Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2011-06-30 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 3227 |
Krzyż Walecznych
Marchewki w tym roku stary Kubica postanowił siać więcej niż zwykle. Zwykle siał dwa rządki, ot tyle, co do rosołu na niedzielę i żeby, jak żonusi się zechce, było z czego zrobić sałatkę na Wielkanoc. Piwnicę miał dobrą, poniemiecką, wszystkim woda podchodziła, a u niego zawsze sucho i marchewka mogła leżeć i leżeć, nawet i dwa lata. Dobrze mu było w tej piwnicy, urządził się jak lord, miał lodówkę, praleczkę, kibelek i trochę gratów do spania i siedzenia. Tylko prądu do żarówek trzeba było palić bez przerwy, bo żadnego okienka nie miała. I te rachunki za prąd coraz bardziej go trwożyły. Na lekarstwach trzeba było oszczędzać, na książkach (a co w piwnicy robić jak nie czytać?) i nawet żona, jak szła do kościoła to się wstydziła, bo na tacę dawał jej tylko złotówkę, a nie dwa złote jak kiedyś.
Wychodził z piwnicy najwyżej na godzinę dziennie między czternastą a piętnastą, kiedy w radio ludzie dzwonili w ważnych sprawach życiowych. Ale poza tym cały czas musiał sobie świecić.
Z tych rozmów w radio dowiedział się, że znowu wszystko drożeje, zwłaszcza zielenina, i pomyślał ubić jakiś interes. Marchewkę sprzeda się sąsiadom mniej zaradnym albo zaganianym, którzy czasu nie mieli na pielenie i ledwo trawnik raz na dwa tygodnie kosili. Swojską marchewkę każdy kupi, a już od bohatera wojennego na pewno. Jak się jeszcze rozejdzie, że Kubica do każdego pęczka dorzuca trochę wieści z kosmosu, to się nie opędzi.
Siał akurat dwunasty rządek, już prawie ar tej marchwi było, kiedy Burek zaczął szczekać. Przez furtkę ładowało się jakichś dwóch w garniturach i kobita.
– Urząd skarbowy! – Kubicowa, z natury strachliwa, zaczęła się trząść. – Jeszcze jednej marchewki nie sprzedałeś, nawet nie wzeszła, a już domiar. Gorzej jak za Gomułki. Jak tu żyć?!– lamentowała.
– Nie becz – uspokoił ją. – Słyszałem, w radio mówili, że do emerytury dorobić można płodami ziemi bez żadnych podatków. A do wojennej to już na pewno. W końcu po co ja ten niemiecki czołg rozwaliłem?
Kubicowa uspokoiła się trochę na te słowa, a kobieta, która towarzyszyła elegancikom, przedstawiła ich:
– Panowie są z Ameryki, poszukują, SETI, ja jestem tłumaczką.
– Sety? Ale u nas tylko marchewka i to dopiero na jesień! Bimber pędzi Janicki na końcu wioski. – Kubicowa starała się wyjaśnić nieporozumienie.
– Mam trochę siwuchy w piwnicy. Skocz i przynieś kieliszki. Na ten upał sam był setę walnął. Gość w dom, Bóg w dom.
– Ja ci dam siwuchy! W twoim wieku?! Z twoim ciśnieniem?! Ponad osiemdziesiątka na karku a ten by tu się spijał w samo południe! – skoczyła Kubicowa.
– Search for Extra–Terrestrial Intelligence – rzucił wyższy z Amerykanów
– Panowie szukają pozaziemskich cywilizacji – szybko objaśniła tłumaczka, bojąc się międzynarodowego skandalu.
Kubicę tknęło coś, ale Kubicowa była szybsza:
– W naszej gminie o takowe ciężko, może w powiecie by zapytali?
– Mister Kubica? – spytał wyższy z Amerykanów, widać śmielszy.
– No chyba można tak powiedzieć...– nieśmiało przytaknął Kubica.
Amerykanin zaczął trajkotać, tłumaczka ledwo nadążała z tłumaczeniem:
– Panowie dowiedzieli się o panu przypadkiem, z dokumentacji medycznej i pogłosek, które do nich dotarły. Tak ich to zaintrygowało, że chcą trochę porozmawiać i zadać kilka pytań.
Kubica słuchał w skupieniu, ale nagle rzucił motykę i złapał się za głowę.
– Lista przebojów! – krzyczał z obłędem w oczach. – Do piwnicy! Szybko! Bo zaraz będzie Doda!
I rzucił się biegiem do swojej piwnicy..
– Jak macie gadać, to idźcie za nim. Dzisiaj już nie wyjdzie. Ja tu sobie. marchewkę spokojnie skończę. Ja tam nie schodzę, grzybem i wilgocią śmierdzi, choć stary czaruje, że sucho i mnie na noce zaprasza. Nie powiem, że czasem nie zajdę... – wdawała się w szczegóły zerkając na młodszego z Amerykanów, który z profilu był podobny do jednego aktora z telewizji, i lekko się przy tym czerwieniła, ale machnęła ręką i chwyciła za haczkę widząc, że trójka gości zmierza już za Kubicą.
Kubicę rozbolała głowa, jak zawsze, gdy nie zdążył w porę zejść pod ziemię i leżał na tę okoliczność na tapczanie. Leżał na wznak i patrzał na Krzyż Walecznych zawieszony na makatce nad łóżkiem. Patrzenie na ten krzyż zawsze mu dobrze robiło. Znów czuł się młody i zdrowy, jakby cofał się w czasie o te sześćdziesiąt parę lat. Wyskakiwał z okopu, gdzie wszyscy skuleni czekali na śmierć i ciskał granatem w tygrysa sunącego na jego oddział, a czołg stawał w płomieniach i wyskakiwali z niego pancerni koszeni z pepeszy przez kubicowych towarzyszy, którym wyczyn Kubicy dodał skrzydeł i rzucili się do ataku odpierając natarcie doborowej jednostki Wehrmachtu. Nieprzytomny Kubica z raną w głowie padł tuż obok zniszczonego przez siebie czołgu.
– Od kiedy to się zaczęło?– tłumaczka przełożyła pytanie wyższego.
– Z głosami? – upewnił się się Kubica, choć nie miał wątpliwości, o co im chodzi.
– Z głosami – potwierdziła tłumaczka słowa Amerykanina.
– Jakoś jak Stalin zmarł. Wolna Europa zaczęła wtedy chyba silniej nadawać i wtedy pojawiły się te głosy.
– Chwalił się pan tym?
– Jednemu się pochwaliłem i już na drugi dzień milicja po mnie była. Zawsze wiedziałem, że Stelmachowicz to kapusta. – Kubica chciał splunąć dla potwierdzenia swoich słów, ale bał się gości oślinić, bo otoczyli go ściśle, nawet przysiedli na tapczanie.
– Wtedy pana zaczęto badać?
– Wtedy. Wzięły mnie w obroty wszystkie profesory z Warszawy i kilku ruskich. Parę miesięcy eksperymenty robili.
– Jakie eksperymenty?
– Myśleli, że ja mam radio gdzieś w kieszeni ukryte, takie malutkie, i słucham, a potem mówię, co słyszałem. To mnie rozbierali do naga i zamykali w różnych pomieszczeniach. A ja im na bieżąco mówiłem, co Wolna Europa nadaje. Potem mnie prześwietlili i zobaczyli ten odłamek w głowie. Proszę pana, ja ledwo przeżyłem, trzy czołgi hitlerowskie zwalczyłem i tak mnie szrapnel przy tym trafił, że ledwo mnie odratowali! Bały się łapiduchy wyciągać ten szrapnel z mojej głowy, bo w mózg się wbił i czekali tylko aż się przekręcę. Krzyż to, panie, za te cztery czołgi, ja oficjalnie pośmiertnie dostałem, bo myśleli, że oczu już nie otworzę. A otworzyłem i wyzdrowiałem po pół roku. Ale już koniec wojny był, na front nie było po co wracać, to mnie władza za te pięć czołgów i za to że przeżyłem dom i rolę dała.
– Tak, to godne podziwu. Ale może pan się skupić bardziej na tym odłamku?
– No co, odłamek jak odłamek, trzy centymetry długi, centymetr szeroki, ostry, wbił się i widać jakoś się z jakimś nerwem zrósł, że zaczął robić za antenkę jak przyszła pora na antenki. Tak w każdym razie jakiś ruski profesor wykoncypował.
– Czy oprócz Wolnej Europy odbierał pan też inne sygnały?
– Wtedy nie, tylko Wolną Europę. Choć u Maciejaków na górce łapałem czasem Głos Ameryki, ale rzadko. Te ruskie chcieli na mnie eksperymenty dalej robić i sprawdzać, czy przez tę antenkę, to jest odłamek, nie da się do mnie coś nadawać, np. żebym wstał, szedł przed siebie, machał sztandarem, robił czyny społeczne, bił rekordy wydajności pracy i takie tam. Budowali jakieś ustrojstwa i coś do mnie nadawali, ale ja nic nie odbierałem. Może na innych potem to dalej ćwiczyli, bo podsłuchałem, jak kombinowali, żeby paru takie antenki wszczepić sztucznie, dłuższe i trochę w innym miejscu, bardziej na czole. Nie wiem dokładnie, co z tego wyszło. Ja się wypisałem, bo stara moja chryi narobiła, jeździła po sekretarzach i się skarżyła, że kombatanta, bohatera w szpitalach trzymają, a w polu robić nie ma komu. W końcu mnie puścili.
– I jak się pan czuł w miarę czasu?
– Wyśmienicie! A jak już tę wieżę w Gąbinie pobudowali i zacząłem odbierać jedynkę to miód malina!– Kubica wyraźnie się ożywił. Ból głowy mu przeszedł, ale leżał sobie dalej ze zbolała miną, bo przyjemnie mu było jak go tak otaczali i słuchali. – Szedłem orać i od rana do wieczora jak na koncercie. Proszę pani! I panów. – Zmitygował się widząc, że tłumaczka ledwo nadąża z przekładem. – Co to były za czasy! Czerwone Gitary, Santorka, Połomski! W lecie Opole całe słuchałem przy żniwach i cały Sopot! Pust wsiegda budiet sonce... – zanucił rozmarzony. – Na Lato z radiem to budziłem się z samego rana, żeby niczego nie przeoczyć. Stara do mnie z mordą, a ja tylko tak, tak i słuchałem sobie wszystkiego prosto w mojej głowie.
– Taaak, ale słyszał pan coś jeszcze oprócz radia....? – Kubica najeżył się trochę, ale dobrze mu się gadało, więc gadał dalej:
– W siedemdziesiątych latach, po zimie stulecia, gdzieś w 1979 zacząłem słyszeć ICH.
– W jakich okolicznościach to się zaczęło?
– Normalnych. W sobotę popiłem u Janickiego, naprawdę polecam, zajdźcie, takiego bimbru w całym województwie nie uświadczycie! W niedzielę wstałem, żeby posłuchać spokojnie koncertu życzeń. A tu pustka w głowie, tylko kac. Łeb mnie pękał, wydudniłem trzy słoiki kwaszonych, a w głowie dalej pusto. I nagle taki świst, tertolenie jakieś, pikanie, a potem głos, jakby z najdalszej dali.
– Co mówił?
– Różne rzeczy i, nie powiem, bardzo grzecznie, zawsze panie Kubica to, panie Kubica tamto.
– Ale dokładnie co?
– To było wiele lat mówienia, ja przecież wszystkiego nie pamiętam!
– Ale ogólnie chyba pan pamięta?
– Pewnie że pamiętam. Kto by nie pamiętał? Jak zaczynał mówić, to jakby mnie w głowie paliło, jakąś moc mieli. Mówili że są z Andromedy, wiedzą o nas, że są pokojowo nastawieni i znaleźli mnie w kosmosie dzięki swojej technice, bo u nich ludzie, znaczy ludzie, ONI, już dawno nie mówią tylko sobie myśli od razu przekazują z głowy do głowy.
– Chcieli coś od pana?
– Konkretnie nic. Jeden raz chciał jakby parę złotych pożyczyć, bo tak się zgadałem z nimi o pieniądzach, a nie rozumiał niby co to jest, he, he.... Ale się wymówiłem, że wszystko na nawozy poszło i może po żniwach, jak kontraktację sprzedam. A później jakoś nie nalegał już, one są bardzo taktowne.
– Czy coś panu przekazywali?
– Ba, wiercili mi we łbie parę lat! Kazali wszystko zapisywać i dyktowali godzinami!
– Zapisywał pan?! – W końcu niższy się czymś podekscytował.
– Pewnie że zapisywałem, spróbowałbym nie zapisywać... Wszystko drobnym maczkiem. Dyktowali jakieś wzory, niby na energię, rysunki całe różnych maszyn i urządzeń, schematy i różne różności.|
– Ma pan te zapiski?
– Co mam nie mieć? Leżą gdzieś w pudle, za komodą. – Wskazał mebel przytargany z góry, stojący w kącie piwnicy. – Pani sięgnie, na lewo. – Tłumaczka wstała z tapczanu i wyjęła zza komody kilkanaście grubych brulionów.
– Można? – Złapał je od razu niższy z Amerykanów.
– A proszę.
Amerykanin wertował bruliony. Z każda kartką jego oczy robiły się coraz większe, poczerwieniał, ledwo łapiąc oddech wykrztusił:
– Ależ to przełomowe informacje! One mogą pchnąć los ludzkości na zupełnie nowe tory, wprowadzić nas na niewyobrażalny teraz poziom technologiczny!
– Ja tam się nie znam – stęknął Kubica podnosząc się w końcu z pozycji na wznak do półsiedzącej. – Kazali pisać to pisałem. I tak nie dla mnie miało być, tylko niby dla całej ludzkości. Chcecie, to bierzcie. Już i tak kłopoty z tego tylko miałem. Jak był stan wojenny, chciałem to gdzieś wysłać, do jakiejś gazety, ale mnie zaraz wzięli na przesłuchanie że szpieg. Na szczęście nic z tego nie rozumieli i oddali. A ludzie to się ze mnie śmieli, że z kosmitami rozmawiam.
– Naprawdę mógłby pan nam to podarować?
Kubica przybrał odrobinę bardziej oficjalny ton:
– No, jakbyście z góry zaabonowali dwa wiadra marchwi, to wtedy mógłbym wam to podarować.
– Ile za tę marchew? – spytał niższy.
– Teraz jest tania, ale jesienią... Mówią, że spekulanci na cenach grają, ropa idzie w górę, to i marchewka pójdzie. Jak ropa idzie, to marchewka zawsze też... – Targował się Kubica.
Amerykanin wyjął 3 banknoty po 100 dolarów każdy.
– Starczy za te dwa wiaderka?
– Co ma nie starczyć... – Szybko, żeby się nie rozmyślili, Kubica schował pieniądze.
– To my już się pożegnamy. – Amerykanie nie mogli już usiedzieć. Pożegnali się i wyszli. Niski przyciskał bruliony do piersi jak największy skarb. Kubica patrzył na to bez zdziwienia. Ludzkość musi kiedyś poznać i zrozumieć inne cywilizacje. Jeśli jemu pisane było w tym jakoś pomóc, to zrobił co mógł, a że trzysta dolarów przy okazji wpadło, to tylko się cieszyć. Chętnie wyszedłby na dwór, wziął starą do sklepu i kupił jej jakąś chustkę, posiedzieliby przed domem do zmroku, patrzeli jak słońce chowa się za polami. Ale nie mógł się ruszyć ze swojej piwnicy o tej porze. Odkąd wolność nastała, tyle w powietrzu stacji zaczęło nadawać i z taką siłą, że głowa mu od tego pękała. A ta najsilniejsza, którą najczęściej na podwórka łapał, taką muzykę grała, że nie mógł ani minuty słuchać. Samo wycie i wrzask, dudnienie jedno wielkie. To już nie na jego głowę. Tylko do piwnicy żaden sygnał nie docierał, tylko tutaj mógł być sobą, mieć swoje myśli. A i jeszcze wczesnym popołudniem dało się wyjść na godzinkę, kiedy ta stacja nie grała w kółko muzyki, tylko ludzie dzwonili i opowiadali o swoim życiu. Tego mógł jeszcze posłuchać, choć, prawdę powiedziawszy, co oni teraz mieli za życie...
– Pan Kubica? – Wyrwał go z zamyślenia jakiś męski głos. Po schodkach w głąb piwnicy schodził znów jakiś ubrany w garnitur elegancik. Ale żaden z tamtych i do tego po polsku gadał, a nie po amerykańsku.
– Jam jest – potwierdził.
– Pan ma w głowie tę antenkę i odbiera radio?
– Zgadza się – dostojnie odparł Kubica. – To się zaczęło w 1944, jakem sześć faszystowskich czołgów jednym granatem rozwalił. O, ten krzyż to jest za to. – Wskazał swoje odznaczenie. – Odłamek mi wtedy w głowie utkwił i tak jakoś po śmierci Stalina...
– W 1953? – wtrącił ze znawstwem nowy gość.
– Tak, w 1953 zmarł, i wtedy zacząłem odbierać radio. Ach, co to były za czasy, Czerwone Gitary, młody Krajewski, Santorka, Połomski, potem głosy – Kubica recytował w najlepsze mając nadzieję, że dzisiaj jego szczęśliwy dzień, że tyle marchwi zaabonują, że ogródka mu nie starczy na jej sianie.
– Proszę tu podpisać. – Mężczyzna w garniturze nie słuchał jednak zbyt dokładnie tego, co Kubica miał do powiedzenia i podsunął mu pod nos jakiś urzędowy kwitek.
– Co to jest? – obruszył się Kubica.
– Nakaz płatniczy. Od roku 1953, przez 58 lat, nie płacił pan abonamentu radiowo–telewizyjnego za odbierane programy. Nazbierało się tego z odsetkami, panie Kubica, oj nazbierało.....
Artur Boratczuk
Opowiadanie z e-booka `Trzy opowiadania i list` dostępnego w Internecie.
A autorze:
Artur Boratczuk - urodzony 6 kwietnia 1972. Porzuciwszy pracę dziennikarz prasy regionalnej w zachodniej Polsce zajmował się poszukiwaniem skarbów. Jego poradnik `Vademecum poszukiwacza skarbów` cieszył się dużą popularnością w Polsce i w Rosji. Mieszka w dawnej komandorii templariuszy w Chwarszczanach, gdzie prowadzi ustatkowane życie rolnika, obserwuje otaczającą go rzeczywistość i stara się oddać jej ducha w słowach. Jest laureatem kilku konkursów literackich.
W lipcu 2011 roku na rynku ukaże się powieść Artura Boratczuka zatutułowana `Wedle reguły kreacji`, rozgrywająca się w latach 1945-1989, osnuta na motywie poszukiwania świętego Graala, którym dla bohatera staje się teoria naukowa wyjaśniająca, jak `działa` Wszechświat.
Stanisław Szmit, rodowodem z `mierzwy ludzkiej`, jak Neo z Matrixa, czuje, że coś w otaczającej go rzeczywistości jest nieprawdziwe. Zanim dana mu będzie szansa zerknięcie na drugą stronę lustra i zrozumienia fragmentu inskrypcji templariuszy, którą znajduje jako dziecko, otaczająca go rzeczywistość wystawi go na szereg prób. Zwykła nieznajomość życia, błędne kroki, romanse i miłości, polityczne i religijne uwarunkowania, przypadkowe posunięcia wikłają go w codzienność, z której ciężko się wyrwać
Jego matka umiera przy porodzie, ojciec rozpływa się jeszcze przed faktem w przygasającej zawierusze II wojny światowej. Dzieciak otrzymuje wybrane na chybił trafił nazwisko i imię i wychowuje się w przybranej rodzinie na Ziemiach Odzyskanych. Tam, pod wpływem przyrody, doznań, doświadczeń, obserwacji kształtuje się jego charakter. Nie jest przeciętnym osobnikiem, ma dociekliwy, analityczny umysł, zdolności techniczne i matematyczne.
Zaczyna robić małą karierę w wojsku. Ale o studiach już nie ma mowy, dowódcy mu nie pozwalają. A właśnie dochodzi do filozoficznych uogólnień i tworzy własną teorię, którą chciałby podeprzeć wiedzą, jaką zdobywa się na wyższym szczeblu edukacji.
Zwolniony z wojska na `wariackich papierach` wciąga się w życie cywilne,ociera o nielegalne struktury opozycji, zostaje skazany za szpiegostwa i zdradę tajemnicy wojskowej, trafia do więzienia. Tam, jako samouk, korzystając z więziennej biblioteki, pogłębia stworzoną przez siebie teorię, formułując tytułowe prawo - regułę kreacji. Zła wola więziennego psychologa sprawia, że trafia do szpitala psychiatrycznego. Stanisławowi udaje się uciec i skontaktować z profesorem uniwersytetu.
Atmosfera wokół niego powoli się zagęszcza, choć w kraju zaczyna się odwilż - Magdalenka, nastroje przedwyborcze przed pamiętnym czerwcem 1989 r. Chcąc za wszelką cenę uniknąć ponownego zamknięcia w więzieniu lub szpitalu, wydostaje się dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności za granicę. Przybywa do Włoch i tam, w ostatniej scenie, podczas erupcji wulkanu Etna, szuka empirycznego potwierdzenia swoich dociekań.
Powieść zainspirowana została autentycznymi losami człowieka, którego dane było autorowi poznać.
Artur Boratczuk
`Wedle reguły kreacji`
szukaj e-booka od lipca 2011 r. w Internecie
Autor zaprasza też na swój blog:
http://www.arturborat.salon24.pl/
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Na każdą pogodę i porę roku dla przeciętnego Kowalskiego.
ratings: perfect / excellent
nic tylko żyć, nie umierać!
co naga tzw. polska proza życia
Obszerny dopisek Autora nt. Autora
(patrz suplement pod tekstem)
ma się nijak do całej reszty