Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2011-05-12 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3960 |
Wisienka pod lasem
Wszystko zaczęło się pewnego kwietniowego dnia, prawie dwadzieścia lat temu, kiedy po wielu weekendowych pobytach u Władka i Heli w malowniczych Krośnicach, Alfeusz z Wiesią zajechali do odległej o ponad dziesięć kilometrów Starej Huty, by odwiedzić Bolesława i Stanisławę Łaskawych. Wielki jak ruski bojar Bolek, przypominający chwilami któregoś z piastowskich władców z ilustrowanego pocztu najdawniejszych polskich królów, krzątał się koło domu wśród gospodarskich wiosennych zajęć. Wyglądał śmiesznie i nieco egzotycznie za kierownicą maleńkiego jak zabawka dla dzieci traktorka, skonstruowanego przez siebie na bazie silnika starej syrenki, którym orał na wiosnę przydomowy ogród, uprawiał pole, a latem i jesienią, zwoził plony. Alfeusz poczuł w pewnej chwili, jakby opuszczając na dwa dni współczesny Wrocław znalazł się w bajce, na nieco lepszym końcu świata.
Gdy kobiety były zajęte wymianą życiowych doświadczeń, przepisów kulinarnych i recept na różne ludzkie dolegliwości, Bolek zaproponował mu małą przejażdżkę samochodem w kierunku lasu, odległego o kilkaset metrów od jego gospodarstwa. Zatrzymali się za mostkiem nad rowem z wodą, ciągnącym wzdłuż skraju lasu w kierunku pól i łąk i wpadającym do rzeczki Kobylarki. Do lasu prowadziła dróżka, porośnięta po bokach drzewami i kępkami krzewów. Dzieliła ona okolicę na położoną z jednej strony przed nimi, przylegającą niemal do wsi, a jednak jakby nieskończoną łąkę, ginącą w jakichś krzaczastych zakolach na końcu horyzontu i z drugiej strony, tonący w nie wiadomo jak głębokiej zieleni, trochę dziwny, stary las mieszany.
Las zdawał się być pełen ledwie wyczuwalnych zagadek. Poszczerbiony był miejscami przez jakieś, jakby przechodzące tędy kataklizmy sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, po których rany usłane kikutami po starych drzewach zostały zaleczone sosnowymi młodnikami. W starym lesie przeważała pewna siebie, nudnawa jednostajność dostojnych sosen, ale mieścił on też w sobie twardą zadumę starych dębów, smutną kokieterię brzóz, nieustające rozwichrzenie osik, kłującą urokliwość świerków, giętką wybujałość modrzewi, cierpkość dzikich grusz i jabłoni, wiotkość brzóz oraz kruchość krzewów kruszyny.
- Myślę, że mam dla ciebie dobrą niespodziankę - odezwał się Bolek, poszukując przez chwilę swoimi bystrymi, ciemnymi oczami oczu Alfeusza, aby zobaczyć wrażenie, jakie po chwili wymalowało się na jego twarzy, kiedy królewskim gestem wskazał mu duży kawał łąki, obwiedziony rowem, kawałkiem asfaltowej i kawałkiem polnej drogi, rozciągający się daleko przed nimi, pod samym lasem.
– Czy chcesz, aby ta łąka pod lasem była twoja ?– zapytał.
– Jakim cudem ?- odparł Alfeusz, nie przeczuwając jeszcze tego, co już za chwilę miał poczuć i co od tej pory, długo jeszcze malowało się podobno jego twarzy, zanim inni i on, przywykli do wewnętrznej i brzemiennej w skutki odmiany, jakiej wtedy doznał. Obraz tamtego słonecznego poranka kwietniowego miewa wymalowany czasami do dzisiaj jeszcze na twarzy, szczególnie gdy przygląda się swojej łące.
- Królik zdał na Skarb Państwa półtora hektara tej łąki. Jedziemy jutro do gminy i załatwiamy sprawę. Możesz tę ziemię kupić od Agencji.
- Oczywiście, że chciałbym – odparł Alfeusz i zapragnął jak najszybciej swoją radością, podzielić się z Wiesią. Patrząc, jakiej zmianie uległa jej twarz, kiedy zobaczyła pokazane jej z propozycją nabycia na własność, najpiękniejsze od tej pory dla nich miejsce na świecie, ujrzał jej twarzy odbicie swojej.
W taki to sposób kilkanaście lat temu znaleźli się niespodziewanie w najprawdziwszej bajce i pojawiła się w Starej Hucie „ Wisienka pod lasem”, jak od tej pory czasami nazywali zarówno to miejsce, jak i Wiesię, która mogła od tamtej pory wreszcie w pełni odsłonić swoje skrywane marzenia i z wielką pasją ruszyć na kwiatowe, grzybowe i ptasie wyprawy.
Po załatwieniu formalności w gminie przystąpili do wyznaczania na łące kręgów i prostokątów, określających miejsca, należne poszczególnym żywiołom. Cały od tej pory ich skrawek ziemi otoczyli wokół rzędem posadzonych własnoręcznie drzew – świerków, sosen, dębów, modrzewi, brzóz, lipy i jarzębiny, tworzących odtąd żywą granicę ich terytorium. Na jego najwyżej położonym terenie wyznaczyli prostokątem drewnianego płotu, obsadzonego drzewami i krzewami, siedlisko. Stanęła tam najpierw altanka z zadaszoną werandą, a potem obok drewniany domek, przywieziony jesienią w elementach w wielkim pudle ciężarowej skanii przez sąsiada Bolka, Mariana, który z tęsknoty za wielkim światem, w następnym roku wyjechał na stałe do Ameryki. Odtąd przemierza TIR-ami wielkie przestrzenie po drugiej stronie planety, oddzielone od ich świata oceanem, na którego dnie spoczywa może Atlantyda i wiele innych jeszcze zaginionych w mrokach czasu i głębinach ziemi cywilizacji.
Ich domek, w drobnych i większych elementach, w postaci desek i belek, przezimował w odległej o kilometr stodole dziadka Krutynia. Od tamtego czasu, wraz ze swoim nieodłącznym rowerem, dziadek został na wiele lat stałym elementem ich życia, poprzez swoje sobotnie wyjazdy po chleb i niedzielne do kościoła, w czasie których wstępował do nich. Aż do swojego odejścia dziadek dzielił się z nimi najnowszymi wieściami o tym, co słychać w lesie – czy zaczynają się grzyby i jagody – i co w okolicy – kto umarł, kto się wzbogacił, kogo zamknęli, okradli albo pobili, komu przyznali emeryturę czy zasiłek, albo odebrali papiery rencisty czy kombatanckie...
Zewnętrzna strona siedliska do płotu obsadzona jest rzędami drzew owocowych – wiśni, czereśni, jabłoni, grusz, śliw i brzoskwini oraz krzewami agrestu, porzeczek i aronii. Pośrodku powstałego wewnątrz siedliska podwórza, kamieniami wyznaczyli lekko zagłębiony w ziemię krąg, na którym rozpalają ognisko. Krąg ogniska otoczony jest kręgiem drewnianych ławek, na których siadają pod parasolem, i kręgiem nieba nad nimi, wokół płonącego wieczorami ognia. Niedaleko, znacznie głębiej w ziemię, sięga krąg studni, z której przez cały dzień czerpią orzeźwiającą, chłodną wodę, nazywaną przez gości żartobliwie, „starohutniczanką”.
Dzień Alfeusz zaczyna kilkoma chwilami medytacji, stojąc i siedząc nad kręgiem stawu, do którego prowadzi ścieżka wśród wybujałych kępek traw i samosiejek drzew i krzewów. Potem wykonuje rytuały tybetańskie i wołyńskie, których jeszcze na Wołyniu, nauczył się w dzieciństwie, od dziadka Ado. One łączą go z Kosmosem, czasami przywracają więzi, zagrożone, czy nawet pozrywane, poprzez udział w obłędzie techniczno-naukowej cywilizacji. Dopiero po tych czynnościach o charakterze duchowo – fizycznym, zabiera się do bardziej przyziemnych, konkretnych zajęć gospodarskich w ogrodzie, w domu, na łące i w lesie...
Bywa, że wraca z tego porannego spotkania z zaczynającym się dniem, z nową kartką, zapisaną strzępami przychodzącego nagle natchnienia, czy olśnienia, pierwszymi jak pierwotny chaos mitycznego stworzenia świata, słowami rodzącego się w nim wiersza albo opowiadania.
ratings: perfect / excellent
jak ptak, mysz czy borsuk
m u s i mieć jakiś swój w-ł-a-s-n-y kąt na matce Ziemi.
Jeżeli go nie ma, nigdy nie założy gniazda ni rodziny.
Dlaczego
wg oficjalnie nagłaśnianej narracji
pijane na haju młode Polki
- w tym naszym cudownym europejskim na zielonej w-pie k/raju -
przestały rodzić dzieci??
Ile lat /i dziesięcioleci/ trzeba rządzić tym k/rajem, żeby zrozumieć, że b e z Polaków /kiedy my żyjemy/
Polska zginie w ciągu pokolenia
??
/które się już nie narodzi!/
mimo pokojowych /u nas/ czasów, rozbudowy autostrad, przekopów i lotnisk, stadionów, Izb Pamięci, ścieżek zdrowia dla rowerzystów i kościołów, mimo 500plus, 300plus, zasiłków dla bezrobotnych, tarcz osłonowych, dodatków pielęgnacyjnych, milionowych dotacji z Unii et cetera et cetera, et cetera
??!
Jego esencją? Podstawą wszelkich jego fundamentów??
Polak bez swojego domu jest inwalidą niezdolnym ni do tańca, ni do różańca,
ni do rozrodu