Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2014-03-15 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2802 |
Znamy się już chyba za długo, a jeszcze dłużej jesteśmy przyjaciółmi. Właściwie mam wrażenie, że ona od zawsze była w moim życiu tylko nie zawsze ją zauważałem, a może nie zawsze chciałem sobie uświadomić jej obecność?
Prawda była pewnie gdzieś po środku i nie pomagała w żaden sposób unormować naszej znajomości. Były momenty, że widywaliśmy się codziennie, że nie było dnia bez telefonu czy e - maila, ale były też długie tygodnie milczenia. Całkowitej ciszy, która drażniła i sprawiała prawie fizyczny ból. Oczywiście podejrzewałem, że to boli jedynie mnie, bo ona nie sprawiała wrażenia szczególnie cierpiącej.
Tak, jestem od niej uzależniony a może po prostu ją kocham miłością, która potrafi wszystko wybaczyć i uwierzy w każde słowo byle płynęło z ukochanych ust. Jak narkoman przyjmuje każda dawkę z wdzięcznością a na głodzie jestem nie do zniesienia. Nic mnie nie cieszy wszystko jest szare nie mogę jeść i spać.
Wszystkie inne wydaja mi się takie bezbarwne takie puste i niewarte uwagi. Tylko ona daje mi spokój poczucie bezpieczeństwa przynależności i sprawia, że czuje się wyjątkowy. Czekam na nią, bo ona zawsze wraca. Obojętne jak długo trwa rozłąka ona wraca do mnie uśmiecha się przytula i mówi zwyczajnie „cześć kochanie, tęskniłeś?”. A ja jak głupi szczeniak waruje przy niej daje się drapać za uchem i mimo iż wiem, że ona kiedyś zniknie znowu nie wiadomo na jak długo nie chce innej.
Wiele razy zastanawiałem się, czemu żadna inna kobieta nie potrafi mnie tak przywiązać do siebie, czemu nie potrafię pokochać innej tak szaloną miłością żeby dać się omotać i być na każde zawołanie.
Nie ona nie jest kapryśną księżniczką nie oczekuje mnie na każde skinienie. Gdybym odszedł życzyłaby mi szczęścia i zniknęła na zawsze. Ona po prostu jest i jeśli chce mogę być blisko a to bycie jest dla mnie jak tlen, bo bez niej ciężko mi się oddycha. Właśnie w takich momentach zastanawiam się czy ona wie, jaka jest jej moc i jak mnie zniewoliła.
Należę do niej, bo kiedy się pojawia poświęca mi cała swoja uwagę i wiem, że mam ja tylko dla siebie. Warunek jest jeden – „nigdy nie pytaj, co robię, gdy mnie nie ma przy tobie, ani nie próbuj mnie odnaleźć a wtedy zawsze wrócę”. Okrutne, ale możliwe do przebrnięcia, jeśli się kocha lub jeśli jest się kompletnym wariatem, a może jedno i drugie na raz.
Czasem myślę sobie, że może tylko wmawiam sobie to uczucie, że to wszystko to jakiś cholerny syndrom męczennika, który sobie kiedyś tam wkręciłem. Może też jestem wygodny, bo nie ciążą na mnie żadne zobowiązania. Kocham sen, który się rozpływa, co jakiś czas a potem wraca. Ale potem pojawia się ona i zapominam o wszystkich wątpliwościach a złość na samego siebie wydaje się głupia w obliczu szczęścia.
Wiele razy próbowałem odejść. Próbowałem spotykać się z innymi kobietami. Wszystko na nic. W każdej z nich szukałem cech ukochanej. Cienia jej uśmiechu, błysku w oczach, radości, z jaka się ze mną wita, tonu głosu, kiedy wypowiada moje imię. Za każdym razem popadałem w obłęd i niszczyłem każdy związek w zarodku. Liczy się tylko Ona, moja miłość i moja udręka…
Po nie pamiętam już ilu miesiącach niemego przyzwolenia nie wytrzymałem i kiedy Lena zniknęła postanowiłem ją odszukać. Nie potrafię powiedzieć, czemu akurat wtedy podjąłem taką decyzje, może czara goryczy się przelała a może coś pękło w moim sercu, w każdym razie nie potrafiłem już dłużej żyć wieczną niepewnością.
Śledząc ją bezczelnie próbowałam przygotować się na to, czego ewentualnie mogłem się dowiedzieć. Walczyły we mnie rozsadek i serce. To pierwsze kazało sprawdzić, dowiedzieć się rozwiać wątpliwości poznać prawdę, a to drugie ciągnęło z powrotem do domu żeby wszystko było dalej po staremu.
Tak naprawdę brałem pod uwagę jedynie dwa najbardziej możliwe wyjścia. Pierwsze takie, że ma męża dzieci i jakieś tam poukładane życie gdzieś w innym mieście i drugie, że urywa się z jakiegoś odwyku albo jest na przepustce ze szpitala. Oba wydawały się prawdopodobne, choć mój umysł wcale nie chciał zaakceptować żadnego z nich.
Tego wieczoru jeździłem za nią po całym mieście. Wyglądało na to ze wypytuje o kogoś albo czegoś szuka. Była w kilku klubach rozmawiała z ochroną i odniosłem wrażenie, że wszyscy ci ludzie dobrze ją znają, bo udzielali informacji bez większych oporów. Nie miałem pojęcia, o co w tym chodzi, ale postanowiłem być cierpliwy i spokojnie dotrwać do końca.
Włóczyłem się tak za nią kilka dni a właściwie wieczorów. Nie zauważyłem żadnego znaczącego przełomu dopóki nie zorientowałem się ze zaczęła kogoś śledzić. Obserwowała z ukrycia mężczyznę około czterdziestki, który mieszkał w centrum miasta i na oko nie był nikim ważnym. Wychodził rano do pracy wracał późnym popołudniem. Z tego, co się zorientowałem pracował w jednej z większych firm, ale nie zajmował chyba wysokiego stanowiska, bo jeździł starym zdezelowanym golfem. Miał żonę i dwóch synów więc jak na mój gust był to zupełnie zwyczajny człowiek. Tym bardziej zastanawiało mnie, czemu moja ukochana go obserwuje.
Przez następne dni poznałem dokładnie rozkład dnia i nawyki „obiektu” i poczułem się jak bohater jakiegoś amerykańskiego filmu. Szpiegowałem Lenę i szpiegowałem jej „podopiecznego” i wcale mi się to nie podobało. Kiedy kolejnego wieczoru na własne oczy zobaczyłem jak kobieta, którą kocham podchodzi do człowieka, którego śledzi mówi mu parę słów a kiedy on wydaje się oburzony bez skrepowania wyciąga pistolet i wbijając mu lufę w bok pokazuje ruchem głowy żeby wsiadał do auta, spodobało mi się to jeszcze mniej.
Przez moment mrugałem zaskoczony a zaraz potem na darmo próbowałem uspokoić serce, które waliło w piersi jak oszalałe.
Mimo totalnego zaskoczenia zostało mi na tyle silnej woli żeby włączyć silnik samochodu i pojechać za nią. Tak jak się spodziewałem skierowała się na przedmieścia gdzie mieściły się stare zrujnowane fabryki. Zaparkowała na tyłach jednej z nich a ja postanowiłem zostawić samochód na ulicy żeby w razie, czego nie mieć utrudnionej ucieczki. Okazało się przecież, że nie znam tej kobiety zupełnie. Że miła i sympatyczna dziewczyna, która nie szczędziła mi nigdy czułości i ciepła okazała się zupełnie kimś innym. Potrafiła być brutalna i bezwzględna a na myśl o tym, co chce zrobić temu facetowi żołądek podchodził mi do gardła. Wpadło mi nawet do głowy żeby dla własnego bezpieczeństwa wziąć z bagażnika jakiś ciężki klucz, ale zaraz przypomniałem sobie ze przecież ona ma pistolet i kto wie, do czego jest zdolna.
Minąłem cicho jej samochód i wszedłem do wnętrza budynku. Szedłem powoli uważając żeby nie zawadzić stopą o cos, co może narobić niepotrzebnego hałasu. Nie wiedziałem gdzie poszli, ale po jakimś czasie usłyszałem przytłumione głosy, które zaprowadziły mnie do jednego z pomieszczeń na piętrze. Przez chwile słuchałem żeby zorientować się w sytuacji.
- Powtórzę to ostatni raz – głos Leny emanował pewnością siebie – masz coś, co należy do mojego zleceniodawcy, gdzie to jest?
- Nie wyciągniesz tego ze mnie nigdy – wysyczał tamten z wyraźnym wysiłkiem
- A może powie mi cos na ten temat twoja żona albo synowie? – Lena roześmiała się krótko
- Nie mieszaj ich do tego – w jego głosie wyraźnie słychać było rozpacz
- Mogę zrobić, co mi się podoba i z tobą i z nimi – powiedziała poważniejąc – cel uświęca środki a widzisz ja za osiągniecie celu dostane dużo pieniędzy sam więc widzisz, że nie będę się rozczulać ani zastanawiać.
Byłem w takim szoku, że zrobiłem najgłupszą rzecz z możliwych, wyszedłem z ukrycia i stanąłem w drzwiach pomieszczenia, w którym toczyła się rozmowa decydująca o życiu lub śmierci niewinnych osób. Lena stała oparta o jeden z filarów podtrzymujących strop i bawiła się nożem i to ona pierwsza mnie zobaczyła. Nawet, jeśli była zaskoczona to nie dała po sobie tego poznać. Mężczyzna, z którym rozmawiała klęczał na ziemi ze związanymi z przodu rękami. Z rozciętej wargi spływała mu krew. Był tak udręczony ze nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
- Wiec jednak nie wytrzymałeś – westchnęła jakby rozczarowana – było tak fajnie i musiałeś wszystko zniszczyć
- No tak w sumie ukrywanie ze jesteś płatnym mordercą jest przecież niczym strasznym – zdobyłem się na odrobinę sarkazmu
- Czego oczy nie widzą kochanie …itd. – powiedziała przyglądając mi się jakby zastanawiała się, co ze mną zrobić – teraz jak już wiesz o wiele za dużo wyjście jest tylko jedno
- Gdzie się podziała moja Lena? – spróbowałem przemówić łagodnie do jej rozsądku – przecież nie musisz robić tego, co robisz
- Nie musze – uśmiechnęła się odrobinę złośliwie całkiem jakby siedział w niej jakiś demon i to on nią kierował – ale lubię to, co robię a przecież to jest w pracy najważniejsze czy nie tak?
- Tak, ale… - zacząłem, ale nie dała mi skończyć wyciągając pistolet, który wymierzyła w moim kierunku
- Dość gadania skarbie - powiedziała – klękaj obok naszego przyjaciela
Po chwili wahania czy posłuchać rozkazu czy się postawić zdecydowałem, że ulęgnę. Nie było sensu udawać twardziela, bo kwestią nie było to czy zginę, ale prosty fakt gdzie i w jakim towarzystwie oddam życie. Zdecydowałem odwlec tą chwile, bo w planach miałem przecież dożycie starości i ciągle liczyłem, że stanie się cos, co będzie sprzyjało wypełnieniu moich zamierzeń.
Lena była zdeterminowana żeby wykonać zadanie a ja byłem jedynie drobną niedogodnością, której musiała się pozbyć. W zasadzie robiła mi łaskę rozmawiając ze mną i w pewnym sensie nawet to doceniałem. Daleki byłem jednak od łudzenia się ze ta dziewczyna czuła do mnie kiedykolwiek cos więcej. Byłem dla niej wygodną odskocznią od „pracy”, choć właściwie to sama praca dawała jej radość i relaksowała. Czym wiec dla niej byłem? Rozrywką?
Pokręciłem głową żeby umysł czasem nie podsunął mi odpowiedzi, która ani troche mi się nie spodoba.
- Długo jeszcze będziemy czekać? – jej szorstki ton wyrwał mnie z zamyślenia.
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego ostatkiem silnej woli zmusiłem się żeby zrobić pierwszy krok w stronę klęczącego mężczyzny.
Dawno nie modliłem się tak żarliwie o cud jak w tym właśnie momencie. Oczywiście zdawałem sobie sprawę ze musiałoby to być przynajmniej trzęsienie ziemi, bo przecież nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. Pomyślałem nawet żeby w akcie heroizmu i niesamowitej głupoty a może desperacji wyjąć telefon i spróbować zadzwonić na policję, ale wystarczyło ze zerknąłem na Lenę i jej smukłą dłoń trzymającą pewnie broń żeby zrezygnować. Nagle z przerażającą jasnością dotarło do mnie, że nim zdążyłbym wyjąć telefon byłbym martwy.
Szedłem, więc powoli i ostrożnie a podłoga zaznaczała każdy mój krok kolejnym głośnym skrzypnięciem. Fabryka była stara i część stropu zastąpiły deski wstawione jedynie po to żeby jakiś przypadkowy zwiedzający mógł bezpiecznie przejść przez kolejne pomieszczenia.
Mój towarzysz niedoli klęczał właśnie na takim drewnianym wypełnieniu. Nie popatrzył na mnie, kiedy ciężko opadłem na kolana obok niego. Był zbyt udręczony swoim losem a może zastanawiał się czy zdradzić tajemnice, której strzegł czy zaryzykować życie rodziny.
Lena na chwilę schowała broń do kabury pod lewym ramieniem i ruszyła w moim kierunku chcąc skrępować mi ręce. Nagle zatrzymała się bo podłoga zaczęła niebezpiecznie skrzypieć, a kiedy spróbowała zrobić krok w tył, drewniana część, na której klęczeliśmy pękła z głośnym trzaskiem i nim się zorientowałem lecieliśmy w dół razem z kawałkami drewna i resztkami gruzu.
Nie miałem nawet chwili na analizowanie tego, co się właściwie stało, bo uderzyłem prawym bokiem o ziemie i przez chwile nie mogłem oddychać. Całe moje ciało przeszył ból, jakby ktoś zdzielił mnie porządnie prosto w splot słoneczny. Wiedziałem jedynie to, że nie mogę tak leżeć i czekać aż opadnie kurz i Lena wykona wyrok bez zbędnych wstępów.
Rozejrzałem się dookoła. Obok mnie leżał mój towarzysz i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Zerknąłem w górę, na szczęście kurz ograniczał widoczność, ale wiedziałem ze Lena w każdej sekundzie może zacząć strzelać na oślep mając nadzieje ze nas trafi.
- Zwiewamy – powiedziałem do mężczyzny, który dalej nie rozumiał, ale jak tylko zobaczył, że wstaje również poderwał się na nogi i pokuśtykał za mną.
Nie mieliśmy czasu na oględziny i opatrzenie ran. Lena nie dawała znaku życia w postaci strzałów podejrzewałem więc, że po prostu zbiega teraz po schodach żeby nas dopaść na niższych kondygnacjach. Musieliśmy się stąd wydostać jak najszybciej się dało i uciekać, choć nie bardzo wiedziałem gdzie moglibyśmy się ukryć przed doświadczonym mordercą.
Pozwoliłem sobie na chwile samozadowolenia, kiedy pomyślałem o samochodzie, który zaparkowałem na ulicy. Moja zapobiegliwość jednak na coś się przyda a może nawet uratuje nam życie.
Związane ręce krępowały ruchy mojego towarzysza, ale i tak biegliśmy najszybciej jak się dało. Byle do wyjścia. Nie wiedziałem gdzie jest Lena ani co zamierza i właśnie to niepokoiło mnie najbardziej. Podejrzewałem, że zna tą opuszczoną fabrykę jak własną kieszeń, dlatego spodziewałem się jej za każdym kolejnym rogiem. Wyjście z budynku było niestety tylko jedno, mogła, więc teraz czekać tam na nas spokojnie żeby, kiedy tylko wystawimy nosy na zewnątrz wystrzelać nas jak kaczki.
Beznadziejność naszej sytuacji docierała do mnie z każdą chwilą coraz wyraźniej, choć udawało mi się odrobinę przytłumić własny pesymizm nadzieją, że skoro los dał nam szanse ucieczki to chyba nie będzie aż tak okrutny żeby zrobić z nas łatwy cel.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do wyjścia zatrzymałem się i oparłem o ścianę po lewej stronie drzwi próbując złapać oddech. Mój towarzysz niestety nie miał na tyle zdrowego rozsądku i wypadł na zewnątrz jak pocisk. Skuliłem się w sobie czekając na strzały, ale ku mojemu zdziwieniu trwała niczym niezmącona cisza.
Powoli i ostrożnie wychyliłem się żeby ocenić sytuacje. Wariat, z którym połączyła mnie wspólna niedola stał przy samochodzie Leny i zaglądał do środka. Na szczęście jej samej nie było nigdzie widać, ruszyłem wiec powoli w kierunku auta.
Byłem świadomy tego, że mogła się zaczaić w jednym z wybitych okien fabryki jak snajper i spokojnie czekać aż wystawimy się jak na strzelnicy, ale wiedziałem też, że nie możemy stać w miejscu i czekać na jej ruch.
Podszedłem do samochodu, przy którym mój towarzysz niedoli wykonywał dziwny taniec oznaczający chyba zniecierpliwienie, choć to jego przestępowanie z nogi na nogę i podnoszenie skrepowanych rak do góry prędzej wywołałoby deszcz niż otworzyło drzwi samochodu.
- O co chodzi? – Zapytałem szeptem obawiając się echa, które mogłoby roznieść mój głos
- W samochodzie jest moja teczka musze ją mieć a ta suka zamknęła auto! – Zaczął wrzeszczeć a ja pożałowałem pytania, bo jego głos kilkakrotnie odbił się od budynków tak, że słychać go było na drugim końcu miasta.
Nie wdawałem się w dalszą polemikę, bo obawiałem się kolejnych histerycznych wybuchów. Zamiast tego podniosłem spory kawałek gruzu i rzuciłem nim w boczna szybę. Pękła na tyle, że mogłem otworzyć drzwi. Nie wiem, co było w tej teczce, ale jak mój kompan dopadł ją i mocno przytulił na jego twarzy zakwitł chytry uśmieszek. Nie miałem ani czasu ani ochoty dociekać, o co chodzi i chyba wcale mnie to nie interesowało. W tej chwili najważniejsza była ucieczka i ukrycie się w bezpiecznym miejscu, choć miałem wątpliwości czy takowe w ogóle istnieje biorąc pod uwagę, kim jest Lena. Wyjaśnianie motywów postepowania zostawiłem na później.
Tymczasem niezatrzymywani dotarliśmy do mojego samochodu
- Czy mogę liczyć na oswobodzenie rąk? – zapytał mój towarzysz a ja uświadomiłem sobie, że zupełnie zapomniałem o tej niedogodności.
- Nie mamy teraz czasu na to czasu – powiedziałem wkładając kluczyk do stacyjki – w tej chwili musimy uciekać
- Co mam wiec robić? – Zapytał a ja zacząłem się zastanawiać czy to przez stres czy on naprawdę jest nierozgarnięty
- Skoro ja siedzę za kierownicą to pan siedzi obok i nic nie gada – wydusiłem zerkając nerwowo we wszystkie lusterka a widząc, że ma ochotę zadać kolejne pytanie wrzuciłem jedynkę i ruszyłem z miejsca
.
Niestety nie powstrzymało to mojego towarzysza od paplania przez całą drogę dlatego tez im dalej jechaliśmy tym większe było prawdopodobieństwo, że w końcu stracę cierpliwość i poszukam Leny żeby zabiła jego, mnie albo nas obu żebym tylko nie musiał znosić tego nadąsanego księcia z bajki. Tak naprawdę nic mu nie pasowało i w sumie wywnioskowałem, że nawet ma pretensje, że dzięki mnie udało mu się jakoś uciec.
Zerknąłem na niego przelotnie w czasie jazdy i przez myśl przeszło mi ze może to jego żona jest zleceniodawcą Leny a ja wszystko zepsułem i teraz kobieta będzie musiała się dalej męczyć. Uśmiechnąłem się do własnych myśli jednocześnie szukając w sobie, choć odrobiny ducha męskiej solidarności. Nie znalazłem.
cdn.