Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2015-05-26 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1911 |
Zaczynało świtać. Blade światło poranka próbowało przebić się przez zawieszoną w oknie, granatową zasłonę. Usiadłam i spostrzegłam, że znajduję się na podłodze obok łóżka. Miałam trochę obolały tyłek, zapewne od kontaktu z twardą powierzchnią. Na włosach połyskiwały mi lśniące drobinki, i właśnie wtedy dotarła do mnie myśl, że to działo się naprawdę. Jak na wyświetlanych slajdach, przez głowę przewijały mi się obrazy z dzieciństwa. Gdzieś w oddali babcia rozmawiająca z młodą kobietą. Obie uśmiechają się do mnie ciepło, za każdym razem, gdy spoglądam w ich stronę. Eldora siedząca mi na ramieniu, tak jak dziś, łaskocze mnie w perkaty nos.
Było dla mnie jasne, że muszę porozmawiać z babcią. Darowałam sobie prysznic i czym prędzej pobiegłam do jej sypialni. Pchnęłam delikatnie drzwi. Łóżko było nietknięte. Dziwne, wyglądało tak, jakby nikt w nim nie spał. Obeszłam całe mieszkanie, przecież nie wyparowała. Zaczęła mnie już ogarniać panika, kiedy na blacie w kuchni znalazłam kartkę. Mogłabym przysiąc, że jeszcze chwilę temu jej tu niebyło.
„DROGA LENO, MUSIAŁAM WYJECHAĆ. NIE CHCIAŁAM CIĘ BUDZIĆ, NIE MARTW SIĘ . BABCIA”
Tego mi tylko brakowało. To nie było w jej stylu, coś musiało się stać! Schowałam twarz w dłonie i poczułam spływające po policzkach łzy. Nie mam pojęcia ile tak siedziałam, ale wyrwał mnie z tego stanu dźwięk znajdującego się w torebce telefonu.
– Dzień dobry. Czy masz zamiar pojawić się w pracy? – usłyszałam głos szefowej.
„No nie, tylko nie to” – pomyślałam.
– Dzień dobry, tak, to znaczy będę. Bardzo przepraszam. Proszę mi dać piętnaście minut.
– Dobrze, ale ani minuty dłużej i mam nadzieje, że masz racjonalne wytłumaczenie.
– Dziękuje.
Pobiegłam do swojego pokoju. Moje lenistwo odbiło się na mnie. Gdybym wczoraj przyszykowała sobie coś odpowiedniego do ubrania, nie musiałabym teraz desperacko szukać czegokolwiek, co nie potrzebowało kontaktu z żelazkiem. Zbiegając z drugiego piętra modliłam się, żeby taksówka już czekała.
Przez następne kilka minut spędzone w samochodzie, starałam się nie myśleć o niczym. Wyglądałam fatalnie. Zaczerwienione oczy, stare dżinsy i jedyna niepognieciona bluzka, którą dostałam od koleżanki ze studiów na dziewiętnaste urodziny, z napisem „Jestem seksy”. Miałam nadzieję, że kurtka, którą narzuciłam na siebie, zatuszuje nieco irytujący tekst. W antykwariacie byłam dwie minuty przed czasem. Na moje szczęście oprócz zapachu starych książek, wnętrze wypełniał spory tłum ludzi. Sądząc po zbitej grupie jaką tworzyli, była to zapewne wycieczka, i na szczęście zajmowała uwagę szefowej. Serce dudniło mi jak szalone, kiedy ją mijałam. Przywitałam się niepewnie, a ona spoglądając na mnie z ukosa, dała mi do zrozumienia, że jest wściekła. Jeszcze wczoraj wydawała się taka miła. No cóż, nie należy oceniać ludzi po pozorach, zwłaszcza, jeżeli chodzi o twojego przełożonego. Weszłam do szatni. Dopiero teraz wypuściłam z płuc, nabrane przed wejściem, powietrze. Na zapleczu było ciszej i spokojniej. No dobra, wypadałoby się rozebrać i pokazać światu, jaka jestem beznadziejna.
Dobiegający ze sklepu gwar powoli zanikał, a dzwoneczek dawał znać, że goście już wychodzą. Teraz się zacznie. Przez prawie godzinę siedziałam, wypakowując afrykańskie maski. To miała być swego rodzaju zemsta za moje spóźnienie. Jedna była wyjątkowo paskudna. Przypominała mi wyraz twarzy, zaszokowanej moim ubiorem Alicji. Muszę przyznać, że zachwycona nie była. Mimo to, po raz pierwszy dziś się uśmiechnęłam.
– Lena! Pozwól do mnie – usłyszałam głos szefowej.
Ciekawe, co tym razem?
– Muszę wyjść na godzinę. Gdyby coś się działo, jestem pod telefonem.
– Wszystkiego dopilnuję – odparłam grzecznie.
– Mam nadzieję.
Po tych słowach wyszła, a ja modliłam się, żeby podczas jej nieobecności, nikt się nie pojawił i nie zobaczył mnie w tym okropnym stroju.
Błąkałam się bez celu od półki do półki, co jakiś czas spoglądając na zegarek. Jeszcze chwila i powinna wrócić. Wolałam znosić jej naburmuszone towarzystwo, niż czerwienić się przy każdym kliencie.
– Widzę, że nie mam szczęścia – usłyszałam nagle znajomy głos. ¬– Albo wprost przeciwnie.
„To ja nie mam szczęścia.” Poczułam jak robi mi się gorąco. „Każdy tylko nie on!”
– Witam pana – bąknęłam, splatając ręce na piersi, żeby zasłonić krępujący napis – Pani Alicja powinna za chwilę wrócić
– W takim razie poczekam.
Mężczyzna usiadł na jednym z obitych czerwoną skórą foteli, i nie spuszczał ze mnie wzroku. W świetle dziennym wydawał się jeszcze bardziej przystojny. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki jest wysoki. Sam jego widok wywoływał zawroty głowy. Odurzający zapach drogich perfum wypełniał cały przedni hol. Nawet przez chwilę chciałam się nim zaciągnąć, delektując nozdrza zakazaną mgiełką tajemnicy.
– Może czegoś się pan napije? – zaproponowałam.
– Nie, dziękuje. Jest pani zimno? – zapytał nieoczekiwanie.
– Nie rozumiem. Dlaczego pan pyta?
– Wywnioskowałem to po pozie, jaką pani przyjęła, no chyba, że tak mnie pani nie lubi?
– Nie! To nie tak.
Czułam się jak kompletna kretynka, dodatkowo dezorientował mnie widok jego kciuka, zataczającego pełne koła na wargach. Już miałam się poddać i zaprezentować w pełnej krasie, kiedy weszła Alicja.
– Co ty tu robisz? – zwróciła się ostrym tonem do mężczyzny.
Wolałam jak najszybciej zniknąć z pola ostrzału i poszłam na zaplecze.
– Lena!
Wyszłam zza drzwi, udając wytrąconą z pracy.
– Słucham?
– Jeżeli chcesz, możesz już skończyć pracę na dziś.
Czy ona zwariowała? Z daleka śmierdziało od niej fałszywą uprzejmością.
– No dobrze moje panie – odezwał się nieznajomy. – Ja także już pójdę. Może cię podwieźć?
Cisza. Alicja nie odpowiadała. Czyżby to pytanie, było skierowane do mnie? Udałam głupią.
– Coś pan mówił?
– Pytałem czy może pojechalibyśmy razem.
– Proszę się nie gniewać, ale chyba wrócę pieszo. Jest wyjątkowo ładnie, jak na listopad.
W tym właśnie momencie rozległ się szum rozpoczynającej się ulewy, a wnętrze wypełnilo jaskrawe światło poprzedzające uderzenie pioruna.
– Więc jak, jedziemy?
Mieszkanie zastałam puste. Jakaś iskierka nadziei tliła się we mnie, że gdy wrócę usłyszę w nim krzątającą się babcię. Leżąc na łóżku, zwinięta w kłębek, bałam się zasnąć, szukałam w głowie myśli, która by mi to utrudniała. Łatwo było ją znaleźć. Na samo wspomnienie tych kilku minut, spędzonych sam na sam w luksusowym samochodzie ściskało mnie w żołądku. Odtwarzałam w myślach przebieg całej rozmowy.
– Dokąd jedziemy? – zapytał.
– Do mnie do domu.
– Naprawdę? Czyli mam się czuć zaproszony?
– Nie! Yyy … To znaczy… – zaczęłam się jąkać.
Mężczyzna uniósł pytająco jedną brew.
– Ok, spokojnie. Tylko żartowałem, podaj adres.
Kiedy mknęliśmy w strugach deszczu wrocławskimi ulicami, nie miałam odwagi podjąć dalszej rozmowy. Przy tym mężczyźnie nie potrafiłam sklecić jednego logicznego zdania, nie czerwieniąc się przy tym. Swoją uwagę skupiłam na poruszających się w prawo i lewo samochodowych wycieraczkach, ukradkiem od czasu do czasu spoglądając na jego wypielęgnowane i silne dłonie, sprawnie operujące kierownicą.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił, stając pod kamienicą.
Deszcz powoli przestawał padać, i teraz tylko pojedyncze krople uderzały o dach czarnego Mercedesa.
– Dziękuję – powiedziałam.
Chciałam już wysiąść, kiedy przypomniałam sobie o pewnym szczególe, który od wczoraj nie dawał mi spokoju.
– Mam do pana jedno pytanie.
– Słucham – obrócił się w moją stronę i uśmiechnął tak, że zabrakło mi tchu.
– Wczoraj wieczorem nie przedstawiłam się, a wiedział pan jak mam na imię. Może to głupie, ale nurtuje mnie to bardzo – udało mi powiedzieć bez zająknięcia, na jednym wydechu.
– To żadna tajemnica Leno. Z kieszeni spódnicy wystawała ci plakietka z imieniem, to wszystko.
– Ale ja wczoraj nie miałam jeszcze identyfikatora – odparłam stanowczo.
– Miałaś, może nie pamiętasz. Skąd inaczej znałbym twoje imię? Sama pomyśl. Teraz ja mam pytanie.
Czułam jak całe moje ciało robi się sztywne.
– Czy możemy mówić sobie po imieniu?
Przez moment, ale naprawdę krótki, pomyślałam, że nie wypada wchodzić w bliższe kontakty z przyjacielem szefowej. To nie w moim stylu, ale oprzeć się temu facetowi było naprawdę trudno.
– Dominik – powiedział wyciągając dłoń w moją stronę.
– Lena.
Poczułam jak przenika mnie fala gorąca, kiedy uścisnął mi delikatnie rękę.
Dzwonek do drzwi uparcie nie przestawał dzwonić. Musiałam zasnąć. Szybko zerwałam się z łóżka z nadzieją, że to babcia. Zaspana, tak szybko mknęłam, aby otworzyć, że o mały włos nie zaliczyłam wywrotki przy zakręcie do przedpokoju.
– Już idę.
– No, nareszcie! Już zapuszczałam tu korzenie.
Entuzjazm znikł tak szybko, jak się pojawił.
– Cześć – bąknęłam zdziwiona widokiem Justyny.
Nie żebym jej nie lubiła, ale to nie był odpowiedni czas na słuchanie trajkotania o kolejnych, sercowych podbojach.
– Lenka, mam nadzieję, że nie jesteś zajęta, muszę z tobą porozmawiać. Tydzień temu poznałam…
I się zaczęło. Tak jak przypuszczałam, albo się zakochała, albo przeżyła zawód miłosny. Zaprowadziłam ją do salonu, a sama poszłam po korkociąg do otwarcia butelki czerwonego wina, które zwykle kupowała, kiedy przychodziła na babskie pogaduchy.
– Chyba się zakochałam.
– Żadna nowość – roześmiałam się.
Justyna zrobiła naburmuszoną minę.
– Fajnie, że cię rozbawiłam.
– Justyna nie gniewaj się, ale słyszę to przynajmniej raz w miesiącu.
Po godzinie wino z butelki prawie znikło. Atmosfera robiła się coraz cięższa. Moje powieki również.
– Lenka, nie mogę jeść, spać, czy zwariowałam?
– Chyba nie. Wypiłyśmy za dużo, co najwyżej jesteś wstawiona.
Mnie, szczerze mówiąc, także szumiało już w głowie. Wygodnie usadowiona w fotelu zastanawiałam się, jak ta śliczna, niewysoka blondynka z taką łatwością owijała sobie facetów wokół palca. Wystarczyło, że spojrzała na swoją, wcześniej upatrzoną zdobycz, i już był jej. Ja może naiwnie czekałam na swojego księcia z bajki, który podjedzie na białym koniu. Już podjechał z całą armią koni pod maską. Ta myśl nieproszona pojawiła się znienacka w mojej głowie.
– Lena jesteś?
– Tak, chyba za dużo wypiłam.
– Ja też. Zamówisz mi taksówkę? Skoczę do łazienki.
– Jasne.
W głowie wirowała mi karuzela. Gdy tylko zamykałam oczy, zawartość żołądka podchodziła niebezpiecznie blisko przełyku. Próbowałam głęboko i miarowo oddychać. Nie pomogło od razu, ale po kilkunastu wdechach i wydechach, było mi nieco lepiej. – Obudź się! Wstyd mi za ciebie! No wstawaj, słyszysz! – znajomy, piskliwy i na dodatek wściekły głosik, burczał mi do ucha jak, natrętna mucha.
Otworzyłam najpierw jedno oko, następnie drugie. Jak przez mgłę ujrzałam Eldorę z założonymi rękami na znak dezaprobaty. Dopiero, kiedy podniosłam się z ziemi, zauważyłam, że nie byłyśmy same. Tuż za moimi plecami stało ogromne, czteronożne stworzenie. Jego łuski połyskiwały niczym maleńkie diamenty. Miało chyba z dwadzieścia metrów wysokości i patrzyło na mnie raczej z politowaniem, niż złością, dużymi, grafitowymi oczami. Nie bałam się go, przynajmniej nie na tyle by zacząć krzyczeć. Bardziej bym spanikowała widząc pająka.
– Co ty najlepszego wyrabiasz?! Grozi nam ogromne niebezpieczeństwo, a ty!!! Brak mi słów.
– Może zacznijmy od tego, że nadal nie wiem kim jestem i , gdzie jestem?! O jakie niebezpieczeństwo chodzi? Nie mam pojęcia, gdzie jest moja babcia! A na domiar wszystkiego miałam kiepski dzień w pracy, więc wybacz, ale to ja mam prawo być zła nie sądzisz?! – wylewając z siebie potok słów poczułam ulgę, a Eldora nareszcie zamilkła.
– HAHAHA – ochrypły i donośny śmiech rozszedł się echem odbijając o górzyste wzniesienia, a ziemia minimalnie zadrżała – Nareszcie ktoś utarł ci nosa.
– Bardzo śmieszne. Może byś się przedstawił, panie mądraliński – Eldora zła, ale tym razem nie na mnie, wystawiła język w stronę diamentowego stworzenia, które stanęło na wszystkich, czterech łapach prezentując się w całej okazałości.
– Wasza Wysokość wybaczy. Nazywam się Eridor i jestem smokiem ametystowym. Podobnie jak ta mała zrzęda, należę do ciebie, od dnia twych narodzin.
– Bardzo mi miło – odpowiedziałam.
Eridor ukłonił się podwijając, jedną z czterech, dużych łap. Ja także dygnęłam uprzejmie, jak na księżniczkę przystało, mając przy tym niezłą zabawę.
– Skończyliście już? Bo jeżeli tak, to może przejdziemy do konkretów – odezwała się Eldora.
– W tej kwestii jestem w stanie się z tobą zgodzić – powiedział smok, puszczając do mnie perskie oko, co nie uszło uwadze Eldory. – Prowadź.
¬– Dokąd idziemy? – zapytałam.
– Tam gdzie nie sięga moc Dagona – zapiszczała Eldora.
– A kim on jest?
– Pozwól, że dojdziemy na miejsce i wszystko ci wytłumaczymy. Na razie uzbrój się w cierpliwość.
– I, kto, to mówi? – zagrzmiał smok.
– Eridorze ja tu jestem – odparła zadziornie Eldora.
Ich przytyczki zaczynały mnie rozbawiać.
– Idziemy do twojego domu – Eridor konspiracyjnie szepnął mi do ucha widząc moje zniecierpliwienie.
– Nie rozumiem, ja mieszkam…
– Do twojego prawdziwego domu. Do zamku.
– Co?!
– Ciszej! Chyba nie chcesz, żeby się nam oberwało?
Przez resztę drogi starałam się nie być zbyt dociekliwa. Podążałam za lecącą Eldorą, która co jakiś czas oglądała się za siebie, by mieć pewność, że nadal tu jestem.
– Mogę cię o coś zapytać Eridorze? – odezwałam się w końcu.
– Oczywiście Wasza Wysokość.
– Proszę mów mi po imieniu. Powiedz, czy jest was więcej?
– Nie rozumiem. Chodzi ci o smoki?
– Tak.
– Owszem, zostało nas parę.
– Co masz na myśli mówiąc, zostało?
– To długa historia Leno.
– Proszę – spojrzałam na niego niewinnie, no chyba księżniczce nie odmówi.
– W porządku. I tak musiałabyś się dowiedzieć. My smoki, od wieków żyjemy, aby służyć ludziom i tak jak ja należę do ciebie od chwili twych narodzin, tak każdy z nas ma, bądź miał, swojego człowieka. Musisz wiedzieć, że losy smoka i jego właściciela są ściśle powiązane.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że gdy ja umrę, ty będziesz mogła żyć dalej, ale jeżeli ty umrzesz, umrę i ja.
– To okropne i okrutne.
– Leno, my smoki żyjemy dzięki wam i dla was, okrucieństwem dla nas byłoby, gdyby było inaczej. Składałem przysięgę przy twej kołysce, że będę ci służył do końca, a gdy twój koniec nastąpi, odejdę u twojego boku.
– Widziałeś mnie jako dziecko? Jaka byłam? Powiedz.
Eridor roześmiał się.
– Byłaś, przesłodkim, pulchnym bobasem.
– Pulchnym?!
– Nawet bardzo, i dużo krzyczałaś, ale wróćmy do sedna rozmowy. Na tych ziemiach było nas tysiące, teraz zostało zaledwie stu dziesięciu.
– Czyli żyją tu również inni ludzie! Czy ich poznam?! – zawołałam podekscytowana.
– Pomału. Wszystko po kolei. Weź głęboki oddech.
Smok skinieniem głowy wskazał na Eldore, która nie słyszała naszej rozmowy.
– A czy z wróżkami jest tak samo? – spytałam zaciekawiona.
– Podobnie, jednak ich losy nie są tak spójne jak nasze. Jest jeszcze jedna różnica między wróżkami, a smokami.
– Jaka?
– Mają je tylko członkowie rodziny królewskiej. Muszę ci powiedzieć coś jeszcze. Są trzy smoki, których właścicieli tutaj niema. Domyślasz się do kogo należą?
Pierwsza osoba, jaka wpadła mi na myśl, to babcia. A pozostałe dwa? Nie miałam zielonego pojęcia.
– Pomyślałam o babci Adeli.
– Tak, masz racje. Pozostałe dwa należą do twoich rodziców.
Poczułam jak serce zaczyna walić mi jak oszalałe. Czy to możliwe, że oni jednak nie umarli?
– To znaczyłoby, że skoro żyją ich smoki…
– To oni także. Leno, przez wiele lat próbujemy ich odnaleźć. Bezskutecznie. Odkąd Dagon ich porwał…
– Jesteśmy na miejscu – usłyszeli głos Eldory.
Tylko nie teraz! Muszę wiedzieć więcej! Spojrzałam na swojego smoka.
– Wszystkiego się dowiesz, obiecuję – odparł, zgadując moje myśli.