Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2015-01-14 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1680 |
*
Dlaczego dziewczyny nie lubią przyzwoitych rozstań? Dlaczego nie potrzebują wtedy tak zwanej klasy? Dlaczego dziewczęta nie gustują w dżentelmenach? Dlaczego wolą brutalnych brzydali
i neurotycznych chudzielców, socjopatów z pewnym gustem muzycznym i ujmującym poczuciem humoru? Dlaczego gustują w nieodpowiedzialnych młodocianych alkoholikach i wolą nonszalancję niż charme?
**
Jej nie brakowało niczego, jemu – wszystkiego. Ni on był piękny, ni czarujący. Miał w sobie to coś,
co dostrzegasz przy bliższym poznaniu albo raczej – przy najbliższym. Związek typu przywiązek. Emocjonalne uzależnienie, wymiana bebechów na drugiej randce, tak zwany wspólny język, kilka ulubionych książek, i u obojga - dość cyniczne podejście do życia. Tyle, czyli nic. Nic, które odpowiednio zinterpretowane urasta do rangi miłości wielkiej, jedynej i trudnej. Sęk w tym właśnie, że i wielką i jedyną można by sobie w razie czego odpuścić, ale miłość trudna to już wyzwanie. Porażką jest odejść, klęską jest zaprzepaścić, a niemożliwością wytrwać.
I pielęgnowali w sobie miłość niechętnie, ale z zacięciem desperackim, a im gorzej było, tym bardziej upierali się na siebie. Zjedzone zęby i worki soli, trochę szkoda. Cienie we wspólnym mieszkaniu. Wilki w owczej skórze. Milczący, ale gotowi do walki, do litanii obelg i wypominków, do przelewania gorzkich żali i kielichów goryczy. Nie działa płacz, nie działają słowa mocno ujemne, rękoczyny
i autoagresja, ani pogróżki, ani szantaże, ani niedoszłe wyprowadzki, ciche dni. W ogóle nic. Nie działa i nie zadziała. Każdy jest przegrany i tak już zostanie. Zaciera się granica bólu, a za nią stoi nieubłagana obojętność. Ale za obojętnością jest tylko cicha i bezzębna rezygnacja, a za nią dopiero – może być, ale nie musi – wielki gniew i wyzwoleńczy koniec.
Obojętni. On siedzi w oparach dymu, ona jest przesadnie grzeczna. On zaśmieca czystą podłogę,
a jej nie przeszkadza. 0:1. On pociera zapałkę i szybko wypuszcza z ust dym, ona spokojnie ogląda seriale. Jest taka ładna, a kiedyś taka mu bliska. Dalej jest bliska. Tak daleka, tak bliska. Wściekłość narasta w nim od przesytu nikotynowego. Nie, on wścieka się na nią. Jest dumny i nędzny. Jego duma krzyczy, a jej godność milczy. Pojednawczo? Obojętnie.
Boją się. Boją się awantury i boją się jej braku. Boją się oziębłości i wysokich temperatur. Boją się
na przemian, roszują się w swoich monotematycznych lękach. I nigdy się nie zgrywają. Wysokie amplitudy na dwudziestu metrach kwadratowych, bezkres beznadziei, horyzont jak pięć po czwartej. Niskobudżetowy horror i undergroundowy dramat psychologiczny w jednym. Banał boli najbardziej. Cierpienie jest banalne. Prawda nie bywa poetycka. Komedia skończona.
Odchodzi. Wygląda dobrze i uśmiecha się częściej, choć niechętnie. Ma staranny manicure i stara się nie wracać do domu. Pije kawę i źle jada. Na randkach bębni palcami w stół. Podziwia obrazy, podziwia talent, podziwia charme, ogląda paznokcie, kokietuje dla sportu, nic innego właściwie nie robi, tylko podziwia z nakazania. Podziwia rzeczy godne podziwu, co nie wydaje jej się zresztą naturalne. Czeka na jakiś wybuch, czeka na kryzys. Tymczasem wszystko idzie wzorcowo: kino, kawa, wino, łóżko; łóżko, kawa, spacer, wino. Wszystko jak po maśle. Intrygująca tajemniczość za szybko przechodzi w irytację. Zamiast trzewi – penis, zamiast wątroby – small talk, zamiast flaków – Wagner z adaptera, zamiast żółci - Carlo Rossi. Z pewnych rzeczy się nie wyrasta, a do innych – nie dorasta.
Z innych się wychodzi, ale tylko jedną nogą.
***
Historie miłosne trudne i żmudne. Ciężkie jak banał. Zawiłe jak pętla na szyi. Długie i powtarzalne, schematyczne, różnorodne w detalach. Indywidualiści i indywidualistki. Intelektualiści
i intelektualistki. Interesujące piękności i socjopatyczni brzydale. Krzyżówki charakterologiczne reaktywne i łatwopalne. Wszystko to w kosmosie obok idealnie skojarzonych lwów i baranów, byków i wag, ryb i bliźniąt. Skąd, do diabła, pochodzi niebiańska miłość, która boleśnie przechodzi w piekło?
I nie mija. I nie mija. I nie mija.
****
Typy cyniczne. Typy magnetyczne. I pochowani - diabli wiedzą gdzie - ci mężczyźni. Te kobiety, zarezerwowane dla typów spod ciemnej gwiazdy, uciekają przed szczęściem wprost w nieszczęście, na wpół świadomie, na wpół obłąkańczo. Odurzone chwilami, ułamkami życia, podniecone
i ogłupione, euforyczne, neurotyczne, histeryczne. Płacą zbyt drogo za niechęć do chwili nudy, konsekwencji i rozsądku. Długo i drogo.
******
Jej huśtawka i jego stagnacja wydawały się z początku nieszczęściem. Dopóki nie dołączył do niej. Dopóki nie zaczął płakać. Aż w końcu naprawdę go zabolało, aż się wystraszył, aż przestał żyć na kilka dób, aż zaczął żyć. Boli mnie, więc jestem. Ból - nowość. Nieznośna egzotyka, coś, co istniało,
ale trzymało się z daleka. Coś, co obserwował. Dystans skracał się, aż stopił go z bólem w jedno.
I odtąd bolało już wszystko. Drobne gesty, słowa takie i inne, nawet szczęście pobolewało, bo podszyte strachem. Obolały. Wciąż wystraszony i zgnębiony, nieswój, w nerwach, z ranami niedokładnie zabliźnionymi. Błędy i trudy, a gwiazdy znikały z horyzontu i migały czasem nieznośnie.
***
Chora z wściekłości. Chora ze strachu i z bezsilności. Tak bardzo sama ze swoją sznytą na szyi.
Z odciskami paznokci na dekolcie. Z sinym przegubem i przedramieniem. Z obtarciem na kolanie.
Po konfrontacji ze ścianą, po full kontakcie z podłogą, kilku niemiłosnych uściskach, dotykach, które się zabliźniają, i które – chcesz, czy nie - wspominasz w wannie i przed lustrem. Tyle z wczorajszej randki. A potem słony demakijaż i zmięte ubranie wyjściowe. W łóżku popiół, łzy i nie ty. Niezbyt dotkliwe, ale wstydliwie obrażenia. Takie, co nie nadają się do obdukcji, ale za to kwalifikują
do zasłonięcia. A jutro szczelne ubranie, kac i różnego rodzaju eskapizm. W książki, w obiad,
w porządki. I prześwity: w pralce, w garnku, na całych cholernych jeziorach Ty.
.
ratings: perfect / excellent
sam zdegustowany