Author | |
Genre | poetry |
Form | poem / poetic tale |
Date added | 2014-02-26 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1799 |
G E N E S I S :
W prześwitach otchłani znanej jedynie nielicznym
powstaje mgła świata o obrazie nieznanych zgliszczy
czas staje się jego przeciwieństwem zabierając mu tożsamość
pozbawia ilustracji lustra ze zwierciadeł sacrum profanum
Pokazuje się w lustrzanych odbiciach płonących twarzy
portretów twarzy serc oddanych wspólnej magii
opuszcza swoją iluzję by stać się częścią innej
echo zza światów o tym krzyczy, echo (Martwej Ciszy)
Ż Y W Y P O E M A T :
Popatrz wysoko nad chmury ponad krajobrazu linie
sięgając wzrokiem tła widząc jego przestrzeń intymnie
blask tej otchłani jako jedyny nie rani
jako jedyny ?
Bo jest też drugi, ten co wiruje w świetle innych
dualizm metafizyczny tworzy otchłań interakcji
i chociaż pozbawia iluzji to daje w zamian brak stagnacji
powieki są jak tlen, co daje swobodę oddechu.
Pozwalają widzieć, pozwalają czuć
widzialno-(nie)widzialną całość bez najmniejszego aneksu?
Granica widoczności nie jest granicą wytrzymałości
chociaż należy do grupy podwójnej funkcjonalności
słyszysz?
Jak melodia nieba utożsamia dźwięczne piękno
w miejscach, gdzie dusze symfonicznie uśmiercają
serca od wewnątrz …
Serca miliardowych pragnień skąpane w półmroku cierpienia mórz
serca twarzy, co istnieją i te które nie żyją już …
Oddech, którego nie znam jest ciałem przeze mnie znanym
słyszę, kiedy się cieszy i płaczę razem z nim, gdy ktoś go rani
patrzę w ten sam punkt od wieczności mojej (nie)obecności?
I czuje jak cudze łzy powstają w imię czyjejś radości
chodzę ścieżkami o których inni marzą
widzę więcej od większości, a ból istnienia sporadycznie sprawia mi radość
Koniec…
Ostatnia taka noc w ostatnich chwilach, gdy to na nic …
Nienawidzę świtu - tego pierwszego blasku słońca
wtedy czuję się jakbym krwawił
wtedy coś ze mnie upływa, jakieś pokłady bycia
artystyczna metempsychoza już tu za życia.
Już tu:
w krainie żyjącej permanentnymi emocjami
nie dającej ukojenia duszy samozwańczo egzaltowanej
posłuch wiatru i śpiew zdarzeń, to wszystko gdzieś tutaj mieszka
i niczym miłość istnieje tylko w przestworzach serca
reszta tej stratosfery buduje własne dla świata bariery
przenikając w odpływ uwalniających myśli ze stanu
ponad warstwowej śmierci.
Nie chcę odchodzić. Nie w taki sposób, nie żegnając się
poległym płaczem
uosabiając ciszę trwającą - a zarazem uśmierconą - od zawsze
wszystko w tej pętli oddanej do użytku przez makro przestrzeń
ma znamię instrumentalne :
gra melodię ciszy, gra nieśmiertelnie
i tylko Ja tutaj sam jakby wyrwany z kontekstu
pędzę znów uciekając do świata słów ze świata melodyjnych
dźwięków.
Między śmiercią a brakiem życia los mi gra la vita loca
gdy umieram z Nią i dla Niej kończy się zatarcie granic,
pozostaje płaszczyzna spojrzeń by umieć kochać
patetyczna przestrzeń a w Niej coś, czego nie można zmierzyć…
Nie można tego ujrzeć stojąc w chwili patrzenia na ziemi
odnaleźć substytuty bycia będąc tłem dla chmur
i poczuć rozlewisko serc w oczach dostrzec ból.
Chwycić za rękę sumienie i …
trzymać tak mocno jakby
świat miał się nigdy nie skończyć
odejść ze świata żywych ostentacyjnie ze śmiercią się połączyć
nie pojmie tego każdy, kto nie wie, jak latać
nie posiadając kończyn…
Wreszcie,
odejść ze świata żywych z (martwą) śmiercią się połączyć
kto tak potrafi ? Czy istniała taka twarz ?
mrok ad acta
gdy w (Martwej Ciszy) wszystko idzie spać.
ratings: perfect / excellent