Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2011-05-14 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2679 |
- Czy nie za dużo powiedziano już o drodze? – troll starał się zgasić temat już na samym początku. Było jeszcze wcześnie a taka porę przesypiał najchętniej na ławce przy studni. – Zresztą myślę, że dziś zupełnie nie powinno się poświęcać czasu na takie bzdury. Pojęcie drogi, skrócone lub wydłużone, w zależności od rodzaju środka lokomocji… krzywił niespecjalnie i tak sympatyczną paszczę. – Co w tym poetyckiego ze można przebyć daną odległość…
Zawiesił głos. Popatrzyłem w kierunku wyznaczonym przez nochal. W drzwiach stał Karl. Cały przyprószony podejrzanym prochem, w butach jak zwykle pokrytych błotem. zwykle było ono zaschnięte lub wilgotnie rozmazane, w zależności od pogody. Ale zawsze obecne. Taka cecha karlowatości Karla. Postać Karla była sama w sobie jedna wielka historią i nawet Zaglądacz nie zdołał jej zgłębić, bo za domem Karla stała ściana słoi i butli wypełnionych wszystkimi rodzajami żywności, jakie można sobie wyobrazić. Podejrzewam ze nawet tymi, jakie trudno sobie wyobrazić. Nie znaczy to bynajmniej ze Karl zajmował się sam ich produkcją. Karl - stary Karl, ze swoja łysa czaszką, twarzą pokryta dziwnymi naroślami, dzięki czemu wyglądał jak poprzerastany kiełkujący ziemniak. W wielkich buciorach i grubej kufajce wymienianej czasem na skurzana kurtkę, był człowiekiem „do roboty”. Robota przeważnie pojawiała się sama w postaci paru ton węgla do przerzucenia, kilku sagów drewna do porąbania lub sporego ogrodu do przekopania. Przy takich pracach nigdy nie proponowano z góry zapłaty i sprowadzała się ona do banknotu o niezbyt wysokim nominale lub jego zastępczej formie – żywności. I tutaj Karl miał ściśle sprecyzowane wymagania – żywność musiała mieć zabezpieczenie długoterminowe. Mile widziane były wiec słoje, konserwy oraz temu podobne, przy czym nie gardził słojami śliwowicy, winem czy bańkami ze swojskiej roboty bimbrem. Otrzymawszy zapłatę Karl podwijał rękaw kufajki i spoglądając na wielki zegarek stwierdzał – Pora! I odchodził.
Tym razem Karl nie spoglądał dumnie na swój zegarek, nie burzył ciszy zaistniałej nagle swoim radosnym bulgotaniem. Rozkładał ręce i wznosząc oczy do góry w niemej bezradności starał się nam dać do zrozumienia ze stało się cos, co przerasta jego możliwości rozwiązywania życiowych problemów.
-, Co się stało Karl? Obaj z trollem wiedzieliśmy, że przychodzi po pomoc w jakiejś niecodziennej sprawie.
- Marianna… znowu wyruszyła… - Karl wyglądał na oburzonego – tyle mówiłem, burza… Wszedł dalej i niemo gestykulując stanął w niebezpiecznej bliskości kwietnika.
- Usiądź Karl, zrobię herbaty. Opadł na duże krzesło i na chwile przestał wymachiwać rękami.
- Dawno wyszła? Spojrzałem na zegarek a Karl szybko uczynił to samo, co zresztą w niczym nie mogło pomóc, bo znał się na zegarku jak troll na rachunku różniczkowym. Nosił go w ramach ogólnie akceptowalnej normy społecznej. Masz zegarek – jesteś obywatelem.
- Już po południu – stwierdził po zastanowieniu. Marianna była sąsiadka Karla, mała kobiecina w wielkiej chuścinie, wiecznie wytrzeszczone czy i ręce założone w tył. Nieodzowny element naszego małego krajobrazu. Od czasu do czasu wybierała się w drogę do dawno już wyburzonego kościoła. Na odpust. Odpust jako uroczystość nie istniał w związku brakiem istnienia samego kościółka, ale nie przeszkadzało to Mariannie wyruszać raz na dwa trzy miesiące w drogę. Przeważnie odwozili ja dobrzy ludzie lub zorganizowana ekipa poszukiwawcza odnajdywała ja gdzieś w lasach za wzgórzami, na których kiedyś stał kościółek. Spotkana, przewaznie, dobrze już wygłodzona, ale rześka oświadczała znajomym (albo nie) twarzom – Dawaj, do domu!
Tym razem Marianna widać znów wyruszyła. Podszedłem do telefonu, wyczekałem chwilę Az zgłosi się ktoś po drugiej stronie. – Patryk? Przejedź sie po okolicy, gdzieś tam powinna być Marianna, tak, ta mała staruszka. Gdybyś mógł… Tak wyszła po południu. To na razie – odłożyłem słuchawkę. – Co jej znowu strzeliło do głowy?- zwróciłem się do Karla. Popatrzył znad wiekowego kubka całkiem świeżej herbaty, która zaparzył mu już troll.
- Taka już jest – wzruszył ramionami. – Jej droga, musi iść.
Popatrzyłem na trolla znacząco. Wydawało się ze chce cos powiedzieć, ale wyczekał, zamknął otwarta już paszczękę. – Droga.
ratings: perfect / excellent
(patrz wszystkie nagłówki i tekst opowiastki)