Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2014-03-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2922 |
- Byłem dzisiaj w Centrum Diagnostyki.
- Gdzie?
- Centrum Diagnostyki. Musiałem oddać wymaz z gardła.
- Co? Po co?
- Mam jakiegoś wirusa… Musiałem oddać to jeszcze dzisiaj, bo doktor kręcił niepokojąco głową jak mnie badał. Ale to nieważne, nie o tym chciałem mówić.
- A o czym?
- Gdy wyszedłem stamtąd, stanąłem obok wyjścia i zapaliłem ostatniego papierosa z paczki. Podwórze było zagospodarowane równo posadzonymi, wysoki drzewami. Nie wiem jakimi, nigdy się na tym nie znałem, ogólnie z biologii byłem słaby.. ale nieważne, nie o tym chciałem mówić. Do jednego z nich był przywiązany pies, owczarek niemiecki. Leżał uwięziony, z zawieszonym gdzieś w próżni psim wzrokiem. Zacząłem mu się przyglądać. Po chwili chyba to wyczuł i zaczął po chichu pojękiwać. Byłem już w połowie papierosa gdy obok mnie przeszło czterech mężczyzn, mniej więcej po pięćdziesiątce. Ubrani na czarno, szli w milczeniu. Wtedy przypomniałem sobie, że to Centrum sąsiaduje z kostnicą. Gdy czterech mężczyzn znikło już z pola widzenia, pies podniósł się i zaczął coraz głośniej jęczeć. Następnie jęk przerodził się w ciche szczekanie. W tym samym momencie obok mnie przeszedł niski, młody chłopak, również ubrany na czarno. Podszedł do psa, pochylił się i szepnął mu coś do ucha. Pies się uspokoił, a jego właściciel zaczął odwiązywać smycz od drzewa. Jego ruchy rękami były jednak niezgrabne i za nic nie mógł sobie poradzić z prostym węzłem. Widać, że myślami był gdzieś daleko. W końcu porzucił to, odpiął smycz od obroży i puścił psa wolno. Ucieszony owczarek, zaczął biegać w kółko. Jego pan wstał, wyprostował się i zaczął iść, aby po chwili znowu stanąć. Popatrzył się gdzieś daleko, gdzieś gdzie chyba żaden wzrok nie sięga, gdzieś za mnie, chociaż mi wydawało się, że patrzy się dokładnie w moje oczy. Trwało to może kilka sekund, ale dla mnie było wiecznością. Gdy ocknął się i zawołał swojego psa, ruszył znów w stronę tej kostnicy. Ja skończyłem papierosa, a on przysiadł przed drzwiami, prawą ręką podtrzymując głowę.
- I co było dalej? – zapytała się zaciekawiona.
- Nic. Odwróciłem się i poszedłem do samochodu.
Za oknem było widać te żółte, wysokie latarnie, rozświetlające pustą drogę. Co chwile mijali ludzi wracających z centrum.
- Wiem, że nie wierzysz w Boga… ale myślisz, że coś po śmierci istnieje? Że ten młody chłopak spotka się z tą osobą, która od niego odeszła? – zapytał po chwili milczenia.
- Nie wiem, nie znam się na tym, a samo mówienie o tym strasznie mnie wkurwia.
- Dlaczego?
- Nie jestem w najmniejszym stopniu wyobrazić sobie swojej śmierci. Nie wiem jakim cudem miałoby mnie tutaj zabraknąć. Uciekam od tego i nie chcę o tym rozmawiać.
Autobus dojechał do pętli. Zostali tylko oni. Kierowca wstał z zza kierownicy i krzyknął:
- Ostatni przystanek, proszę wysiadać!
Ona wstała i pochyliła się nad nim. Jej długie ciemne włosy lekko musnęły jego policzek.
- To co, jeszcze jeden kurs?
- Dobrze.
Pocałowała go w policzek i podeszła skasować dwa bilety. Z tyłu przeczytała datę i godzinę. 1 stycznia 2014, pięć minut po dwunastej.
ratings: very good / very good
Całość napisana trochę niechlujnie, gdyż sądzę, ze niepoprawności językowe nie są efektem niewiedzy, lecz braku sprawdzenia przed opublikowaniem. Bo co znaczą zdania lub ich fragmenty: "zaczął po chichu pojękiwać", "nie jestem w najmniejszym stopniu wyobrazić sobie swojej śmierci". Nie piszemy też "z zza", lecz "zza". Razi mnie użycie w zdaniu pojedynczym podobnych zaimków: jej, jego. Nie wiem też, po co niektóre pierwsze litery wersów zapisane są boldem. Wielokropek ma trzy kropki, a raz wpisano tylko dwie. W moim odczuciu nadużywany jest zaimek zwrotny "się": "popatrzył się gdzieś daleko", "popatrzył się dokładnie w moje oczy". W zwrocie "Co chwile" brakuje znaku diakrytycznego.
Brakuje przecinków przed: jak mnie badał, gdy, gdzie, jakim; zbędne są przecinki przed: z zawieszonymi, zaczął, rozświetlające.