Go to commentsProfesor Dzik. Wojna wrześniowa.
Text 14 of 114 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2015-02-02
Linguistic correctness
Text quality
Views3202

Rozpocząłem pięcioletnią naukę w technikum elektrycznym. Zaczęły się normalne dni szkolne, jakie każdy pamięta ze swoich lat nauki.

W pierwszych dwóch latach jednym z przedmiotów, poza ściśle zawodowymi, było „Przysposobienie obronne”. Nauczycielem był człowiek starej daty, profesor Szmelter. Mało który z uczniów jednak zapamiętywał jego nazwisko. Nim je poznaliśmy, trochę czasu także upłynęło. Wpierw od starszych kolegów dowiedzieliśmy się, już w pierwszych dniach, że jest „profesorem Dzikiem”. Nikt z nas nawet nie przypuszczał, że nazywa się inaczej. Posturą odpowiadał swojemu dziwnemu „nazwisku”, które później okazało się tylko uczniowską ksywką – staroświecka marynarka ledwie się dopinała na dużym brzuchu, głowę na krótkiej i szerokiej szyi nosił lekko pochyloną, z twarzy wystawał mu bardzo duży i gruby nos. Chyba przez tę charakterystyczną część głowy miał nosowy, „francuski” głos, do tego bardzo niski, dudniący. Kiedy się odzywał, inni odbierali jakby dochodził z głębokiej, pustej studni. Kto ten głos raz usłyszał, jego charakterystycznego tembru nie pomylił już nigdy z innym.

Dlaczego otrzymał taką ksywkę? Ginęło to w pomroce dziejów szkolnych. Pewnie z powodu swojej sylwetki i właśnie głosu. Jego przezwisko zrosło się z nim nierozłącznie; większość uczniów uważała je za prawdziwe nazwisko.

Dzik był instytucją szkolną, istniejącą „od zawsze”. Legendy o nim przechodziły z jednego rocznika uczniowskiego na kolejne roczniki. Wiedzieliśmy, że jest starym kawalerem, a jego wiek ocenialiśmy na około siedemdziesiąt lat. Mógł mieć trochę mniej, ale dla nas, młokosów z ledwie sypiącym się pierwszym wąsem, wszyscy powyżej czterdziestki byli starymi wapniakami. Właściwie już staruszkami.

Pierwszą lekcję „przysposobienia” mieliśmy zaraz na drugi dzień po rozpoczęciu roku szkolnego w nowej szkole. Przywitał się z naszą pierwszą klasą, przedstawił. Już od wczoraj wiedzieliśmy, że mamy „Przysposobienie obronne” z profesorem Dzikiem, więc nawet nie zwróciliśmy uwagi, że nazwisko wymienił inne. Przeleciało to mimo naszych uszu.

Sprawdził obecność i rozpoczął pierwszą lekcję od przypomnienia o kolejnej rocznicy rozpoczęcia drugiej wojny światowej. Kiedy zaczął opowiadać swoim dudniącym głosem, z nieodłącznym rozciąganiem początku, ledwie powstrzymaliśmy śmiech:

– Nuu, chłopcy, jak wiecie, wczoraj był pierwszy września. Tego dnia...

– Panie profesorze, u nas też są dziewczęta. Dobrze by było o nich nie zapominać – jeden z nowych kolegów wszedł mu bezpardonowo w ledwie rozpoczętą tyradę.

– Aaa, dobrze chłopcze, żeś zwrócił uwagę. Dobrze. Nie mogę się przyzwyczaić, że od kilku lat na elektryków chcą się uczyć i one. To taki niekobiecy zawód, typowo męski. Ale cóż, wszystkie teraz chcą być nowoczesne. Witam więc i dziewczęta. Więc wczoraj była kolejna rocznica napaści Hitlera na Polskę i rozpoczęcia wojny wrześniowej. To był początek drugiej wojny światowej. Walczyliśmy cały miesiąc bohatersko, ale przegraliśmy. Pamiętajcie, że to była wojna wrześniowa, a nie żadna jakaś tam kampania wrześniowa, jak piszą w podręcznikach. Ja też wtedy walczyłem.

– Pan już wtedy walczył? – odezwałem się z zainteresowaniem w głosie.

– Tak, chłopcze. Ale po kolei. Przed wojną byłem w naszym mieście nauczycielem śpiewu w gimnazjum. Wtedy były gimnazja po szkole powszechnej. No więc... nuu, co to za zachowanie? W przedszkolu jesteście? Cichoo!

Jak mogliśmy zachować spokój? Ledwie usłyszeliśmy, iż uczył kiedyś śpiewu, a ogarnął nas wszystkich homerycki śmiech, którego paroksyzmy ledwie tłumiliśmy. Dzik i nauczanie śpiewu?! To jakby hipopotam udawał baletnicę tańczącą w „Jeziorze łabędzim”.

Dzik próbował przekrzyczeć hałas, zamachał rękoma i powtórzył głośno:

– Cicho! Cicho, mówię! Uspokoicie się, basałyki?! Nuu, co ja mówiłem? Aha, no więc, uczyłem przed wojną śpiewu...

Tego już było dla nas za wiele. Musiał powtarzać o tym śpiewie?! Cała klasa ryknęła głośno, nikt już nie potrafił się powstrzymać.Wszystkich opanowały paroksyzmy śmiechu, torturujące nasze brzuchy. Jedni odchylali się na krzesłach, inni kładli się po ławkach. Nie było wśród nas ani jednej osoby, która zdołała zachować powagę.

Dłuższą chwilę trwało machanie rękoma przez Dzika i jego próby uciszenia nas. Powoli wszyscy się uspokajali, chociaż tu i ówdzie jeszcze słychać było stłumiony śmiech. Otarł chustką pot z czoła i, korzystając z chwilowego wyciszenia w sali, próbował kontynuować:

– Cicho, powiadam! No, co za dzisiejsza młodzież! Nie taka, jak przed wojną. Wtedy była patriotyczna, szanowała starszych, nie odzywała się pierwsza. Wiem, co mówię, bo uczyłem ich takich właśnie patriotycznych pieśni. Uczyłem ich również gimnastyki, bo to też... Cicho! Cicho! Co w was wstąpiło?!

Jak to, co wstąpiło? Nie mogliśmy sobie wyobrazić Dzika śpiewającego, a cóż dopiero mówić o prowadzeniu przez niego wuefu. To już przekraczało nasze możliwości wyobrażenia niemożliwego. Dzik i fikołki? Z takim brzuchem?! To jak mieliśmy zachować powagę na lekcji?!

– Skaranie boskie z wami! Uspokoicie się wreszcie?!

Uspokajaliśmy się. Bardziej z obawy o wytrzymałość naszych przepon, niż z posłuchu. Takie lekcje to mogą być codziennie!

Jeden z kolegów, z trudem próbując zachować z poważną minę, zapytał:

– Panie profesorze, a jak przed wojną wyglądał ten wuef?

– Ooo, to nie to, co teraz. Nuu, więc chłopcy stawali w kółku. Tylko chłopcy, nie było mieszania, jak teraz.

– Teraz na wuefie też nie mieszają, panie profesorze.

– Nuu, no tak. Chociaż w klasach mieszają. O, jak u was. Nie to, co przed wojną.

– No i co z tym wuefem przed wojną, panie profesorze? – kolega przytomnie przypomniał, o co pytał.

– Nuu, jak mówiłem, uczniowie stawali w kółku, ja w środku. Gwizdałem rytmicznie i chłopcy biegali wkoło, podnosząc wysoko kolana. Dobrze ich ćwiczyłem... No, co jest z wami? To nie do wytrzymania, co za rozbisurmaniona klasa! Nie możecie się uspokoić?! To lekcja, wakacje się skończyły!

Próbował nas przekrzyczeć, ale jego dudniący głos i tak ginął w kolejnym głośnym wybuchu naszego rechotu. Chyba tylko bardzo grube ściany na tyle tłumiły hałas, że nikt z dyrektorskiego gabinetu jeszcze nie przybiegł.

Znowu minęło kilkadziesiąt sekund. Mnie jednak interesowało, o czym Dzik zaczął mówić na samym początku – że walczył we wrześniu trzydziestego dziewiątego, po napaści Hitlera na Polskę. Kiedy tylko wrzawa przycichła, zapytałem:

– Może pan jednak opowie o tych walkach wrześniowych.

– Nuu, i masz rację, chłopcze. To lekcja peo, a nie śpiewu czy wuefu. No masz, czy wreszcie zaczniecie słuchać?! Już? No więc, kilka dni przed wojną, jeszcze w sierpniu, kiedy wszyscy już czuli, że wojna będzie, zostałem zmobilizowany. Byłem podporucznikiem rezerwy, to była wtedy jedna gwiazdka na pagonach, nie jak dzisiaj dwie. Dostałem pod komendę pluton łączności...

Tym razem nikt już się nie śmiał z opowieści, większość zaczęła słuchać. Dzik, widząc zainteresowanie, z zadowoleniem kontynuował:

– Byłem w Armii Pomorze. Po bitwie nad Bzurą cofaliśmy się przez Puszczę Kampinoską, w stronę Warszawy. Ogromne masy żołnierzy, ja swojego plutonu pilnowałem. Nie pamiętam już, który to był dzień września. Było jednak bardzo upalnie, jak przez cały miesiąc. Na niebie ani jednej chmurki, niestety nie było też naszych samolotów. Za to niemieckie ciągle latały i nas szukały. I znalazły. Szliśmy z innymi leśną przecinką, kiedy nadleciały stukasy.

– Co nadleciały? – jeden z kolegów był chyba wyjątkowo odporny na wiedzę z okresu wojny.

– Tego nie wiesz, synku?! Coraz gorsza młodzież przychodzi... To były niemieckie samoloty szturmowe z bombami, i jeszcze włączające przeraźliwie wyjące syreny. Nuu, jak tylko ktoś krzyknął „alarm lotniczy!” to ja krzyczę „padnij!” i sam skaczę za najbliższe drzewo! A te stukasy z góry, uuu, przeraźliwie wyją tymi syrenami i nurkują, i rzucają na nas bomby! Prawie na nas, jakby nikogo innego nie było! I te bomby zaczynają naokoło wybuchać, drzewa się na nas walą, fontanny piachu, cegły latają w powietrzu, łamią gałęzie, uderzają w ziemię obok nas...

Cegły?! Mimo, że słuchałem z zainteresowaniem, nie straciłem przytomności. Profesor Dzik wyraźnie się zagalopował. Kampania wrześniowa była pewnie jego „konikiem”, ale bez przesady! Zresztą, nie tylko ja zauważyłem, że z tymi cegłami to już gruba przesada. Byłem jednak pierwszy, który przerwał tyradę wyraźnie rozochoconego profesora:

– Zaraz, panie profesorze. Cegły?

Klasa, z której część nie była zainteresowana wojennymi opowieściami, ponownie ożyła, tu i ówdzie znowu słychać było tłumione poparskiwania ze śmiechu. Jednak nie zbiły one Dzika z rezonu:

– Cegły? No, cegły, Nie wiecie, co to cegły?

– Ależ, panie profesorze? Skąd cegły w środku puszczy?! – sam już ledwie powstrzymywałem się od śmiechu.

– Jak mówię, że były, to były. No masz, uspokójcie się! Znowu?!

Tak, znowu. Jak mogło być inaczej? Jak mieliśmy się uspokoić, kiedy wyobrażaliśmy sobie te cegły, latające w powietrzu, w środku Kampinosu...

Kolejny raz uspokajanie trwało dłuższą chwilę. Mieliśmy przecież dopiero po piętnaście lat, w wielu z nas siedziało jeszcze beztroskie dziecię. Na szczęście dla Dzika zabrzmiał dzwonek. Przerwa!

Na niej jedynym dyskutowanym tematem była miniona lekcja, oraz co będzie się działo na następnych zajęciach z „przysposobienia”.

  Contents of volume
Comments (11)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
W moim liceum był profesor o ksywce "Gąsior".
Zaraz na początku mojego "studiowania" w ósmej klasie, zaczepił mnie przed pokojem nauczycielskim jeden z jedenastoklasistów.
- Ty, mały! Zapukaj i poproś profesora "Gąsiora".
Zapukałem i poprosiłem. Z pokoju nauczycielskiego wypadł wściekły nauczyciel w grubych okularach i wtedy dowiedziałem się kto i jaki ja jestem, oraz ze on nazywa się S... .
Pozdrawiam.
avatar
Tiaaa... :) To samo było u nas z Dzikiem, te same podpuszczenia młodych przez starszych. Gorzej, kiedy przybywał wezwany przez Dzika rodzic, i szukał "pana profesora Dzika"... byłem kiedyś świadkiem takiego, hmm, spotkania :)
avatar
W moim liceum była profesor "Ślicznota", uczyła historii. A sytuacja z pokojem nauczycielskim podobna, tyle że z udziałem wezwanej do szkoły mamy jednego z uczniów. Syn rozrabiaka powiedział mamie, że ma się zgłosić do profesor Ślicznoty :)
avatar
Świetna i niezwykle barwna opowieść o szkolnych latach. A ja z Przysposobienia wojskowego, bo tak za moich czasów nazywał się ten przedmiot, pamiętam jedynie naukę śpiewu marszowego, a konkretnie jedną pieśń zaczynająca się od słów "Dolinami i wzgórzami i chyba taki był jej tytuł. Ale że to było Mazowsze, więc śpiewaliśmy "Dolinamy i wzgórzamy...". Długo walczyłem z tym przyzwyczajeniem.
Wracam jednak do tekstu. Moim zdaniem nie wszystkie cudzysłowy są uzasadnione, a szczególnie te, które są powszechnie używane. Brakuje przecinka przed : a ja krzyknąłem; natomiast zbędny jest w ostatnim zdaniu przed: oraz.
avatar
Piórko, "Ślicznota" to przecież bardzo ładne przezwisko. Historyczka powinna się cieszyć. Chyba, że była historyczką "z tych histeryczek" ;)

Janko, ta pieśń "Dolinami i wzgórzami niosła się bojowa pieśń, szły oddziały partyzantów, aby wroga opór zgnieść..." była (o ile dobrze pamiętam) pieśnią partyzantów z... wojny domowej w Rosji, na Dalekim Wschodzie. To ma być pieśń marszowa, tego was uczyli? Melodia jest dość rozwlekła, bardziej nadaje się do wleczenia nogą za nogą, niż raźnego maszerowania :)
Co do cudzysłowów - wolę wyróżniać tam, gdzie uważam, że jest to potrzebne. Nie ma tu sztywnych reguł.
Dzięki za zwrócenie uwagi na niepotrzebny przecinek o raz brakujący (chyba chodzi o brak przecinka przed: "to ja krzyczę"?)
avatar
Tak, Hardy, chodziło mi o "to ja krzyczę". Być może tytuł to "Pieśń partyzantów". Natomiast to raczej nie Daleki Wschód, gdyż "do ataku szły oddziały poprzez Dniepru stromy brzeg". A śpiewaliśmy ją dlatego, gdyż była to ulubiona pieśń naszego nauczyciela, ponadto jej muzyka skomponowana jest w rytmie 4/4. Tempo zaś można przyśpieszyć.
Co zaś tyczy cudzysłowów, to niczego nie twierdziłem, tylko napisałem "Moim zdaniem nie wszystkie cudzysłowy są uzasadnione". Pozdrawiam.
avatar
Janko, odszukałem, sprawdziłem. Ta pieśń to "Dolinami i wzgórzami. Pieśń partyzancka". Dobrze jednak pamiętałem że powstała na Dalekim Wschodzie. W treści są wymienione: Amur i Ocean Spokojny. Tu jest link:
http://www.bibliotekapiosenki.pl/Dolinami_i_wzgorzami
Możliwe, że ktoś zmienił Amur na Dniepr. Ale na co zmienił Ocean Spokojny? Morze Czarne może? Może Czarne Morze? (jaka zbitka słowna. Inny zapis ortograficzny i już inna kolejność :).
avatar
W moim żukowskim LP był dyrektor M. Zawsze w kancik wyprasowany, niski, łysiejący, chudy jak szczapa, z martwym, pozbawionym emocji obliczem, ze srebrnymi zębami "Trup".

Tak go nazywałyśmy /liceum było typowo żeńskie/.

Jedynym tematem, jaki poruszał z nami w indywidualnej rozmowie na korytarzach, było

UWAGA

czepianie się naszego wyglądu

Jak się nazywasz? Do której klasy chodzisz? Dlaczego nie masz kołnierzyka? Dlaczego nie nosisz tarczy /na tękawie/? Idź do toalety i rozczesz tego tapira na głowie! Zmyj tusz do rzęs! Gdzie jest twój fartuszek /szkolny/?

Dziewczyny miały 18 lat i więcej, miały swoich chłopaków, a "Trup" gadał z nami, jakbyśmy siedziały w piaskownicy
avatar
Emilio, to samo było u nas w technikum (chemiczne i elektryczne) :) Starsi nauczyciele i nauczycielki ciągle się do dorosłych już uczennic dowalali o lekki makijaż, a do chłopców o długie "bitelsowskie" włosy. Oczywiście i o tarcze szkolne.
Takie były czasy...
PS. Powyższe opwoiadanie stało się fragmentem jednej z moich książek wspomnieniowych "Młodości szczęśliwa".
avatar
Nasz fizyk w maturalnej klasie uczył także podstaw astronomii. Wszystkie dziewczyny do tablicy, nie wiedz8eć czemu, wywoływał nie po imieniu czy nazwisku - jak nas chlopaków - a po numerach w dzienniku. Jeśli ich odpowiedzi były niedostateczne, m9wił basem: - Siadaj, A-fro-dy-to!
avatar
Belino, może ten fizyk marzył o zostaniu drugim Zygmuntem Kubiakiem? Tym od serii wspaniałych książek o mitach greckich? ;)
...albo mu się Afrodyta myliła z "Warkoczem Bereniki"- tym gwiazdozbiorem na Niebie Północnym ;)
© 2010-2016 by Creative Media