Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2014-08-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2625 |
A to do pisania na piętnaście minut, a to na godzinę, to znowu na kolejne pół i zupełnie idiotyczny papieros za papierosem. (Palacz wie, że to idiotyczne, ale na tym polega nałóg). Kiedy kolejnego poranka zaczynałem już tracić nadzieję na kontynuację tego tekstu dopadł mnie wszechwładny, wewnętrzny bałagan. Zrobiłem to -–zasiadłem z długopisem w dłoni. I co ? Gówno. Zresztą sam wiesz, jak wiele rzeczy powstało w wyniku różnych, czasami wręcz dziwacznych połączeń. Czymś niezbędnym wydaje się zrzucenie z pleców balastu ostatnich lat. ( Ta nasza przeszłość otoczyła mnie zresztą ostatnio jak mordercza horda barbarzyńców ). Ciągłe oglądanie się za siebie jest niebezpieczne, gdyż może po pewnym czasie stać się durnym sposobem na życie. I wtedy tzw. akt twórczy jest już jedynie towarem, przeznaczonym na potrzeby mało wysublimowanego klienta. I nie „na dzień dobry między oczy”. O, nie !
Życie w raczej nieciekawej dzielnicy dużego miasta: mocno podejrzany lokal z wysokimi stołkami lub niskimi siedziskami, ze zbierającym się w nim, wciąż tym samym towarzystwem. Pełno tytoniowego dymu, opary tanich perfum i alkoholi. Ciągle, ciągle, ciągle tak samo. I tylko wątroba domaga się natarczywie długich wizyt domowych. Krótko, treściwie, klarownie, w dużych kieliszkach z zupełnym brakiem przemyśleń. Aha, i żadnych nieporozumień pomiędzy barmanką a klientem. On jest wiecznym obserwatorem, zbieraczem archiwalnych zdjęć i prasowych wycinków oraz specyficznych `wklejek` w mózgu, ona tu tylko pracuje Ale i za to przyjdzie im obojgu tutaj dość słono przepłacić. Dookoła idiotyczne reklamy batoników i obłudne hasła, zachwalające pasty do zębów i tytoniową truciznę. ( Takie źle wykorzystane dobre pomysły ). Lecz kameralne i romantyczne to one z pewnością nigdy nie były, chociaż zbyt często oglądają światło dzienne. Są częścią składową potężnej, komercyjnej maszynerii, produkującej śmieci, ludzkie śmieci. Wiedzą (i ona i on) że nie bardzo pasuje przebywać w towarzystwie pijaków i ćpunów. I nie jest już ważne, czy są oni moralnie słuszni, czy tylko życie po prostu tego nie potrzebuje. Wciąż na okrężnych drogach – do przypadkowego seksu, do wstydu, do coraz bardziej go złoszczącej melancholii. Już wie, że trzeba to wszystko odrzeć z mitu ! Niech nie będzie już nigdy takie samo jak przedtem. ( Masz kablówkę, komputer z internetem, telefon komórkowy i naprawdę nic więcej do roboty ). Psychodrama przebrnięcia z mozołem przez to wszystko, bowiem wiesz, iż świat wokół ciebie staje się coraz bardziej obłąkany. Wkurza Cię marnotrawstwo na każdym kroku, wszędobylski plastik, wzruszanie ramionami i wieczny niepokój o stan przełyku. Przestaje także fascynować tak licha proza życia, obrazująca jedynie kolejne etapy zagłębiania się we własne wnętrze, fanfaronada żywcem zaczerpnięta z ochrypłego głosu „Godzili”. A Ty przyglądasz się jednak tej scenie, w parszywej knajpie - ogromnej, drapieżnej ważce snów, która miłuje bezmózgą swobodę, kult naturalnej degrengolady i fascynację filozoficznym odłamem alkoholowej religii. ( Zwłaszcza takiej, które udają siedzący tam ludzie – plantacje grzybów, sobków i taboretów o człowieczych twarzach ). Marzeniem pozostaje głęboka, przestrzenna noc z łąkami wchodzącymi w las, rozświetlona łagodnym fioletem i bielą osocza księżyca. Tylko zatańczyć w tej gęstniejącej krwi z zamkniętymi oczami.
A to do pisania na piętnaście minut, a ta na godzinę... Puki wystarczy pieniędzy i wątroba nie będzie się buntować!
cdn...