Author | |
Genre | romance |
Form | prose |
Date added | 2014-10-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3469 |
Dzień zaczął się kiepsko. Najpierw prawie godzinę zaspałam, a później na starannie wybraną i dokładnie wyprasowaną jedwabną bluzkę wylałam poranną kawę. Bluzka była odpowiednia na wizytę w firmie, w której starałam się o pracę. Dziś czekało mnie wprawdzie tylko złożenie dokumentów czyli nic zobowiązującego, ale i tak chciałam wypaść jak najlepiej. Marzyłam o tej pracy i bardzo jej potrzebowałam. Od czasu, gdy straciłam poprzednią minęły już całe wieki, a oszczędności na koncie topniały w tempie iście ekspresowym. Z trudem wiązałam koniec z końcem. Sprzedałam już samochód, a ostatnio spóźniłam się z opłaceniem czynszu ponad dwa tygodnie i właściciel mieszkania był bardzo niezadowolony. Przez pół godziny mi tłumaczył, że zabieram mu chleb, że nie ma za co dzieciom opłacić korepetycji z angielskiego, że żona nie ma na fryzjera, że jestem nieodpowiedzialna. Było mi okropnie wstyd i czułam się podle. Jeszcze trochę i zostanę bezdomna - myślałam gorączkowo spierając plamę, która za nic nie chciała zejść. No i co teraz?
- Nie ma odpowiedniej to włożę nieodpowiednią, rady nie ma - mruknęłam wciągając przez głowę zwiewną koszulkę w kwiatki z pokaźnym dekoltem.
Przyczesałam potargane włosy, poprawiłam makijaż i po chwili wściekła jak diabli, pędziłam na przystanek autobusowy, omijając kałuże. Jesień była deszczowa tego roku - padało codziennie. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały tuż nad gałęziami drzew.
- Zaraz zacznie padać, a ja nawet parasolki nie zabrałam - zauważyłam.
Po wejściu do autobusu, zajęłam miejsce i zapatrzyłam się na krajobraz za oknem. Miasto było ponure, szare i smutne. Ludzie w pośpiechu gdzieś zdążali, kuląc się z zimna. Tylko mijane od czasu do czasu drzewa w pięknych barwach jaśniały wesoło, nie przejmując się deszczem. ,,Już październik` myślałam ,, Minęło trzy miesiące odkąd rozstałam się z Jerzym`. Nie układało nam się od dawna. Awantury wybuchały coraz częściej, ale mogliśmy to przetrwać w końcu byliśmy z sobą kilka lat i kiedyś planowaliśmy ślub. Jednak nie. Jerzy nie chciał czekać i któregoś dnia po prostu się spakował, zostawił klucze, wyszedł i nie odezwał się więcej. Za kilka dni spotkałam go z postawną brunetką. Udał, że mnie nie widzi. Jakbym nie istniała. Jakby te lata, które spędziliśmy razem nic nie znaczyły. Jakby ich nie było. No i zostałam sama. Sama, bez pracy i jeśli nic się szybko w moim życiu nie zmieni, to i bez domu. Już widziałam miny rodziców, gdy sprowadzę się do nich z powrotem po sześciu latach samodzielnego życia. Byli kochani, ale z pewnością szczęśliwi nie będą, bo mieszkanie ich jest ciasne, a oni przywykli do samotności. Do spokoju i ciszy. ,,W końcu nie są już młodzi`.Pomyślałam ze smutkiem.
Po chwili dojechałam na miejsce, wysiadłam i skierowałam się do budynku firmy. Budynek był elegancki, oświetlony, a szerokie drzwi wejściowe zapraszały do wnętrza. Właśnie wchodziłam, gdy nagle poślizgnęłam się na mokrej podłodze, straciłam równowagę i po serii niezdarnych ruchów, wylądowałam na pupie łamiąc przy okazji obcas.
- No nie tylko nie to - wyszeptałam bliska płaczu.
- Niech pani poda rękę. Pomogę - usłyszałam, gdy niezgrabnie gramoliłam się z podłogi.
Wysoki szatyn stał obok z wyciągniętą dłonią, a w jego oczach migotały wesołe ogniki.
- Pan się jeszcze śmieje. Jak pan może z czyjegoś nieszczęścia - warknęłam.
- Przepraszam - odpowiedział skruszony podnosząc rozsypane wokół dokumenty, ale nic takiego strasznego się w końcu nie stało. Mogła pani przecież złamać nogę, a nie obcas – dodał pojednawczo podając mi papiery.
No i co pani teraz zamierza zrobić? Jak pani wróci do domu? Ma pani samochód - zarzucił mnie pytaniami, a ja tylko mechanicznie kiwałam głową, bo zdałam sobie sprawę, ze faktycznie będę miała problem z powrotem do domu. Widząc moją niepewną minę rzucił:
- Ostatecznie mogę panią odwieźć. Mam chwilę wolnego czasu.
- Naprawdę pan może. To świetnie tylko złożę te dokumenty - odparłam. Postawię panu za to kawę.
- Będzie mi miło - uśmiechnął się ciepło.
Po chwili już otwierał mi drzwi do samochodu na służbowym parkingu.
- Pan tu pracuje? - zapytałam.
- Tak – odpowiedział krótko.
- A ja się właśnie staram dostać tu pracę. Dziś właśnie złożyłam CV.
- Zauważyłem. Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Krzysztof – dodał zaglądając mi w oczy.
- Beata - skinęłam głową.
Droga do domu minęła szybko. Przez całą drogę rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Był inteligentny, sympatyczny i bardzo przystojny. Zaprosiłam go na kawę jak obiecałam. Dwie godziny zleciały błyskawicznie. Wymieniliśmy telefony i umówiliśmy się na sobotę. Byłam oczarowana i zafascynowana, a on nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaiskrzyło. Czułam to. Na przyjaźni się nie skończy.
- Może spotkamy się wcześniej - zażartował wychodząc.
- Może któż to wie - uśmiechnęłam się.
Następnego dnia zadzwonili z firmy i wyznaczyli mi termin rozmowy kwalifikacyjnej. Za dwa dni.
- To już w czwartek. Tak szybko - gorączkowałam się rozmawiając z mamą przez telefon.
- Pewnie dostaniesz tą pracę córeczko. Nie ekscytuj się tak, ale jeśli nie ta to następna. Jesteś wyjątkowa i zasługujesz na najlepszą pracę z najlepszych - studziła mój entuzjazm mama.
W czwartek wstałam wcześnie. Ubrałam się starannie, związałam włosy w kok i pojechałam do firmy. Tym razem obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Dotarłam szybko i w całości. Już za chwilę siedziałam na skórzanej kanapie w recepcji, a jedna z sekretarek rozmawiała w mojej sprawie przez telefon.
- Pani Beata Rudecka. Proszę. Prezes panią przyjmie - wskazała mi drzwi.
Wstałam, wygładziłam nieco pogniecioną spódnicę i otworzyłam drzwi. Za okazałym biurkiem siedział Krzysztof z poważną miną. Zdębiałam.
- W tej bluzeczce z dekoltem wyglądasz lepiej, ale i tak jest świetnie - uśmiechnął się szeroko, podnosząc się z miejsca.
ratings: perfect / excellent
Bohaterka opowiadanka, Beata Rudecka - to młodsza o stulecie siostra-bliźniaczka Stefci Rudeckiej, tej Mniszkówny "trędowatej".
Jak znamy real, ciąg dalszy zawsze dopisuje nie tyle poezja serca, co naga proza życia. Beata podąża /pożądając lepszego losu/ tą samą ścieżką co wszyscy "za" i "przed" nią