Go to commentsWileńszczyzna, rodzinna ziemia rodziców. Cz.2/2.
Text 3 of 114 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2014-03-23
Linguistic correctness
Text quality
Views4011

W tym czasie mój ojciec, jako obywatel przedwojennego państwa polskiego narodowości polskiej, zmobilizowany został w połowie 1944 roku do służby czynnej w II Armii Wojska Polskiego. Po wojnie pozostał w Polsce. Dopóki trwała wojna to wysyłane listy od rodziny z domu, oraz ojca do domu, dochodziły. Wkrótce po jej zakończeniu korespondencja się urwała. Listy mego ojca zaczęły wracać do niego z adnotacją „adresat nieznany`. Do ojca też już żaden list od rodziny nie dotarł. Nawet nie wiedział, że właśnie stał się „wybrykiem etnologii` - od 1947 roku cała rodzina ojca była narodowości białoruskiej, a on sam narodowości polskiej. Matka, ojciec, brat, siostra, kuzyni, ciotki i wujowie – byli narodowości innej niż jeden z synów i jednocześnie brat, ich krewny Ot, taki dziwoląg etniczny. Aż dziw, że żaden z etnografów nie zajął się tym „wybrykiem narodowościowym`. Przecież to byłby stopień do błyskawicznej kariery naukowej. Takiego dziwoląga nie zauważyć?

Ojciec pozostał w wojsku polskim jako zawodowy wojskowy. Odszukał swoją sympatię, która repatriowała się wraz z rodziną do Choszczna, ożenił się. Przychodziły na świat dzieci, w ramach powojennego wyżu demograficznego. To już nie był wybryk natury, tylko naturalne uzupełnianie ogromnych strat ludzkich w narodzie po strasznej wojnie.

Zaczęło się normalne powojenne życie. Życie rodziny wojskowego – przeprowadzki raz tu, raz tam. Mama kiedyś obliczyła że do 1962 roku przeprowadzaliśmy się około dziesięciu razy. W międzyczasie rodziły się dzieci. Tak dziwnie się złożyło, że brat i ja urodziliśmy się w listopadzie, a obie siostry w lutym. Kiedy byłem już podrostkiem i w szkole poduczyli mnie o prawach biologii, to odjąłem dziewięć miesięcy w tył i już się domyśliłem przyczyny. Synów tata „planował” po swoich powrotach z poligonów zimowych. Córki zaś przed wyjazdem na letnie, na pożegnanie. A poligony wtedy trwały dwa do czterech tygodni, nie to co dzisiaj. Kiedyś zagadnąłem o to mamę. Tylko się uśmiechnęła i nic nie odpowiedziała. Ale co tam, mądrej głowie dość dwie słowie, a czasem i słów nie trzeba...

Mamy rodzeństwo także pozakładało rodziny, porozjeżdżało się po Polsce. Było jednak w kraju, wszyscy więc mieli kontakt. Tata o swojej rodzinie dalej nic nie wiedział. Miał tylko nas, poza tym był sam jak palec. Pisał listy pod ten sam adres, mama też uparcie pisała. Jednak dalej listy nie dochodziły do adresata, były zwracane.

Minęło trochę lat. „Wodzowi Całej Postępowej Ludzkości` wreszcie się zmarło. Minęły jeszcze trzy lata i nadeszła chruszczowowska odwilż. I stał się cud! W roku 1956 kolejny list dotarł do adresata! Adresat odpisał do ojca...

Odnalazła się cała rodzina ojca. Nawet o metr nie zmienili miejsca zamieszkania od czasu powołania ojca do armii polskiej. Mieszkali w tej samej wiosce, w tych samych chałupach. Nie mieli już tylko własnych gospodarstw, własnej ziemi. Musieli „dobrowolnie” ją oddać, jak wszyscy inni rolnicy na ziemiach włączonych do Kraju Rad. Wszyscy krewni pracowali w kołchozie. Ojciec taty już nie żył, ale żyła matka, żył starszy brat z żoną i dwoma synami, żyła siostra ze swoją rodziną. To był prawdziwy cud – oprócz ojca taty wszyscy żyli... a podobno w CCCP nie mógł się on zdarzać, bo tak było odgórnie zadekretowane.

Może nie był to całkiem cud. Widocznie w ramach destalinizacji nowi władcy zdecydowali, że świeżo pozyskani obywatele ich państwa, którzy po wojnie „dobrowolnie` zechcieli zostać grażdaninami wielkiego Kraju Rad, mogą już oficjalnie zmartwychwstać i żyć. Zmartwychwstać dla swoich krewnych mieszkających w innych, pomniejszych ale zaprzyjaźnionych krajach. Ot, jaka jest potęga urzędowego papierka - można pogrzebać dla innych żywego człowieka, można go i wskrzesić.

Ubogie, ale pokojowe życie, dalej toczyło się po obu stronach granicy zadekretowanych „zaprzyjaźnionych krajów`. Listy już bez przeszkód dochodziły. Opisywało się codzienne życie, wysyłało życzenia zdrowia i szczęścia na święta, informowało o kolejnych rodzących się latoroślach w rodzinach. Lata mijały, czas uciekał. Zapragnęła wreszcie mama pojechać z mężem do jego rodziny, zapragnął tata zobaczyć tak długo niewidzianych swoich najbliższych. Przecież minęło już tyle lat od 1944 roku. Zapragnęła taty rodzina zobaczyć po latach swojego syna, brata i wujka, jego żonę i dzieci. Tata jednak trochę się bał, trochę zwlekał. A nuż gdzieś tam mają u nich odnotowane, że był w partyzantce akowskiej. Jako zwykły żołnierz, młody kilkunastoletni chłopak ze wsi, ale był w AK. W Polsce już nie musiał tego ukrywać, ale w bratnim Kraju Rad?

Wreszcie się zdecydował. Zaczęło się pisanie próśb o uzyskanie zezwolenia na odwiedziny. Oj, ile tych dokumentów było potrzeba... Wszystkie nieodzowne, bez jednego nie dostało się drugiego. Prośba została wpierw wysłana „tam`, aby krewni mogli odesłać z powrotem zaproszenie do odwiedzin. Przyszło poświadczenie, że są najbliższą rodziną, potwierdzone urzędowo przez tamtejsze władze. Potrzebna zgoda z wojska na wyjazd taty poza granicę do zaprzyjaźnionego kraju. Dostał. Potrzebne to. Załatwione. Potrzebne tamto. Wreszcie jest. To... tamto... a na końcu, po skompletowaniu wszystkich bumag i bumażek, cała potrzebna dokumentacja została wysłana w dość grubej teczce do ambasady CCCP w Warszawie. Zostało tylko spokojne oczekiwanie na otrzymanie wizy wjazdowej. Nic już nie powinno przeszkodzić w tak długo oczekiwanym spotkaniu po latach. Przecież ojciec służy w Ludowym Wojsku Polskim, stojącym wraz z niezwyciężoną Armią Radziecką na straży pokoju światowego i niezmąconego rozwoju całej postępowej ludzkości.. Nie ma krewnych na wrażym Zachodzie, w rodzinie mamy też wszyscy mieszkają „po słusznej stronie`, wyjazd ma nastąpić we właściwym kierunku, do tego są to wyczekiwane odwiedziny po wielu latach rozłąki rodziny, pierwsze spotkanie od czasu dawno minionej wojny...

Jest! Wreszcie przychodzi odpowiedź z ambasady z Warszawy. NIET. Niet?! Dlaczego „niet`?! Nie lzia wiedzieć. Niet i już. Ostatni etap okazał się nie do przebycia. Bez słowa wyjaśnienia.

I tak upłynęło znów trochę czasu. Mama nie dała za wygraną. Pilnowała dokumentacji, co roku od nowa wysyłała listy, prośby, porządkowała. Przychodziły kolejne zaproszenia ze wschodu, za każdym razem z urzędowym potwierdzeniem najbliższego stopnia pokrewieństwa. Czasem listy „po drodze` ginęły, czasem i rodzina `tam` nie dopilnowała wszystkiego. Zaproszenie wtedy ulegało przedawnieniu i trzeba było od nowa wszystko zbierać. Tata już przestał wierzyć, że zobaczy jeszcze za życia swoich bliskich. Odległość ledwie kilkuset kilometrów wydawała się nie do przebycia. Tak samo mógł marzyć o locie na Księżyc...

Aż tu pewnego pięknego, wiosennego dnia Anno Domini 1968... jeeeest!!! Wiza! Zgoda na odwiedziny i wjazd w granice CCCP! Nieważne, że w ściśle określone miejsce i na określony czas. Ale jest! Wiza dla taty i jego żony, pozwolenie na wyjazd w odwiedziny do najbliższej oćcowej rodziny...

Pojechali. To już jednak temat na nowe, bliższe naszym czasom wspomnienia.



  Contents of volume
Comments (8)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetna kontynuacja wspomnienia. Ale o ile wiem, to te bariery niemożności można było pokonać, zapisując się do TPPR, które organizowało tzw. pociągi przyjaźni do Kraju Rad. Tylko nie wiem, czy przed 1968 rokiem te wyjazdy już organizowano. Ale chyba tak, gdyż do TPPR-u przyjmowano uczniów niemal całymi klasami już w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych.
Świetna narracja, barwny język.
Dostrzegłem kilka drobnych potknięć w zakresie poprawności językowej, które jednak generalnie nie wpływają na poprawność zapisu. W dwóch sąsiednich zdaniach użyłeś słowa "wojna" ( Po wojnie pozostał w Polsce. Dopóki trwała wojna...), co odrobinę razi. W zdaniu "Ojciec pozostał w "wojsku polskim" być może należało użyć wielkich liter, jeżeli miałeś na uwadze cały organizm armii. Brakuje przecinków przed: to wysłane, że do, ale. Zbędne są przecinki przed: w ramach, dalej, stojącym. Brakuje też kropki na końcu zdania przed słowem "Ot".
Na pewno to nie Twoja wina, lecz programu, gdyż, chyba z wyjątkiem jednego przypadku, zawsze cudzysłowy otwierane są właściwymi znakami, a zamykane apostrofami.
avatar
Dziękuję za komentarz.

O ile pamiętam, tzw. pociągi przyjaźni były wyjazdami zorganizowanymi, grupowymi, w konkretne miejsca. Nie można było w ich ramach wyjechać indywidualnie, w celu odwiedzin krewnych. Byłem wtedy jednak młokosem, mogło być też inaczej.

Powtórzenie "wojna" jest niepotrzebne. Poprawiłem.
"pozostał w wojsku polskim" użyłem jako "pozostał w wojsku"; nie miałem na myśli nazwy własnej.
Poprawiłem wskazanebrakujące lub zbędne przecinki.

Zapis cudzysłowu na PubliXo denerwuje mnie. Zamiast cudzysłowu "wyskakują" apostrofy. Chciałem to ominąć sposobem. Jak widzę, wyszło jeszcze gorzej. Nie będę już kombinował, ale nie podoba mi się, że program zamienia cudzysłów na apostrof.
avatar
Hardy,

druga część, tak jak pierwsza, ciekawa ale czekam na część trzecią. I ta będzie najciekawsza, bo domyślam się emocji po tylu latach rozłąki i trudach związanych z pozwoleniem na wyjazd :)

Pozdrawiam :)
avatar
Piórko, to były dwie części, tworzące wydzieloną całość. Co się dalej działo, to już byłoby kilkadziesiąt stron :)
Napiszę je kiedyś, jako część planowanej całości. Tu przedstawiłem próbkę do oceny :)
avatar
Ciekawe. Warto pociągnąć dalej.
avatar
Chrissie, nie zwlekaj. Przynajmniej zapisz w szkicu. Ileż ja bym dał, aby cofnąć czas i wyciągnąć od ojca inne opowieści przed- i wojenne. Zwłaszcza wojenne.
Kiedy ojciec żył, nie myślałem o wspomnieniach. Cóż, byłem młody, czym innym głowę wtedy zaprzątałem. Teraz nie mogę odżałować, że tak niewiele zachowało się...
avatar
Wzbudziłeś tylko apetyt na więcej.
avatar
O, moje stare publikacje Puszek odnalazła :)

Nawet na czasie. "Wileńszczyznę" właśnie piszę jako książkę, już w formie zbeletryzowanej.
Pzdr.
© 2010-2016 by Creative Media