Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2014-08-22 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3033 |
WSZECHŚWIAT
czyli przemyślenia o złożoności, warstwowej strukturze i wewnętrznej naturze wszechrzeczy;
wielkie rzeczy w małych słowach;
tak w zasadzie rozwodzenie się o niczym
Istnieli kiedyś żeglarze – ludzie, którzy widząc nieogarnięty jeszcze ludzką myślą obszar pragnęli wybrać się w niesamowitą podróż w celu jego zbadania. Ludzie ci potrafili ryzykować zdrowie i życie dla swoich teorii, które głosiły, że ogrom wód kiedyś się kończy (czy to krańcem świata, czy też Nowym Lądem albo nawet Znaną Nam Ziemią Tylko Od Drugiej Strony). Upraszczając – pragnęli opanować tę niezdobytą przestrzeń, zamienić nieskończone i nieznane w poznane i posiadające kraniec, gdyż nieposiadanie przez świat krańca prawdopodobnie nie mieściło im się w głowach. Z oceanem sprawa okazała się być (względnie) prosta; jednak, jak to ludzie mają w zwyczaju, znaleziono nowe pole „białych plam na mapach” do zapełnienia. Tym razem zadanie to jest mniej pewne i znajduje się w nim sporo miejsca na spekulacje.
Zapewne domyślacie się już, że przestrzenią tą jest Wszechświat. Owszem, można by kłócić się o nieścisłość tego słowa, bo przecież zawiera ono w sobie także Ziemię i to, co zbadane. Bardziej odpowiednim określeniem byłby tu „kosmos” (zwłaszcza w kontekście wspomnianych wyżej żeglarzy; za chwilę objaśnię, dlaczego moim zdaniem wszystko się zgadza), jednak określenie to celowo nie zostało użyte. Dlaczego? A dlatego, że w odkrywaniu Wszechświata można rozpatrywać kilka aspektów. Ale do tego wrócimy za chwilę.
Najpierw musimy określić czym tak naprawdę jest Wszechświat, lub raczej – czym jest na potrzeby tego tekstu. Trudno narzucać innym moją teorię lub oczekiwać, że reszta świata pojmuje to słowo tak samo. Ale do rzeczy: Wszechświat jest wszystkim. Jest ziemią i niebem, jest Słońcem, gwiazdami, drzewami i kwiatami, przestrzenią kosmiczną, ale także myślą, muzyką, twórczością i natchnieniem, oddechem, spojrzeniem i czasem. Wszystko co istnieje, chociażby w naszej myśli, jest częścią złożonej całości. Są to nawet zgaszone niedopałki papierosów czy unoszący się z nich, zanikający z wolna dym. Obejmuje on zarówno rzeczy bardzo odległe jak i te, z którymi mamy kontakt na co dzień. Obejmuje również strefę odczuć, emocji oraz istnień niematerialnych.
Ano właśnie: strefa niematerialna. Jeżeli można podzielić jakoś Wszechświat, to kryterium powinno znajdować się na jednej z pierwszych pozycji wymienionych podziałów: jego aspekt materialny i pozazmysłowy. Podział taki odnosi się zarówno do całości obrazu jak i do pojedynczych jego części, ale jest on mocno uzależniony od wierzeń religijnych osoby analizującej taki podział. Przykładowo, dla ateistów świat będzie miał pod tym względem jednowarstwową strukturę (chyba, że ktoś zechce do niematerialnych sfer zaliczyć myśli i uczucia, które, według mnie, powinny się tam jak najbardziej znaleźć). Dla aktualnych przemyśleń przyjmijmy jednak mój pogląd, który (w dużym uproszczeniu) głosi, iż materia zbudowana jest z energii a wszechistnienie to mieszanka jednego drugiego w odpowiednich proporcjach. Dodatkowo łączność tworzy byt, który czasem określany jest mianem Boga (do czego wrócimy pod koniec). Można również uczepić się warstw. Konkretniej – każdą strukturę (będącą elementem natury ożywionej czy też nie) rozkładamy na kolejne warstwy przyglądając się jednocześnie z należytą uwagą na to, co zostaje nam na sam koniec. Jest to istotą rzeczy.
Zajmijmy się teraz na powrót współczesnymi nam ludźmi zapełniającymi (a raczej: starającymi się zapełnić) przestrzeń naszych „białych plam” w naturze i przestrzeni Wszechświata. W związku z powyższym posiadamy ich dwie kategorie. Pierwsza, bardziej znana, to grupa ludzi zgłębiająca tajniki kosmosu i jego struktur. Chodzi o wszystkich zwariowanych typów zastanawiających się wciąż nad pytaniami typu: „Czy Wszechświat się rozszerza? Jak długo będzie się jeszcze rozszerzał? Kiedy zaczął? Co jest za czarną dziurą? A co to jest to tam, na niebie, co wykryliśmy przypadkiem teleskopem (tu wstaw skomplikowaną nazwę i dużo cyfr)?” Może się to wydać absurdalne, ale praca tych ludzi wbrew pozorom jest nam, dzisiejszym ludziom (oczywiście nie wszystkim; zdecydowanie generalizuję teraz, a na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powołać się na śmieszny wykres oddalania i przybliżania się do sfery duchowej na przestrzeni dziejów, który tak uparcie przedstawiali nam nauczyciele języka polskiego czy WOKu na przestrzeni lat gimnazjalnych i licealnych), o wiele bliższa niż poczynania drugiej grupy, którą zaraz wymienię. Może i używają skomplikowanego nazewnictwa, przeraźliwie długich obliczeń i nieokreślonych map nieba – szczerze, ja kiedy na to patrzę zwyczajnie wierzę im na słowo, bo zrozumienie wszystkich wykresów i dostrzeżenie jakichś plamek na czarnej przestrzeni jest dla mnie kompletną abstrakcją – ale mimo wszystko łatwiej jest uwierzyć nam naukowcowi, który posiada przecież dyplom ukończenia studiów astronomicznych i teleskop, niż wróżce.
Chociaż tak, przykład wróżki był śmieszny. Ale w tym miejscu miał być właśnie taki.
Warto wspomnieć jeszcze o prawdziwych podróżnikach – astronautach. Mimo wszystko są pewną podgrupą pierwszej kategorii odkrywców, o wiele jednak bliższej niegdysiejszym żeglarzom. Ryzyko i niepewność podczas wyruszania w odległą podróż to czynnik wyraźnie łączący ich (dzielące też są; chociażby to, że żeglarze mieli bardziej stylowe stroje i więcej niepewności w związku z powrotem) z dawnymi podróżnikami.
Drugą kategorię tworzą osoby w jakikolwiek sposób związane z ezoteryką. Równie dobrze może to być sąsiad z dołu, mnich Shaolin czy zwykły ksiądz (przy ostatnim zastrzeżenie – z powołania!). Najbardziej pasujący do tej grupy są ci, którzy posiadają otwarte umysły połączone z choć odrobiną wiary w to, że istnieje coś więcej niż materialność. Zapełnianie „białych plam” odbywa się tu na zasadzie odpowiedzi na wiele niesprecyzowanych pytań. Nie jest też potwierdzone żadnymi wynikami czy pomiarami. Co więcej, czasem okazuje się, że na jakieś pytanie nie ma odpowiedzi lub też jest ich wiele. Czasem też gdy przyjrzymy się wypowiedziom osób tworzących dwie teorie na jeden temat możemy dojść do wniosku, że tak naprawdę teoria jest ta sama, wyrażona w zupełnie inny sposób. Temat niematerialnej strony istnienia jest dość kruchy i prawdę mówiąc nadaje się na całą książkę, a rozstrzygnięcie niektórych powiązanych z nim kwestii jest podobne do szukania odpowiedzi na Shakespeare’owskie pytanie „Być albo nie być?”. Z tego względu nie zamierzam dłużej się w niego zaplątywać.
Teraz pozostał nam do omówienia ostatni aspekt moich przemyśleń: Wszechświat jako Bóg. Kwestię tę poruszałam już wielokrotnie w moich dyskusjach. Cała złożoność świata działająca jak jeden doskonały mechanizm, według niektórych zdolny do czegoś na kształt myśli – strumieni energii przebiegającej w skomplikowanej strukturze, tak bardzo, a jednocześnie tak w niewielkim stopniu dającej się porównać do mózgu (tak, wciąż mówimy o Wszechświecie). Jaką rolę pełnimy w tym mechanizmie my? To kolejne z pytań bez odpowiedzi. Może pośredniczymy w przepływie myśli, a może sami jesteśmy myślą. A może (co najbardziej prawdopodobne) jest to o wiele bardziej skomplikowane. Porzucając tę kwestię: Bóg, dajmy na to - dla tych nieco mniej zastanawiających się nad nadnaturą katolików, to stary dziad z brodą. Sprawa komplikuje się na jego trzyosobowej postaci, której – podobno – umysł ludzki nie jest w stanie pojąć, zupełnie tak samo jak – rzekomo – faktu, że Wszechświat jest nieskończony (choć to też nie jest potwierdzone; bo w końcu – co oznacza nieskończony? Jeśli się rozszerza, to jak może być nieskończony? A jeśli się kończy, to co znajduje się za jego granicą? Jeśli nic, to wracamy i tak do punktu wyjścia, bo – podobnie jak trzyosobowego Boga oraz nieskończonego Wszechświatu – nie jesteśmy w stanie tego sobie wyobrazić[1]). I kiedy prosty człowiek wierzy , że istnieje dziad wpływający na jego losy (a zwłaszcza, gdy tych ludzi jest dużo), zaczyna istnieć fantom. Ale to także inny temat. Fakt faktem fantom ten niewiele ma wspólnego z Wszechświatem, a co za tym idzie, za pierwotnym, przełożonym znaczeniem słowa Bóg. O ile oczywiście cała ta teoria choć trochę pokrywa się z prawdą.
[1] Co, jak się zastanowić, jest dość sprytne z punktu widzenia manipulatorów społeczeństwem. Ktoś powie „umysł ludzki nie jest w stanie tego ogarnąć” i proszę – nikt nie jest w stanie tego ogarnąć. To trochę jak z zahamowaniami psychicznymi sportowców, kiedy ktoś im powie, że pobicie aktualnego rekordu jest niemożliwe. Sprawa się rypie, kiedy znajdzie się ktoś kto ma na to – kolokwialnie się wyrażając – wyjebane i nagle, po pokonaniu magicznej granicy, inni ludzie zdają sobie sprawę, że to była bzdura. I zdobywają lepsze wyniki niż koleś, który nie dał się wcisnąć w ograniczone myślenie, co, po zastanowieniu, jest z kolei dość smutne.
Ludźmi odpornymi (w większości przypadków) na ograniczenia słowne są, oczywiście, dzieci.
Skąd może pochodzić taka energia? W Biblii zadano pytanie: „Kto stworzył te rzeczy [gwiazdy i planety]?”, a następnie powiedziano o Bogu: „Dzięki obfitości dynamicznej energii — jako że jest również pełen werwy w swej mocy — ani jednej z nich nie brak” (Izaj. 40:26). A zatem sam Bóg jest źródłem wszelkiej „dynamicznej energii”, która była potrzebna do stworzenia wszechświata.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent