Go to commentsMAGIA PRZEDMIOTU_IV
Text 5 of 40 from volume: Inne opowiadania
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2014-02-10
Linguistic correctness
Text quality
Views2661

MAGIA PRZEDMIOTU_IV


Po tej wizycie, przez najbliższe dwa tygodnie nie zachodziłam do ciotki. Miałam mnóstwo roboty – wstawałam rano a spać kładłam się późnym wieczorem. Musiałam skończyć pewną pracę. W tej sytuacji kontakty rodzinne i towarzyskie odsunięte zostały na plan dalszy. W międzyczasie zmieniła się pogoda – po mrozach nastąpiła odwilż. Pomimo, że była dopiero druga połowa stycznia, śnieg nagle stopił się i wszystko zaczęło płynąć. Byłam z tego zadowolona. Z zakończeniem mojej pracy wiązała się jeszcze podróż do Gdańska. Jak wiadomo, śnieżyce i trzaskający mróz nie sprzyjają wyjazdom, toteż z radością obserwowałam postępujące z każdym dniem ocieplenie. Nie wiele mnie obchodziło: czy jest to anomalia pogodowa, czy też nie?

Ważne było, że warunki z dnia na dzień są coraz lepsze i można nawet pokusić się o wyjazd samochodem. Był tylko jeden problem – nocleg. Na kilka dni, które miałam tam spędzić należało coś przyzwoitego wynająć. W internecie zaczęłam szukać sensownych ofert. Rzecz jasna – chodziło o cenę. Jednocześnie przyszło mi do głowy, że towarzystwo drugiej osoby obniżyłoby koszty wyjazdu i uprzyjemniłoby mój pobyt w Trójmieście. Zaczęłam wydzwaniać do różnych znajomych z pytaniem: czy ktoś nie wybrałby się ze mną do Gdańska? Niestety, jak na złość, wszyscy mieli co innego do roboty. Kiedy już właściwie zrezygnowałam z tego planu, nagle pomyślałam o ciotce. Zadzwoniłam do niej.

- Do Gdańska?... - zastanowiła się. - O tej porze roku?... A co ja tam będę robić?...

- To samo co w domu – powiedziałam. - Zmienisz tylko otoczenie a to na pewno dobrze wpłynie na twoje samopoczucie. Wynajmę jakieś wygodne lokum. Postaram się swoje sprawy załatwiać do południa. Później będziemy miały czas na robienie tego, na co przyjdzie nam ochota...

- A czym masz zamiar jechać? Chyba nie samochodem?... - przerwała moje wywody.

- Nie chcesz jechać samochodem? - zdziwiłam się.

- Oczywiście, że nie! Pogoda w każdej chwili może się zmienić! Przecież jest zima! - zawołała.

- W porządku... - zgodziłam się z nią. - Pojedziemy pociągiem... To jak?...

- No dobrze... Załatwiaj co trzeba a ja zacznę przygotowywać się do wyjazdu – oświadczyła.

Parę dni później, wczesnym rankiem obie wsiadłyśmy do pociągu jadącego przez Gdańsk do Szczecina. Nie było w nim tłoku. Znalazłyśmy całkiem pusty

przedział.

Natychmiast, gdy pociąg ruszył ciotka wyciągnęła termos z gorącą kawą.

- To nas postawi na nogi – powiedziała. - Tak naprawdę, to jeszcze nie obudziłam się.

Ostrożnie nalewając kawę do plastikowych kubeczków spytała nagle:

- O czym rozmawiałyście z Halinką, jak zostawiłam was same?

Nie namyślając się długo odpowiedziałam wprost:

- Rozmawiałyśmy o diable.

Patrzyłam przy tym na ciotkę z uwagą. Ciekawa byłam jej reakcji na taką informację.

Ciotka, tymczasem nawet nie zdziwiła się. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że rozmowa dotyczyła hodowania roślin doniczkowych. Z całkowitym spokojem powiedziała tylko:



-Ach, tak...

Dopiero po chwili dodała:

- Pytam, bo jestem ciekawa czy Halinka nie wracała do sprawy broszki?

- Nie. Nie mówiła nic o tym. Chyba, zgodnie z twoją radą, przestała o niej myśleć – wyraziłam swoje przypuszczenie.

- Tak czy owak – stwierdziła ciotka – z tego na pewno wyniknie jakieś wielkie nieszczęście. To, co zdarzyło się do tej pory, według mnie jest tylko wstępem. Mam nadzieję, że nie będziemy musiały tego nieszczęścia oglądać. Jak to się mówi: oczy nie widzą, serce nie boli...

Spojrzałam na nią znad kubka kawy. Nie mogłam zrozumieć, skąd się u niej bierze aż tak pesymistyczna ocena tego zdarzenia?

- Może nie będzie źle – powiedziałam. - Co się miało stać, to pewnie już się stało...

- O nie! Mylisz się! - gwałtownie zaprotestowała. - Jak już poszło nie tak, to nie łatwo całą sprawę odkręcić. Z tego właśnie powodu radziłam jej, żeby nic nie robiła. Jeszcze ściągnęłaby nieszczęście na siebie... Z resztą, nie pierwszy raz Halince coś ginie a później kończy się to fatalnie... Czasami są to rzeczy obiektywnie niewiele warte a jednak... Jedna z gorszych historii, jakie opowiedziała mi jest związana z płytą gramofonową... Ba! Gdyby jeszcze chodziło o jakąś cenną płytę!... Ale nie! To było zwykłe nagranie pocztówkowe...

- A co to jest nagranie pocztówkowe? - przerwałam jej.

- No tak... Zapomniałam, że twoje pokolenie takich rzeczy nie zna – powiedziała ciotka. - Nagrania pocztówkowe rozpowszechniły się w latach sześćdziesiątych. O dobrą płytę było wtedy trudno a na dodatek sporo kosztowała. W związku z tym prywaciarze, bo tak się mówiło o drobnych prywatnych przedsiębiorcach wpadli na pomysł robienia dobrego interesu na pirackich nagraniach. Produkowali je na zwykłych pocztówkach laminowanych warstwą tworzywa sztucznego, w którym

tłoczono rowki z zapisem dźwięku. Pocztówka posiadała wyciętą w środku dziurkę, więc można było położyć ją na talerzu gramofonu. Oprócz pirackich, były i oficjale nagrania pocztówek dźwiękowych ale te nie cieszyły się popularnością. Chodziło o najnowsze przeboje zachodniej muzyki; takie robione poza wszelkimi prawami autorskimi. Halinka też miała niewielką kolekcję pocztówkowych nagrań. W sumie to wcale nie było tanie. Przy swoich możliwościach finansowych mogła sobie pozwolić na zakup jednej płyty raz na miesiąc. Z biegiem czasu trochę się tego uzbierało. W tamtych latach tylko gramofon dawał możliwość nasłuchania się do woli ulubionych melodii, toteż często je odtwarzała.

- I co?... Zginęła jej płyta? - spytałam.

Tak – skinęła głową ciotka – ale jej kradzież została zaplanowana. Halinka była wtedy jeszcze bardzo młoda i naiwna. Przyjaźniła się z rówieśniczkami a oprócz tego miała również koleżanki nieco starsze od siebie. Te starsze dziewczyny znała z dzieciństwa, z zabaw na podwórzu i na pobliskim skwerze. Jednak z biegiem czasu sąsiedzkie przyjaźnie zaczęły rozpadać się. W pewnym wieku przestaje się już chodzić na podwórko i na skwerek, żeby pobawić się z innymi. Z tego powodu bardzo zdziwiła się, gdy któregoś dnia przyszła do niej dziewczyna mieszkająca na



sąsiedniej ulicy. Naturalnie, że obie się znały ale już od dawna nie utrzymywały ze sobą kontaktów towarzyskich. Dziewczyna oświadczyła, że ma do niej sprawę. Zanim przystąpiła do rzeczy zaczęła opowiadać o tym, co teraz robi. Kończyła właśnie dwuletnią szkołę zawodową, chodziła na praktykę do jakiegoś dużego zakładu pracy i miała już załatwioną przyszłą posadę. Zaimponowała jej swoją dorosłością chociaż starsza była tylko o dwa lata. Na dodatek ładnie wyglądała; podobno, ognista brunetka o świeżej cerze z włosami ufarbowanymi na blond. Halinka nie potrafiła odmówić, gdy tamta poprosiła ją o pożyczenie płyt na imprezę, którą urządza dla znajomych w swoim mieszkaniu. Wyjaśniła przy tym, że często przechodząc ulicą pod oknami słyszała jej nagrania i stąd wie, że są niezłe. Obiecała, że odda płyty zaraz po prywatce... Cyba nie muszę tłumaczyć ci, że prywatka to jest impreza urządzana w prywatnym mieszkaniu?...

- Tak, wiem – kiwnęłam głową.

- No więc... - ciągnęła dalej ciotka - rzeczywiście, dwa dni później odniosła te pocztówki. Kiedy już poszła, okazało się, że jednej brakuje. Po jakimś czasie Halinka spotkała ją na ulicy i spytała o zagubioną płytę. Dziewczyna jednak zaklinała się, że oddała jej wszystkie...

- To musiało być coś bardzo interesującego – zauważyłam – skoro ktoś posunął się do kradzieży.

Czy ja wiem?... - wzruszyła ramionami ciotka. - Sentymentalna piosenka... Śpiewał ją Salvatore Adamo. Miała tytuł „Pada śnieg”. Po francusku „Tombe La Neige”. W tamtych czasach była dość popularna.

- No dobrze... - powiedziałam. - Płyta zginęła. Prawdopodobnie zatrzymała ją dziewczyna, która pożyczyła nagrania. Mógł też wziąć ją któryś z gości... I co się później stało?...

Ciotka zamilkła pod pretekstem dokończenia swojej kawy. Cierpliwie czekałam. Wreszcie odstawiła pusty kubek na stolik pod oknem.

- Diabli wiedzą co oni z tą płytą robili? - stwierdziła.

- Co można robić z płytą?... - zdziwiłam się. - Pewnie odtwarzali...

- No tak... - zgodziła się – Żeby jednak istotę rzeczy zrozumieć, trzeba wziąć pod uwagę ówczesne realia. Ty ich nie znasz, więc nie przyjdzie ci do głowy, że ta pocztówka mogła być unikatem czyli jedynym egzemplarzem w całym mieście i trafiła w niepowołane ręce... Pewnie z tego powodu tak źle się to skończyło... A wystarczyło przestrzegać przykazania: nie kradnij. W końcu ta zasada jest ogólna i dotyczy wszystkich bez względu na wyznanie. Jak wiadomo, zasady są po to, żeby trzymać się ich. Nie sposób każdemu z osobna tłumaczyć: dlaczego przywłaszczenie sobie przedmiotu wartego 18 złotych, bo tyle kosztowała taka płyta, może okazać się zgubne? Czasami nawet tłumaczenie jest niewskazane. Skoro Halinka rozmawiała z tobą o diable, to śmiało mogę teraz stwierdzić, że tę dziewczynę musiał chyba diabeł skusić, bo przecież nie wyrosła na jakąś notoryczną złodziejką albo kleptomanką. Cena takiego nierozważnego posunięcia była jednak straszna...

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że wszyscy uczestnicy tej prywatki nagle zmarli? - spytałam pół żartem, pół serio.



Ciotka skrzywiła się, sięgnęła po termos i rozlała do kubków resztę kawy.

- Tego nie mogę powiedzieć, ponieważ Halinka nigdy nie dowiedziała się kto był na prywatce i co się później z tymi ludźmi działo? Mogła co najwyżej na dystans śledzić dalsze losy swojej starszej koleżanki. Z resztą, koleżanka po jakimś czasie jakby zapomniała, że Halinkę zna. To też jest charakterystyczne dla podejrzanych kombinacji. Nagle, z niejasnych powodów ktoś przestaje przyznawać się do znajomości, która kiedyś została zawarta.

- Ale powiedz mi wreszcie co się stało? - zniecierpliwiłam się.

Ciotka ciężko westchnęła.

- Przykro o tym mówić... Zaczęła się nieuleczalna choroba, podstępna, trwająca całymi latami i przynosząca coraz bardziej dotkliwe cierpienia fizyczne i psychiczne. Było to prawdziwe piekło, którego początkowo nikt nie zauważał. Dziewczyna, tak jak mówiłam, rzeczywiście była ładna i rozwijająca się choroba nie oszpeciła jej. Trudno było nawet domyślić się, że coś jej dolega... Jest takie przysłowie: boskie młyny mielą wolno. W tym przypadku właśnie tak się stało. Dopiero wizyta u lekarza, badania i zdiagnozowanie choroby uświadomiły jej, że niewiele w tej sprawie da się zrobić. Tym czasem, ktoś dalej mącił wodę i próbował zasugerować kolejne rozwiązanie. Miało nim być używanie starej maszyny do szycia marki Singer. Halinka jednak twierdzi, że zaszło tu nieporozumienie. Według niej chodziło o kradzież kolejnej płyty z jej kolekcji, na dodatek takiej, którą dostała w prezencie. Wykonawcą piosenki był Pete Seeger. Myślę, że miała rację, bo skoro od płyty coś się zaczęło to pewnie tym sposobem musiało rozwijać się dalej...

Słuchając z niedowierzaniem opowieści ciotki, miałam nieodparte wrażenie, że to, co opowiada jest jakąś uproszczoną, sprowadzoną do banału i umieszczoną w środowisku robotniczym historią z „Doktora Faustusa”. Co do środowiska nie miałam wątpliwości. Wskazywała na nie dwuletnia szkoła zawodowa. Wykształceni rodzice nie mieli w zwyczaju posyłać swoich dzieci do takich szkół. Eksperymentalną, opartą na dodekafonii i atonalności muzykę Schonberga zastępowała tutaj muzyka w stylu pop nastawiona na masowego odbiorcę, przy tym, być może wydana tylko w jednym egzemplarzu w postaci niedrogiej pocztówki.

- Wszystkie informacje Halinka miała z drugiej ręki, więc mogły być nieścisłe... - ciągnęła dalej ciotka. - Niestety, musiała wysłuchać również relacji o okropnej śmierci tej dziewczyny. Zaoszczędzę ci jednak tych szczegółów, bo to naprawdę wyjątkowo nieprzyjemne.

- Wiadomo przynajmniej na co chorowała? - spytałam.

Ciotka lekceważąco machnęła ręką:

- Czy to ważne?... Widocznie jej się w tańcu noga powinęła...

W tym momencie drzwi przedziału niespodziewanie rozsunęły się.

- Dzień dobry! Bileciki do kontroli poproszę! - rozległ się donośny głos konduktora.

Stojąc w drzwiach patrzył na nas wyczekująco znad szkieł okularów zsuniętych na czubek nosa a po jego twarzy błąkał się jakiś chytry, krzywy uśmieszek. Wyciągnęłam bilety z torebki i podałam mu. Przyjrzał się im uważnie, przedziurkował szczypcami, które zawsze kojarzyły mi się z gabinetem


dentystycznym i oddał.

- W Gdańsku powinniśmy być planowo. Jak na razie pociąg nie ma opóźnienie – powiedział, zasunął za sobą drzwi i odszedł korytarzem.

- Chyba się jednak trochę zdrzemnę - stwierdziła ciotka. - Obudź mnie, jak będziemy już dojeżdżać. Tylko nie w ostatniej chwili; tak, żebym mogła spokojnie ubrać się.

Ciotka wtuliła głowę w swoją wiszącą na wieszaku puchową kurtkę a ja wyciągnęłam zestaw krzyżówek, których rozwiązywaniem zajmowałam się w

chwilach, gdy na niczym innym nie potrafiłam się skupić.

















  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Oczywiście, powinno być:
... nie wyrosła na jakąś notoryczną złodziejkę albo kleptomankę.
avatar
Do profesjonalnej redakcji wszystkie te ustawiczno-notoryczne ortograficzne błędy, literówki, spacje oraz inne, (nie)automatyczne łamania tekstów :-)))
Narracja? Bardzo fajna! A może dlatego, że lubię czytać Panią "zarebę", ponieważ dobrej prozy permanentnie brakuje.
W przeciwieństwie do uprawianego przez samą komentatorkę - wierszoklectwa :-))))
© 2010-2016 by Creative Media