Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2014-01-26 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2172 |
Biegnę ulicą, wsłuchując się w swój urywany oddech i dźwięk z jakim trampki odbijają się od asfaltu. Płuca i gardło palą mi żywym ogniem.
Muszę się zatrzymać! Wiem jednak, że nie mogę.
Zwalniam i łapię się za prawy bok. Cholera. Przeklinam własną słabość.
Słyszę za sobą pisk opon. Skręcam w boczną uliczkę i biegnę dalej. Szybciej. Szybciej. Jeszcze kilka przecznic i będę bezpieczna.
Nagle. Huk i błysk. Padam na ziemię, kuląc się ze strachu.
Pudło.
Wstaję i ruszam dalej. Jeszcze trochę. Staram się wybierać wąskie uliczki, alby utrudnić pościg. Nie mogę biec główną ulicą. Za dużo wolnej przestrzeni. Stałbym się zbyt łatwym celem.
Mogą krzyczeć, wołać i pomoc. I tak mi nikt nie pomoże. Parszywa dzielnica. Nigdy nie myślałam, że doświadczę tego na własnej skórze.
Kolejny strzał. Tym razem celny.
Chwytam się za krwawiące ramię. Mogę nim poruszać, ale z ledwością i nie bez potwornego bólu.
Docieram do rzeki. Mogę ukryć się pod mostem i przeczekać najgorsze. Schodzę szybko po stromym zboczu. Kolejny strzał. Tuż obok głowy. Cholera! Jeszcze trochę! Pocieszam się.
Potykam się i staczam z prędkością światła.
Po chwili wstaję. Na twarzy czuję krew i chyba złamałam nogę. Ał! Nie chyba, na pewno.
Patrzę w górę, ale nie widzę tam nikogo. Udało mi się? Cofam się i staje plecami oparta o ścianę. Coś jest nie tak.
I wtedy, spoglądam prosto w lufę pistoletu. Serce wali mi jak szalone. Przełykam głośno ślinę.
To koniec taki los spotyka wścibskich. Zamykam oczy. Już nie walczę, nie ma sensu. Przepraszam mamo. Szepczę tak cicho, że mnie nie słyszą.
Mężczyzna się śmieje. I pociąga za spust.
Jeśli chodzi o sam tekst, to nie widzę w nim sensu. Urwany, wygląda trochę jak koszmarny sen. Ma jednak potencjał na scenę z powieści kryminalnej.
Pozdrawiam serdecznie.