Go to commentsStrach (Niezwykle odważny człowiek), fragment 3/3
Text 8 of 8 from volume: Moje opowiadania
Author
Genrehorror / thriller
Formprose
Date added2014-10-19
Linguistic correctness
Text quality
Views2602

Spojrzał jeszcze raz na księżyc, który zaczęły przesłaniać chmury. Noc ciemniała. - Cholera, nic nie widać! – mruknął. - Mogłem wziąć latarnię. Co by tu wziąć na dowód - pomyślał. - Do diabła! – znowu zaklął. I kierowany jakimś dziwnym odczuciem, chwycił pierwszy przedmiot, jaki wymacał w ciemności rękoma – wyrwał drewniany krzyż. Wyszedł lekko. – Grób musi być świeży - dotarło do niego. Zarzucił go na plecy i ruszył w stronę wyjścia. Wtedy usłyszał dziki śmiech. - Chyba puszczają mi nerwy, duchów przecież nie ma - przeszło mu przez głowę. Za cmentarną bramą przyspieszył kroku. – No i po strachu! – odsapnął. Wkrótce otwierał drzwi do gospody.

- O, Kaziu, jesteś! – przywitali go.

- Ano jestem! Wódki – krzyknął.

- Co tam przyniosłeś? Pokaż!  - zaciekawił się Kartofel.

Wtedy Kazimierz spojrzał po raz pierwszy na swe trofeum w pełnym świetle i aż go zmroziło. Na tabliczce przybitej do krzyża odczytał: Helena Kowalówna. Chwycił szklankę wódki i łyknął spory łyk. Odkaszlnął i robiąc dobrą minę do złej gry, stwierdził: - Mamy do siebie szczęście, co?

- Kartofel z Mietkiem wybuchnęli śmiechem. – Chyba tak – zgodnie przytaknęli.

- I co masz teraz zamiar zrobić? – zapytał Protazy.

- Odniosę z powrotem. Dość się ode mnie nacierpiała za życia – rzekł zamyślony. – Aha! Dajcie jakieś światło! Ciemno jest jak diabli!

- Słusznie – stwierdził przyjaciel. Niewiadomo tylko czemu przytakiwał, czy odniesieniu krzyża, czy zabraniu ze sobą oświetlenia.

Kazimierz jeszcze raz pociągnął porządny łyk wódki, wziął jedną z latarni stojących na stole, chwycił krzyż pod pachę i powiedział: - No to idę. A wy szykujcie pieniądze. Zaraz wracam.

Kiedy zatrzasnął drzwi gospody, zrobiło mu się nieswojo. Jeszcze bardziej niewyraźnie poczuł się, gdy ponownie stanął przed cmentarną furtą; znowu zaskrzypiała kiedy ją otwierał. Ciemność zdawała się gęstnieć, wzmagał się wiatr. Skierował się następnie w stronę grobu czarownicy. Odszukanie go przyszło mu z niesłychaną łatwością, jakby ktoś niecierpliwy chciał, żeby go szybko odnalazł. Stanąwszy tam, po raz drugi usłyszał śmiech. Za dużo dziś wypiłem - pomyślał. Postawił latarnię na ziemi, chwycił oburącz krzyż, podniósł go do góry i mocno wbił w ziemię, mniej więcej w to samo miejsce. Chmury całkowicie przykryły księżyc. Powiał mocny wiatr i przewrócił latarnię, gasząc ją. – Cholera! – zaklął. – Nic mi dzisiaj nie wychodzi.

Gdy już odchodził, poczuł, że ktoś chwycił go za szyję. Zaczął się dusić. Próbował po omacku w ciemnościach odszukać przeciwnika, ale natrafił tylko na pustkę. Kto to? Do diabła! – myśl, jak błyskawica przeleciała przez jego mózg. Zaczął opętańczo walczyć. Pomimo że użył całej swojej niemałej przecież siły, dalej nie mógł uwolnić się z uścisku. Walczył desperacko. Jednak im bardziej chciał się uwolnić, tym bardziej uścisk się zacieśniał. - Kto to może być – pomyślał. Komu tak zalazłem za skórę, że na mnie dybie?  Poczuł, że słabnie z minutę na minutę, język wychodzi mu na wierzch, a oczy niemal z orbit. Kurczowo zaciskał pięści. I wtedy trzeci raz usłyszał obłąkańczy śmiech. Rozpoznał głos. Helena! - chciał krzyknąć, ale z jego gardła wydobył się tylko charkot. Po raz pierwszy w życiu zaczął się bać. Przed zamglonymi już oczyma stanęła mu czarownica, przypomniał sobie całe wyrządzone jej zło. I w tej chwili usłyszał wyraźnie ostatnie do niego skierowane słowa kobiety: „Żebyś przepadł na wieki, żebyś zgnił za życia, zbóju, morderco! Zobaczysz, zemszczę się, choćby zza grobu!”.

Wiatr ciągle nabierał na sile, zaczął padać deszcz, szumiały liście targane przez wiatr. W ciemności rozległ się głos puszczyka, do swojej nory przemykała się uciekająca przed deszczem polna mysz, wysoko na drzewie zamiauczał, obserwujący wszystko kot. Ale Kazimierz nic nie słyszał poza tryumfalnym, opętańczym śmiechem Heleny, który głuszył wszystkie inne dźwięki.

***

Tymczasem w gospodzie „Pod czerwonym bykiem” towarzystwo dalej wesoło się bawiło. Kozik ciągle chrapał na ławie, Kartofel zaczął kiwać się przy stole, ledwie utrzymując równowagę, Ojciec bełkotał sam do siebie, a Protazy miał zamglony wzrok. Po za nimi nikogo już nie było. Oberżysta zniecierpliwiony krążył przy kontuarze, nie śmiał jednak wyprosić swych ostatnich gości, zresztą od dawien dawna panował tutaj zwyczaj, że gospoda czynna jest dopóty, dopóki ostatni gość jej nie opuści.

Marta nie mogła zasnąć tej nocy, zaniepokojona o Kazimierza i co jakiś czas schodziła ze swojej sypialni, która mieściła się dokładnie nad główną salą gospody.

- Długo nie wraca – powiedziała za którymś razem do Protazego.

- Nie martw się, może gdzieś przysnął po drodze albo poszedł do domu – odpowiedział, chociaż sam był zdenerwowany z powodu, przedłużającej się nieobecności przyjaciela.

- Chyba sam w to nie wierzysz – rzekła Marta.

- No, może do domu, to nie wrócił, zaszedłby tutaj, ale pewnie gdzieś śpi.

- Chodźmy go poszukać.

- To nic nie da. Jest ciemno, nic nie zdziałamy. Możemy minąć się po drodze.

Marta tupnęła nogą i powiedziała z pretensją w głosie: - To co, mamy tu siedzieć i nic nie robić!

- A co możemy teraz po ciemku zdziałać? – odpowiedział jej pytaniem.

- Nie wiem! – krzyknęła – Ale bezczynne siedzenie tu na pewno nic nie da.

- Uspokój się, dziewczyno! Jak słońce wzejdzie, pójdziemy go poszukać.

Marta wróciła do sypialni. Nie mogła znależść sobie miejsca. Długo chodziła po pokoju z miejsca na miejsce. Co się mogło stać - myślała. - Przecież już powinien dawno wrócić. Od początku miałam złe przeczucia. Mówiłam mu, żeby nie szedł, ale mnie nie posłuchał. Gdzie on teraz jest? Czy nic mu się nie stało. Muszę coś zrobić! Tylko, co?

Złowiła jednym uchem ciche pukanie.

- Marta, Marta, nie śpisz – rozległ się głos matki.

- Nie! Wejdź, mamo.

- Ja też nie mogę spać. Boli mnie głowa. Usłyszałam jak miotasz się po pokoju, podłoga tak strasznie piszczy,  i…

- Dzisiaj nie usnę. Boże! Kiedy nadejdzie ranek! Chyba oszaleję!

Kobieta weszła i przytuliła córkę. Marta wtuliła się w pierś matki i cicho załkała.

- Co się dzieje, Martuś?

- Mamo, boję się!

- Czego, kochanie?

- Wujek nie wraca.

- A gdzie go licho znowu poniosło?

- Poszedł na cmentarz.

- Co? A po co on tam polazł?

Dziewczyna uwolniła się z objęć matki i odpowiedziała: - Założyli się, że…

- No? Mów! Jestem przecież twoją matką.

- …że pójdzie tam nocą i.. i przyniesie na to dowód. Przyniesie jakiś fant… I przyniósł… Tylko że to był krzyż Heleny Kowalówny… I z powrotem tam…

- Mów po woli, bo tak do niczego nie dojdziemy – przerwała jej matka.

Marta zebrała się w sobie. Odetchnęła głęboko, wzięła głęboki oddech i kontynuowała przerwany wątek: - Poszedł tam z powrotem, żeby go odnieść na miejsce…

- No i dobrze!

- Ale to był jakieś trzy godziny temu. Mamo, powinien już dawno wrócić – krzyknęła. – Protazy chce iść dopiero z rana. Ja oszaleję, mamo, do tego czasu!

Jagoda przez chwilę trawiła to, co usłyszała od córki. Gruba bruzda przecięła jej policzek.

- A niech go piekło pochłonie! Po śmierci córki, a potem żony zwariował – stwierdziła.

- A dziwisz się mu! – Marta prawie krzyknęła. W jej głosie słychać było rozgoryczenie, złość na matkę, ale i zrozumienie dla bólu Kazimierza.

- Marta, to człowiek przeklęty! Kiedy to wreszcie zrozumiesz!

- Dla mnie był zawsze jak ojciec.

- Może dla ciebie. A dla innych?

- A co mnie obchodzą inni? – odpowiedziała pytaniem dziewczyna.

- Marta! Pamiętasz, co zrobił Helenie?

- Opowiadał mi. Żałował tego. Dzisiaj powiedział mi, że od jutra przestaję pić.

- I ty mu uwierzyłaś!?

- Nie wiem, mamo, chyba tak

- Córcia, on już się nie zmieni!

- Wiem.  To  człowiek  przeklęty  –  rzekła  z  goryczą  i podeszła do okna. Otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz. – Przestało padać. Niebo jest pełne gwiazd – mówiła jakby do siebie. – Jaka dzisiaj piękna noc.

Jagoda podeszła do córki i położyła jej rękę na ramieniu. – Marta połóż się chociaż na chwilę, obudzę cię. Protazy ma racje, trzeba czekać do rana.

Marta nie odpowiedziała, ani nie odwróciła się w stronę matki.

- Jaka piękna noc. Wyczuwam coś złego. Jaka piękna noc, mamo.

Jagoda ze łzami w oczach wyszła po cichu. Nie wiedziała jak pomóc córce, chociaż bardzo kochała swoją jedynaczkę.

Marta dalej krążyła po pokoju. W końcu niebo na horyzoncie zaróżowiło się. Słońce najpierw nieśmiało, potem z coraz większą pewnością siebie pokazywało swą czerwono – krwistą twarz. Nadchodził piękny jesienny dzień.

***

Marta zbiegła schodami na dół.

- Protazy, Protazy! – krzyczała już z góry –  Jest ranek! Idziemy!

Protazy, Mietek, Ojciec i Kartofel spali w pozycji siedzącej, oparci głowami i ramionami o blat stołu, a Kozik dalej chrapał w kącie na ławie.

- Protazy! Protazy, wstawaj! – krzyknęła mu do ucha.

- Co!? Podniósł głowę i powiedział: - Cholernie łeb mnie boli.

- Kto się tak drze, do diaska? Pospać nie dadzą – rzekł Mietek. – A to ty, Marta. – Co się stało, że się tak wydzierasz z samego rana?

- Jak to co? Mieliśmy iść szukać Kazimierza.

Kartofel również został zbudzony krzykami dziewczyny. – Łeb mi pęka – pożalił się. – Napiłbym się wody – poprosił.

- Zaraz przyniosę – powiedziała Marta. - A wy szykujcie się.

Ojciec otworzył oczy, przetarł je i szeroko ziewnął. Tylko Kozik nie przejmował się wrzaskami Marty i dalej spał w najlepsze.

Protazy podszedł do niego i ryknął – Wstawaj, Kozik!

- Co? Co się stało? – pytał zdezorientowany.

- Idziemy szukać Kazia. Podrapał się po głowie. - A prawda, ty nic nie wiesz – przypomniał sobie.  - Pamiętasz wczorajszą noc?

- No, nie bardzo – odpowiedział zawstydzony.

- Miałeś iść na cmentarz o północy. Zakład zrobiliśmy. Dowód miałeś przynieść. Ale się spiłeś jak świnia i Kaziu poszedł. I jeszcze do tej pory nie wrócił.- wyjaśniał.

- O, cholera! Co się mogło stać? – zainteresował się.

- Nie wiem. Pewnie gdzieś usnął po drodze.

W tym momencie z pełnym dzbankiem wody weszła Marta.

***

W godzinę później szli cmentarną aleją: na przedzie Marta z Protazym, z tyłu pozostali. Pożółkłe liście drzew wyścielały im drogę, wiatr, czasami, w postaci jakby małych trąb powietrznych wirował tymi oznakami jesienni, unosząc je, by za chwilę rzucić je w innym miejscu. Maszerowali już dosyć długo, bo czasami zbaczali w boczne uliczki, rozglądając się za Kazimierzem. Nie dane im jednak było go odnaleźć. Kierowali się teraz w stronę grobu Heleny.

- Daleko jeszcze? – zapytał Protazy dziewczynę.

- Zaraz będziemy na miejscu – odpowiedziała. – O, tu skręcamy!

I rzeczywiście kilka sekund później Marta oznajmiła:

- O, już widać grób czarownicy!

Kiedy zbliżyli się jeszcze bardziej, widok jaki stanął przed ich oczami, zmroził krew w ich żyłach. Przystanęli i zdumieni wpatrywali się przed siebie. Pod Martą ugięły się kolana, Protazy zdjął kapelusz z głowy i cicho westchnął, Mietek rozdziawił usta, Kartofel wybałuszył oczy, Ojciec ściągnął brwi, jakby nie wierzył w to, co zobaczył, a Kozik zbladł jakby cała krew odpłynęła z jego twarzy.

- Skończył, jak żył – oznajmił Kartofel, wycierając nos rękawem płaszcza.

- Zamknij gębę! – uciszył go Protazy. – Patrz byś sam tak nie skończył!

- Boże! Co to ma znaczyć!? – szepnęła Marta.

I rzeczywiście widok mógł przyprawić chorego na serce o zawał. W pierwszej chwili pomyśleli, że Kazimierz zrywa się do biegu, w podobnej bowiem pozie się znajdował. Ręce miał zaciśnięte i wyciągnięte przed siebie, jakby przed kimś lub przed czymś uciekał, twarz przybrała barwę sino-bladą, oczy wychodziły niemal z orbit, a nienaturalnie długi język zwisał na brodzie. Cała jego postać wychylona była do przodu, a podtrzymywał ją szal, którego jeden koniec okręcony był wokół szyi mężczyzny, a drugi przyszpilał (niczym wielki gwóźdź) krzyż do ziemi.

Czarny kot na pobliskim drzewie z ciekawością obserwował przybyłych. Po czym powoli zsunął się z gałęzi, błysnął czerwonymi oczyma i zniknął pomiędzy grobami. Słońce dalej pięknie świeciło.

Tylko Marta uroniła kilka łez.


  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetny, mrożący krew w żyłach horror. Wartka i zaskakująca akcja. I gdyby nie dość liczne potknięcia w zakresie poprawności językowej, pogratulowałbym. Nawet nie wiem, jak zakwalifikować niektóre błędy. Bo przykładowo "znaleźść" to literówka, czy co innego. A "tej jesienni" to też literówka? Na pewno nie mam wątpliwości, że "po za nimi" należało napisać łącznie, czyli "poza nimi". A wielokropek ma trzy kropki, a nie dwie. W słowie "czerwono - krwista" powinien być zastosowany łącznik, a nie myślnik.
W zdaniu "Co to ma znaczyć!? - szepnęła cicho" jest mim zdaniem zbędny wykrzyknik, skoro ona szepnęła.
Na koniec o interpunkcji. Nadużywasz przecinków, głównie przed przymiotnikami i imiesłowami przymiotnikowymi. Są one zbędne przed: chwycił, jak błyskawica (porównanie), obserwujący, zaniepokojona, przedłużający się, to nie wrócił. co (tylko, co), oparci, w postaci. Brakuje przecinków przed: jak miotasz, połóż się, wirował, byś.
avatar
Poza nimi, tej jesieni i znaleźć to literówki. Ten ostatni wyraz poprawiłem u siebie na komputerze, ale nie tu. To samo jeżeli chodzi o wielokropek. Inaczej rzecz ma się z łącznikiem, miałem sprawdzić pisownię, ale... Wykrzyknik? No tak, trochę to nielogiczne. Jeżeli chodzi o interpunkcję, ewidentnie moja wina. Jak już kiedyś o tym pisałem, muszę nad nią popracować. Dlatego bardzo dziękuję za wytknięcie mi tego typu błędów.
avatar
Powyższe opowiadanie będzie można przeczytać w listopadowym numerze magazynu internetowego "Histeria".Jestem ciekawy jak będzie ono wyglądać po korekcie.
© 2010-2016 by Creative Media