Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2014-11-23 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2432 |
Witam. Przedstawiam pierwszy rozdział powieści `Podrózny`.
Drogi G.
Wpłaty dokonałem w Zabrzeżańskim Banku na Twoim indeksie. Zgodnie z umową 300 złotych brakeatów. Oczekuję szybkiej zmiany dobrego losu znanego Ci mężczyzny, na opłakany i mizerny. Koszmary nocne, bieda, ostracyzm i hańba. A na koniec śmierć. Bolesna i w męczarniach, chcę żeby wiedział że Ciebie wynająłem G.. Pamiątkę - czyli jak wspomniałem w poprzednim liście, ucho bądź nos, dostarczysz na mój adres.
Oddany A.
Zabrzeże - 4-ego Sołtyńca
● Rozdział 1
Podróżny pluł krwią.
Wczoraj zastali ją w łóżku, nagą, na wpół przebudzoną, po ciosie w twarz straciła przytomność. Odzyskała ją na czas tortur – pokój wirował – okrwawione stopy kleiły się do podłogi.
Marzanna była przywiązana do krzesła, już świadoma, policzki nadal piekły. Czuła ból w całym ciele, knebel wpijał się w usta.
Przedni ząb wypadł z dziąsła. Przycisnęła go językiem, przegżył się, wypluła spaloną szmatę. Poruszyła dłońmi, sznur trzymał mocno. Dotknęła opuszkiem kciuka węzeł, nacisnęła z całej siły i odkręcła ręką. Paznokieć zszedł z palca, zaostrzył się, zabrzestrzył. Przecięty supeł odpadł, lina poluzowała, wracało czucie w nadgarstkach. Marzanna odepchnęła się od ściany i przewróciła z krzesłem – pokój delikatnie wirował – bąbel na wargach pękł; człowiek, który niedawno ją torturował atakował Jej kochanka.
Cios zmierzał na ramię, Podróżny sparował i zakręcił mieczem, piętą odkopał ciało pod ścianę. Z trzech rabiterów, tylko ten znał szermierkę; jego dwóch towarzyszy, już martwych, leżało na ziemi przeszkadzając w walce. Bandyta był szybki, miecz – niechybnie czarnik – wydawał gwizd przy każdym zamachu. Przeciwnik zaatakował ponownie, Podróżny uchylił się, napastnik usłyszał łoskot przewracanego mebla i wiedział, że musi to zakończyć. Bardzo szybko zakończyć, z wiedźmą nie miał szans.
Marzanna uwolniła nogi, przeciągnęła linę z oparcia i wyswobodziła się. Przycisnęła kolana do piersi czując już Wigor, przecież wciąż była naga, to pozwyszało Jej czar. Pchnęła krzesło przed siebie – pokój już nie wirował – krzyknęła – Szur! - mebel przeleciał w powietrzu i zwalił rabitera z nóg.
Podróżny doskoczył, pchnął ostrzem w grdykę bandyty, przekręcił. Chlusnęła krew. Rzężenie zagłuszyło sapanie Marzanny, miecz zagwizdał po raz ostatni.
Czarownica wstała, podkurczyła nogi i okryła się prześcieradłem z łóżka; Wigor buzował, czuła bicie serca, organizm się leczył. Zlizała krew z rąk, to przyśpieszy leczkę; zęby odrastały, rany się zasklepiały. Podróżny podszedł, odwinął płaszcz z lewej ręki i podał jej kwitując:
- Okryj się tym , kochana, wiesz, że to jak symbol.
- Wiem. Miłości. Nic im nie powiedziałam - zarzuciła dar na ramiona, wyprostowała się. Wigor!
Pocałował ją, przywarli czoło do czoła i uśmiechnęli się. Równocześnie.
- Na pohybel – stwierdził Podróżny.
- Na pohybel – odpowiedziała Marzanna.
Świtało nad oberżą. Właściciel drzemał przy kontuarze, wcześniej zdążył umyć patelnię po wczorajszej kolacji i zjeść jajecznicę. Gerda, oddana służąca, myła podłogę na czworakach.
Karczmarz Wilhelm wybudził się, poklepał po wydatnym brzuchu i przeczesał rzedniejące włosy. Spojrzał przez ladę i pomyślał: „Będę się musiał kiedyś z nią przespać. Tylko później trzeba będzie jej więcej płacić i pewnie samemu sprzątać. Brakuje tylko jeszcze dziecka i namów na małżeństwo. Gra nie warta świeczki.” Rozmyślania przerwał mu widok dwóch postaci schodzących po schodach.
Marzanna i Podróżny.
Od razu dostrzegł stan przyjaciółki, opuchnięte oczy i siniaki, krew na całym ciele; na nagą kobiecość skrytą pod płaszczem nie zwracał uwagi.
- Gerda! - krzyknął – Rozpal w piecu! Grzej czajniki i garnki! Balia z gorącą wodą, mydło i ręcznik! Rzuć tę szmatę, biegiem!
Polecenie wykonano, pomocnica poszła gotować wodę. Oberżysta wstał z zydla i wyprostował się.
- Langocja? - spytał.
- Nie wiem. Chyba tak. Było i trzech. - odpowiedział towarzysz wiedźmy
- Przyjechali wczoraj wieczorem, dałem im pokój, gdybym wiedział dosypał bym im coś do jedzenia...
Marzanna dotknęła palcem pierś oberżysty – Nic im nie powiedziałam – dodała. Uśmiechnęła się smutno, odwinęła przydeptany płaszcz i podeszła do drzwi od zaplecza.
- Pomogę Gerdzie. Zamknij gospodę, Wilhelm. Będę się kąpać w głównej sali, potrzebuję przestrzeni – wyjaśniła wychodząc do kuchni.
- Trzeba będzie się nimi zająć i po nich posprzątać. Zamykamy zajazd. Sam oporządzę konie. Wszystkim się zajmę, Ty odpocznij – skwitował Wilhelm.
Podróżny przysunął sobie wysoki taboret, usiadł, zdjął rękawiczki.
- Dasz sobie radę? Jeden był w typie osiłka, dosyć duży, wywijał czarnikiem.
- Miecz biorę do kolekcji. Ciała jak zwykle spalę, rozdepczę aż zostanie sam popiół i wytrę w trawę. Zajmij się Marzanną, Ona Cię teraz potrzebuje.
- Pójdę się przebrać i pomogę Gerdzie przepchać balię do izby. Trudne czasy nastały, dziękuję za wszystko, Wilhelm.
Podróżny wstał, odpiął pas, zzuł buty i rozpiął kaftan. Rozwinął onuce, zakaszlał, wypluł krew. Wyszedł z oberży, ominął dużym łukiem kałużę i podszedł do studni. Czuł rosę na bosych stopach kiedy nabierał wody do wiadra, żuraw skrzypiał niemiłosiernie. Podróżnemu w uszach wciąż szumiało, przypomniał sobie gwizd miecza. Przemył twarz i kark, usiadł na ziemi i wyprostował nogi. Rozejrzał się dookoła. Karczma stała przy samym lesie, na płocie stał kogut, gałęzie drzew przy każdym podmuchu wiatru przyjemnie szumiały. Podróżny odprężył się i spojrzał na drogę.
Nadjeżdżał wóz. Pojazd kołysał się na boki, koń pociągowy parskał. Słychać było dzwonki, klekotanie i stukot; Podróżny dostrzegł za woźnicą drewnianą ramę, zwisające sznurki.
Karczmarz wyszedł na zewnątrz z drabiną wziętą z zaplecza, oparł ją o ścianę i wspiął się trzymając w ręku złożony w kostkę materiał. Rozłożył czarne sukno, przykrył nim szyld zwisający z belki na łańcuchach. Na rozwieszonej płachcie, czerwony wyblakły napis oznajmiał: „Zajazd zamknięty”.
Przyjezdny ściągnął wodze, zatrzymał się i zeskoczył z bryczki. Był niskiego wzrostu, korpulentny, ubrany w brązową jopulę. Podszedł do Wilhelma, wyciągnął rękę i przywitał się:
- Jestem Otto Łapienny, obwoźny sklepikarz.
- Dzisiaj zamknięte. Nie rozstawiaj kramu, nikogo nie gościmy – poinformował właściciel gospody, wskazując kciukiem wiszący napis – w stajni też nie ma miejsca.
- W takim razie dalej mi w drogę przeznaczone. Nie widzieliście może trzech mężczyzn podróżujących razem? Langoci.
- Nie – warknął Wilhelm – niestety, ale nie.
- Zatem komu w drogę, temu czas – stwierdził Otto filozoficznie – jeszcze tylko jedna rzecz. I nie zawracam głowy.
Sprzedawca podszedł do wozu, odpiął skoble podtrzymujące lewą ścianę furmanki, deska opadła na zawiasach. Wyjął z rogu trzystopniowe schodki, położył je na ziemi i wszedł na górę. Stanął na palcach by dosięgnąć belki, zdjął z haczyka jakiś mały przedmiot na sznurku. Podróżny i Wilhelm dokładnie przyjrzeli się straganowi.
Był to sklep sprzedaży obwoźnej, zwykła ława dębowa; na jej krańcach przybite dwa drewniane słupy połączone na końcach poprzeczną, szeroką deską. Na stole leżały klekotki, bicze, pojemniki z farbą oraz szpule i nici. Oko przyciągały kamienie półszlachetne i zwykłe błyskotki, zestaw srebrnych sztućców. Pod blatem leżały zwinięte bele tkanin i słoiki z farbą. Czuć było perfumy.
Otto trzymając ciągle wisiorek, podszedł do drewnianego żurawia. Podróżny wstał.
- Otto, zapamiętaj to imię. To dla Ciebie – sklepikarz wyciągnął rękę.
- Nolan, mojego nie musisz pamiętać. Czarnik?
- Nie, tak hojny nie jestem. Czarny opal – roześmiał się Łapienny – noś to przy sercu. Pomoże Ci.
Podróżny przyjrzał się prezentowi. Zwykły kamień. Ładnie oszlifowany i nic ponadto, zapewne fałszywy. Schował go do kieszeni.
- A jak przenosisz ten cały raban? Jak się rozstawiasz na ten przykład na targu? - spytał Wilhelm.
- Sprzedaję z wozu. Nabywca rzuca pieniądze, łapię je i odrzucam kupiony przedmiot. Nikt mi nic nie ukradnie dzięki temu – odpowiedział Otto siadając na koźle.
- Sprytne. Bylebyś nie traktował klientów z góry – zażartował oberżysta.
Łapienny cmoknął i kobyła ruszyła, koła zagłębiły się w koleiny, zakołysało wozem.
- Bywajcie! – rzucił przez ramię handlarz.
- Wojna idzie! Powóz Cię czeka! - krzyknął za nim karczmarz trzymając wciąż pod pachą drabinę.
- Zaśpiewam wam na odchodne! Jeszcze raz bywajcie!
Rozległy się słowa piosenki:
Bladolica panno, czarnooka pani
Tyś mym całym światem, żoną moją będziesz,
Głowę mi zaprzątasz, zmysły moje mamisz
Po dni wszelkich koniec, serce me zagrzejesz!
Podróżny pluł krwią.
Marzanna bez skrępowania kąpała się w głównej izbie. Balia byłą wypełniona ledwie w jednej trzeciej wodą; czarownica nie chciała czekać na ponowne gotowanie garnków. Myła się szarym mydłem używając gąbki; robiła to bardzo powoli, ani jedna kropla cieczy nie wylała się na podłogę. Podróżny łapczywie i dokładnie przyglądał się wszystkim częściom ciała wiedźmy, robił tak zawsze kiedy widział ją bez ubrania.
- Horst, umyj mi plecy – rozkazała Marzanna.
Nolan wstał zdejmując koszulę i buty, podszedł do balii. Czarownica przytrzymała włosy ręką, Podróżny wziął kosmyk w dłoń i powąchał przeciągle. Namydlił jej szyję i łopatki, powoli spłukał wodą ramiona. Metodycznie przesuwał ręką w dół kręgosłupa.
- Ciekawe masz kręgi, Marzanna. Jak grzbiet kostny jaszczurki – zauważył Wilhelm siedząc w bujanym fotelu.
- Tak mają wszystkie wiedźmy - odpowiedziała – To czyni nas mocnymi. Czarownymi. Możemy rzucać uroki, czary i klątwy. Kręgosłup spaja całe ciało i pozwala czuć. Jest też wyznacznikiem naszej moralności i samokontroli. Im bliżej pośladków i lędźwi tym silniejsze nasze kierowanie przeznaczeniem. Ludziom jest dane i przeznaczone by się rozmnażali i kochali, dzięki temu przetrwa nasz gatunek. To jest właśnie rzecz przewidziana i przewidywalna, tak nią właśnie kierujemy. Im bliżej do pleców i ramion tym bliżej do głowy i mózgu. Człowiek ma wolną wolę, która wypływa z myśli więc tam kształtuje się los i odpowiedź na niego. Człowiek przeciwstawia się losowi i próbuje kierować własnym życiem. Stąd zdolności zielne i alchemiczne, odporność na czarostwo.
- Nie zdradzasz tajemnic czarownic? - dopytał oberżysta.
- Już dawno zdradziłam. Zadając się z Podróżnym. - dodała.
Wilhelm zapalił lulkę,
Horst uśmiechnął się kiedy Marzanna zarzuciła mu włosy na głowę. Umyte ułożyły się kaskadą na ramionach; lekko pofalowane, zabrzerwiły się na odcień rudego. Podróżny ponownie zaczął myć plecy wiedźmie, czuł mrowienie w lędźwiach. Ciało Jego kobiety piękniało w oczach, zniknęła opuchlizna i siniaki. Sutki czarownicy stwardniały, blizny i ślady po oparzeniach zgleiły się leczką. Nolan wstał z kolan i podszedł do Wilhelma. Wziął skręta i zaczął palić.
- Horst, podaj mi ręcznik – rozkazała ponownie Marzanna.
Podróżny zgasił papierosa, niedopałek wrzucił do kubka z kawą i podszedł do ławy. Miękki materiał przykrył nagą kobietę, stała ona już dumnie i wyniośle - emanacja seksu i piękna. Wigor!
- Jak sobie radzisz z tymi pokręconymi babami, Nolan? - spytał karczmarz.
- Mam trzeźwy umysł. Sam kieruję swoim przeznaczeniem i losem, jestem odporny na ich
sztuczki, przynajmniej po części. Alchemia też pomaga. I stal, stara, dobra, ostra stal.
Wilhelm pokiwał głową, przyjął do wiadomości i oświadczył z westchnieniem – Idę przygotować obiad. Wstał, poszedł do kuchni dokładnie zamykając za sobą drzwi. Na klucz. Marzanna i Podróżny zostali sam na sam z własną miłością. Obok mokrego ręcznika na ławie pojawiły się spodnie.
Podano małże i sok z cytryny. Razem ze służącą, jedli w milczeniu przystawki. Za oknem widać było czarny dym, swąd palonych ciał nie docierał do wnętrza oberży. Gerda co jakiś czas zerkała ukradkiem na Wilhelma. Patrzył on prosto w talerz i zastanawiał się: „Chyba się jednak z nią prześpię. Albo nie, wykąpię się i umyję Jej plecy. Nie trzeba będzie jeździć do Zabrzeża i płacić dziwkom. Nauczę ją wszystkiego. Laboratorium wyłoży się słomą. Nie będzie słychać krzyków, akcesoria się sprowadzi, za pół roku może zaprosimy Krwawą Ludę do łóżka. Byle się nie zakochać.” Odłożył widelec i oznajmił:
- Gerda, proszę iść po zupę i gulasz. Dzisiaj po raz pierwszy zjesz z nami również główne danie. Załóż makijaż, weź od Marzanny suknię i kolię. Na początek możesz słuchać ale o nic nie pytaj.
Służka bardzo szybko zamaskowała zdumienie uśmiechem i wstała z krzesła. Przesunęła zmysłowo ręką po oparciu mebla cały czas patrząc w oczy Wilhelma. Oblizała wargi poprawiając włosy, i z gracją udała się do swojego pokoju.
Podróżny i Marzanna nie skomentowali. Nie zaczynali też nowego tematu, tematu, którego przy obcych się nie porusza. Czekali na resztę obiadu.
Minęło dwadzieścia minut, dania stygły, czekali w trójkę na dziewczynę. Nowa pani oberży schodziła w szpilkach po schodach.
– Nie wzięłam najładniejszej – wytłumaczyła Gerda Marzannie. Suknia falowała, brokat skrzył się na policzkach. Usiadła przy stole, uśmiechnęła się. Wszyscy zaczęli jeść, rozmowę zaczął Wilhelm.
- Aż tak źle, Nolan? Wiedzą już o nas, czy po prostu chcieli wydusić to z Marzanny?
- Najciemniej pod latarnią. Gówno wiedzą, w Zabrzeżu za dużo ludzi, mogli Ją dopaść tu lub później na drodze. Widocznie to gorące głowy – przypuszczał Nolan.
- Co dziwne, bo czarnik by działał w polu. Sprawdziłam go, przyzywa ptaki przy gwiździe. Sroki, sikorki i gile, głównie jednak sroki. Przeszkadzają przeciwnikowi w walce, mi w gusłach – opisała broń Marzanna.
- Chuj z mieczem. Trzeci w kolekcji, nazwę go „Gwizdnik”. Czyli dalej prowadzimy działalność? - dopytał Wilhelm.
- Jak najbardziej – stwierdził Podróżny – Wojna jest nieunikniona, kontakt zapewne przybędzie jeszcze w tym tygodniu. Miej oczy otwarte, przyjacielu.
Gerda przysłuchiwała się, mimo że była tylko służącą była oczytana i domyśliła się, że gra idzie o dużą stawkę. Ta karczma to już nie był dla niej zwykły zajazd.
„Sprytna dziewczyna” - pomyślała Marzanna drynżując umysł dziewki. „Będzie dobra w łóżku, trzeba będzie jej wytłumaczyć, że musi się przespać z kontaktem. Zresztą zawsze ciągnie kobietę do kobiety, więc nie powinno być problemu.”
- Langocja już w ruszeniu. Zbierają siły przy Bielanym Wąwozie, nasi muszą ich wyprzedzić. Jak zacznie się rzeź, a wciąż nie wiemy gdzie są wiedźmy, to chcę by nasza Żelazna Piechota była przydatna nie tylko do Mortuas – przedstawił sytuację Podrózny.
- Czyli zgodnie z planem wiedźmy to Twoje poletko, Nolan. Nie zgiń nam, brachu. - dodał Wilhelm biorąc łyk wina z kielicha.
- Nie ma znaczenia. Mortuas ze mnie nie będzie. I tak zabiję wszystkie czarownice. Wszystkie, Wilhelm. Nikt więcej nie będzie palił druidów.
Marzanna wyciągnęła zawiniątko, rozwinęła chusteczkę.
- Mam tylko to. Inicjały H. F. wyszyte złotą nicią. Ale znajdę, mam łupiny słonecznika, wyterpię. Odwiedzimy Kosodrzewa.
- To jutro. Słuchasz, Gerda? - Podróżny skierował wzrok na milczącą dziewczynę – Jesteś młoda, wszystko notuj w pamięci. Rozwijaj myśl, przydasz się Wilhelmowi.
Nowa kobieta karczmarza przytaknęła głową zagryzając krakersa.
- No to czekaj na kontakt, Wilhelm. Ile trzeba powiedz Gerdzie. Nie więcej. Ubrania i naszyjnik są Jej. Szpilki mi odda, mam do nich sentyment, zresztą Horst też – skończyła rozmowę Marzanna.
Przenieśli się się za ladę. Podróżny wybierał trunki z półek, Wilhelm nalewał piwo do kufli. Zmierzchało już, dzień był krótki, złota jesień w Sołtyńcu kończyła się. Gerda przyniosła lutnię, śpiewnik i trójnóg, zaczęła nucić:
Biała szadź w Sołtyńcu rzednie,
Czarna postać ścina mrok,
Zamki ucztą żyją wiecznie!
Rytgraf stracił wzrok!
Straże piją słodką wodę,
Czarna postać jest jak duch,
Góry będą grobem!
Rytgraf stracił słuch!
Wiedźmy z puszczy mają oko,
Czarna postać bije,
Straże leżą błogo!
Rytgraf już nie żyje!
Rozległo się łomotanie na zewnątrz oberży. Odwrócili się wszyscy.
- Drzwi zamknięte do jutra! Szyld przeczytaj! - krzyknął Wilhelm.
Wejście otworzyło się. Stanęła w nich postać.
Wilhelm sięgnął pod ladę.
Gerda wypuściła lutnię.
Podróżny sięgnął po miecz.
Marzanna zauważyła To.