi były miękkie, a pocałunek słony - zmieszany z kroplami, które zuchwale pociekły po mojej twarzy. Było prawie tak samo, jak kiedyś. Zatraciłam się w tym geście, w jego ustach i dotyku, jednak szybko oprzytomniałam. Stanowczo go od siebie odsunęłam, cofając się kilka kroków.
- Przestań - prawie krzyknęłam, nagły gniew zdusił uczucie smutku i bólu. - Nie rób tego więcej.
- Przepraszam, Karrie, ale nie mogę już tak dłużej. Nasze rozstanie...
- To był twój wybór - przerwałam mu sucho.
- Proszę... - powiedział podchodząc bliżej. - Daj mi wyjaśnić...
- Nie, Paul. Nie sądzisz, że już za późno na wyjaśnienia? - zapytałam. - Nie powinnam była do ciebie dzwonić - dodałam ciszej i zaczęłam powoli się wycofywać.
- Karrie!
Raptownie się odwróciłam i zaczęłam biec. Coraz szybciej i szybciej. Pnie drzew rzucały poziome cienie na mojej drodze. Podeszwy workerów, które miałam na nogach, ciężko uderzały o brukowany chodnik. Już nie wiedziałam, czy płaczę, czy nie. Wiatr bezlitośnie chłostał moją twarz. Nie mogłam uwierzyć, że Paul to zrobił, że wykorzystał sytuację, to jak strasznie byłam w tamtej chwili odsłonięta i bezbronna. Może liczył, że wszystko mu wybaczę i będzie jak dawniej? Nie wiem, czemu wybrałam jego numer. Nie wiem, dlaczego nacisnęłam klawisz realizujący połączenie, zrobiłam to instynktownie. Tak długo był moim azylem, że nie potrafiłam o tym zapomnieć. Najwyraźniej myliłam się.
Zmusiłam nogi do jeszcze szybszego sprintu, gdy wtem usłyszałam za sobą głośne dudnienie kroków i choćbym nie wiem jak się starała, to i tak nie miałam żadnych szans na ucieczkę. Chłopak złapał mnie wpół i zatrzymał na środku alejki, bezskutecznie próbowałam mu się wyrwać.
- I dokąd pójdziesz?! - krzyknął nagle.
Znieruchomiałam. Chyba nigdy nie słyszałam, żeby podniósł głos, na pewno nie w gniewie. Zawsze był uosobieniem spokoju i niestety bardzo często również powagi. Odwróciłam się powoli.
- Do domu?! - kontynuował głośno, a ja wpatrywałam się w niego okrągłymi oczami. Odpowiedziałam dopiero po dłuższej chwili.
- Tak, do domu - mój głos drżał.
- Wiesz, że nie możesz, on cię skrzywdzi... - złość nagle z niego wyparowała, znów zastąpiła ją stanowczość i ten cholerny spokój.
- A co mam zrobić?! To przecież mój ojciec! - przerwałam mu ostro, lecz wewnątrz byłam kłębkiem nerwów. Wyrwałam się z jego więżących mnie ramion.
- Oboje dobrze wiemy, jaka jest prawda. Nienawidzisz go, od czterech lat nie powiedziałaś do niego `tato`, nie chcesz mieć z nim nic wspólnego. Nie oszukasz mnie Karrie.
Wypowiedziana głośno prawda bolała, nawet bardzo. Poczułam ją jak siarczysty policzek.
- Przenocuj dziś u mnie Karrie, odpocznij - dodał poważnie.
- Nie.
- Tylko na tę jedną noc, tylko dziś. Proszę cię.
Błagalny wyraz jego twarzy wręcz niemożliwie kontrastował z tym zdecydowanym, mocnym głosem, jakim do mnie przemawiał. Doskonale wiedziałam, że nocowanie u niego, to jak wejście w paszczę lwa. Nie chciałam wracać do tego, co było, do przeszłości, a tym bardziej nie chciałam próbować, by znów stała się teraźniejszością. Za wiele by mnie to kosztowało, zwłaszcza wtedy. Nie miałam jednak chyba innego wyboru. Terror w salonie pewnie nadal trwał. Kiedy uciekałam tylnymi drzwiami matka właśnie zbierała się z podłogi, a ten potwór, który kiedyś był kochającym ojcem, wymierzał jej kolejny cios. Nie mogłam dłużej na to patrzeć, ani tym bardziej pomóc. Mama tego nie chciała, zawsze próbowała nas przed nim bronić, skupiając całą uwagę na sobie. Mnie i Lily. Jej dwie córki stojące na krawędzi.
Uświadomiłam sobie, że Paul nadal czekał na moją odpowiedź. Jego wyraz twarzy się nie zmienił - nieziemsko spokojna i poważna, poznaczona drobnymi śladami zmartwień. Nie było na niej widać ani krzty zniecierpliwienia.
- Proszę, chodź ze mną - kusił, a ja mu uległam.
Kiwnęłam głową, po czym chłopak poprowadził mnie dobrze znaną mi drogą w kierunku jego kawalerki.
ratings: very good / excellent
Dlaczego?
Ponieważ "NIE MA domku bez ułomku" i "w KAŻDYM domu wisi krzyż". Płacząca ty przecież także n i k o g o nie wspierasz!
Co zresztą potwierdza finał.
Nie traktujemy ludzi instrumentalnie, jeżeli sami nie chcemy być wykorzystywani.
A właśnie o wykorzystywaniu jest tutaj mowa.
Ława ckliwość, niedojrzałość przekazu i brak spójności logicznej łamią grzbiet tej niezbornej prozie
(patrz tekst)
Żeby nie być "tak cholernie samemu", wystarczy udzielać się
- spotykać się z sąsiadami,
- wstąpić do WOT-u,
- zapisać się do kółka różańcowego,
- chodzić na tańce latynoskie,
- pracować w wolontariacie
itp., itp.
Żeby z ludźmi stworzyć wspólnotę, nie możesz tych ludzi ośmieszać, oskarżać i ich wykorzystywać
(patrz nagłówek)
- oczywiście kiedy ciebie niosą w lektyce, a ty nie robisz nic, bo jesteś - a jakże! - tylko olśniewającą, cholernie samotną, piękną i bezbronną księżniczką -
to wyimaginowana droga do Krainy Oz, czyli
znikąd donikąd
ŁZAWA ckliwość