Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2016-03-22 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2632 |
Nie jest łatwo być synem pułkownika, który dowodzi rodziną jak wojskiem. Trzeba albo bić ojcu w dach, albo zbuntować się i uciec.
Romek nie chciał bić w dach i prędko ojcowym gwiazdkom przeciwstawił pacyfkę, czyli został hippisem. Już na początku ogólniaka zaczął uciekać z domu. Smakował wtedy życia i, na swoje nieszczęście, prymitywnych narkotyków na bazie makiwary. Jego narkomania postępowała tak szybko, że do matury już nie doszedł. Wyklęty z rodziny, pojechał w Bieszczady szukać wolności. Zachłysnął się nią i przedawkował tak bardzo, że któregoś dnia znaleziono go przy drodze do Dwernika, zaćpanego prawie na śmierć. Miał szczęście, że znalazł go inny hippis, który zaprowadził go na Caryńskie, gdzie od niedawna Wienio Nowacki zaczął organizować ośrodek leczenia narkomanów. Tam Romek trafił z deszczu pod rynnę, czyli spod ojcowego dryla pod rękę Wienia. Nowacki bowiem nie uznawał leniuchowania i gonił swoich podopiecznych do roboty. Wyznaczał każdemu konkretne zadania, utrzymywał iście wojskową dyscyplinę i - o dziwo - miał posłuch. Hippisi pracowali i nie ćpali, bo za to wylatywało się z ośrodka. Romek też nagiął się do tamtejszej dyscypliny, pracował, nie ćpał i wyglądało na to, że wróci do normalnego świata. Gdy ludzie pułkownika Doskoczyńskiego zrujnowali ośrodek, Romek pozostał górach. Pracował trochę w lesie, trochę na budowach, mieszkał kątem u różnych ludzi i jakoś żył. Któregoś lata dostał pracę przy remoncie schroniska. Pracował dobrze i po remoncie został zatrudniony na stałe. Nie ćpał, ale - ponieważ suma nałogów człowieka musi być stała - zaczął popijać. Sprzyjała temu schroniskowa atmosfera. Romek był przystojnym mężczyzną, z twarzy i zarostu przypominającym Chrystusa z odpustowych obrazków i do tego grał na gitarze. Był więc chętnie zapraszany przez gości schroniska na posiady przy ogniskach lub kominku. Tam częstowano go godnie alkoholem, a on nie odmawiał, bo - jak sam mawiał - miał słabą silną wolę. Z początku było to tylko okazjonalne picie z turystami, potem jedno piwko co wieczór „na sen”, potem coś mocniejszego i tak z narkomanii wpadł w alkoholizm.
Poznałem Romka podczas jednego z takich spotkań przy ognisku i tak zaczęła się nasza znajomość. Czasem odwiedzałem go w schronisku, ale częściej on nocował u mnie, będąc w mieście. Zawsze były to miłe spotkania, które przeciągały się do późnej nocy, bo dobrze nam się gadało.
Przystojny gitarzysta spodobał się Krysi, która przyjechała któregoś dnia do schroniska, żeby w górskiej głuszy zapomnieć o stresującym życiu w stolicy. Spodobał się tak bardzo, że po miesiącu przyjechała znowu i zamieszkała w jego służbówce. Byli razem, chociaż należeli do innych światów. On był odrzuconym przez rodzinę byłym narkomanem bez matury, a ona pochodzącą z bogatej rodziny, wypachnioną absolwentką uniwersytetu. Podczas gdy on krzątał się w schroniskowym obejściu, ona wiła wianki z łąkowych traw, lub opalała się nago nad potokiem. Może ta inność, może kaprys Krysi, a może miłość przywiodła ich do tego, że postanowili się pobrać. Romek poprosił mnie, żebym był świadkiem na ich ślubie, bo - jak szczerze przyznał - nikt inny nie przyszedł mu do głowy. Zgodziłem się i wyznaczonego dnia o umówionej porze stawiłem się w urzędzie stanu cywilnego. Wkrótce pobijanym ARO przyjechali też państwo młodzi ze świadkową i wtedy okazało się, że tylko ja jestem w garniturze. Pan młody był w dżinsach i białej koszuli z ukraińskim haftem, panna młoda wystylizowała się na Słowiankę w lnianej sukience i wianku z chabrów, a świadkowa była ubrana w karminową bluzkę i dżinsy. Gminnej pani ksiądz to się nie podobało. Ślubu jednak musiała udzielić, bo wszyscy mieliśmy wymagane dokumenty i byliśmy trzeźwi. Wieczorem opiliśmy zaślubiny w schronisku i wtedy widziałem Krysię po raz ostatni.
Młodej żonie prędko znudziło się wicie wianków i postanowiła wrócić do wielkiego świata. Spakowała się więc i wyjechała. Broń Boże, nie zabroniła mężowi dalszej pracy w schronisku, ale stało się jasne, że ona już tam nie wróci. On natomiast byłby przez nią mile widziany w stolicy, gdzie jej rodzina miała możliwości załatwienia mu dobrej pracy. Romek przez jakiś czas męczył się z podjęciem decyzji o wyjeździe, a ból tej męki tłumił alkoholem. Pił już prawie codziennie różne tanie napitki, bo na lepsze trunki nie było go stać. Koniec końców zdecydował się rzucić pracę w schronisku i pojechać do żony. W dniu jego wyjazdu spotkaliśmy się przypadkowo przed dworcem kolejowym. Swój skromny dobytek miał spakowany w jeden plecak i był lekko zawiany. Powiedział, że wyjeżdża na stałe i serdecznie zapraszał mnie do odwiedzenia go w Warszawie. Niestety nie podał adresu, a ja zapomniałem o to zapytać. Tak oto rozstaliśmy się i wszelki słuch o nim zaginął.
Odezwał się wiele lat później na portalu „Nasza-klasa”. Mieszkał w małej prowansalskiej wiosce i zaprosił mnie do odwiedzenia go. Nie paliłem się do tak dalekiej podróży, ale on ciągle ponawiał zaproszenia. Chyba po pół roku napisał, że jest ciężko chory i że chciałby, choć raz w życiu najeść się do woli… krówek. Po otrzymaniu tej smutnej informacji zdecydowałem się pojechać do Francji.
Wioskę, gdzie mieszkał, stanowiło kilka domostw rozrzuconych w dolinie, a jego na wpół drewniany dom stał na jej końcu. Na spotkanie mi wyszedł człowiek, którego z trudem poznałem. Był wychudzony, twarz miał porytą zmarszczkami i ziemistą cerę. Brak przednich zębów i wory pod oczami dopełniały widoku człowieka zniszczonego życiem. Z dawnego Romka pozostał tylko uśmiech i łagodny tembr głosu. Mieszkał razem z Annette, o której mi wcześniej nie wspominał. Nie wiedząc o jej istnieniu, przywiozłem prezenty tylko dla Romka: wielkie pudło świeżych krówek i butelkę żubrówki. Zaraz po powitaniu, gospodarz zagarnął cukierki dla siebie, więc Annette i mnie pozostało popijanie wódki, bo Romek już nie mógł pić alkoholu. Na stole szybko rosła kupa papierków po krówkach, żubrówki w butelce ubywało wolniej, a Romek opowiadał, co przeżył od opuszczenia schroniska.
W owym dniu naszego pożegnania na dworcu dokupił na drogę jeszcze kilka piw i wsiadł do pociągu. W przedziale był sam, więc wypiwszy, co miał, zdjął buty i zasnął. Gdy się obudził, pociąg stał już na bocznicy w Warszawie, a jego plecak i buty zniknęły. Do mieszkania żony dotarł się więc boso, wzbudzając sensację wśród przechodniów i współpasażerów w tramwaju. Nowy miesiąc miodowy trwał kilka tygodni, a potem Krysia zaproponowała wyjazd do Paryża, gdzie miała drugie mieszkanie. Miała tam też wielu znajomych i zaraz rozpoczęła się niekończąca się zabawa. Dniami i nocami różni ludzie przychodzili i wychodzili, pili, ćpali i uprawiali wolną miłość… również z Krysią. Romek w swojej hippisowskiej przeszłości przeżył wiele, ale tego paryskiego życia nie mógł już dłużej znosić. Któregoś dnia, wytrzeźwiawszy nieco, „pożyczył” od żony trochę pieniędzy i wsiadł do pociągu byle jakiego. Był to pociąg do Marsylii i właśnie w nim poznał Annette, która jechała do Prowansji. Odziedziczyła tam po babce stary dom na wsi i jechała, żeby rozpocząć w nim nowe życie. Była starsza od niego i też miała za sobą hippisowską przeszłość. Romek był więc dla niej bratnią duszą i tak dwoje ex-hippisów zamieszkało w chacie za wsią. Annette znalazła pracę w restauracji w pobliskim mieście, a Romek w owocowych sadach, pokrywających zbocza okolicznych wzgórz. Na początku pracował przy zbiorach, a potem nauczył się szczepić i pielęgnować drzewa. Robił to dobrze i stał się cenionym przez miejscowych sadowników pracownikiem. Niestety, nie przestał pić i każdy dzień kończył na rauszu. Zatruty wcześniej narkotykami i stale podlewany alkoholem organizm w końcu zbuntował się. Romek trafił do szpitala, gdzie z trudem go odratowano. Lekarze orzekli, że jedyną szansą dla niego będzie przeszczep wątroby. Został wpisany na listę oczekujących na operację. Czekał na nią i żył wiarą, że będzie niedługo. Nie pił już ani kropli, a jego ciało było tak uczulone na alkohol, że nawet nie mógł nim dezynfekować ran. Nie mogąc już pracować w sadach, zajął się fotografowaniem. Robił zdjęcia kurom sąsiada, koszykom wyplatanym przez Annette, górom, drzewom, liściom, talerzom na stole, jednym słowem wszystkiemu. Potem obrabiał je komputerowo, tworząc z nich obrazy czasem kolorowe i wesołe, a czasem czarno-białe i ponure. Miał ich setki i wszystkie, przynajmniej w mojej ocenie, były bardzo dobre. Najlepsze z nich umieszczał we własnej galerii internetowej, którą stale przeglądał. Prowadził długie korespondencje z internautami, którzy ją odwiedzali i oceniali zdjęcia. Pisał też smutne i, według mnie, trudne do zrozumienia wiesze.
Spędziłem u Romka trzy dni. Spacerowaliśmy po okolicznych wzgórzach, przysiadając co chwilę, bo nogi już ledwo go nosiły. W czasie marszu fotografował krajobrazy i skały, a odpoczywając zioła, swoje opuchnięte stopy lub moje dłonie. Przez cały ten czas opowiadał o swoim życiu we Francji i o ludziach, których tu spotkał. Wieczorami, zajadając krówki, pokazywał inne zdjęcia, czytał swoje wiersze i mówił, wielokrotnie powtarzając i uzupełniając niektóre wątki. Mówił tak, jak by chciał zdać mi jak najdokładniejsze sprawozdanie z ostatnich lat swojego życia. Trzy dni minęły jak z bicza trzasnął. Przy pożegnaniu Romek zaproponował, żebyśmy kontaktowali się tylko mailowo, a nie telefonicznie, bo tak byłoby mu mniej smutno. Potem uściskał mnie mocno i stał przed domem, aż zniknąłem za zakrętem.
Kontaktowaliśmy się tylko raz lub dwa razy w miesiącu. Romek pisał o nowych zdjęciach, umieszczonych w internetowej galerii, o tym, co Annette uprawiała w ogródku lub ile jagniąt przyszło na świat u sąsiada. Nigdy nie uskarżał się na swoje zdrowie, ale każdego maila kończył, podając swoje miejsce w kolejce do operacji. Aż któregoś dnia napisał, że był na badaniach, po których lekarze orzekli, że robienie mu przeszczepu byłoby… marnowaniem wątroby, która i tak nie uratowałaby mu życia. Nie było w tym mailu ani pretensji, ani rozpaczy, ani nawet rozżalenia. Był to nasz ostatni kontakt, bo potem Romek już nic nie napisał, a jego telefon milczał. Po kilku miesiącach dostałem z Romkowej skrzynki maila od Annette, która napisała: „Romek umrzeć wczoraj.”
ratings: very good / excellent
:-)))
ratings: very good / excellent
Znałem podobnego chłopaka od sąsiadów, rok młodszego ode mnie. Butapren i TRI - to jego narkotyki. Raz go znalazłem w parku i zdążyłem na czas wezwać pogotowie. Za drugim razem pogotowie przyjechało za późno. Oddał tchnienie w mojej obecności... a miał ledwie 17 lat!
Szlag, do dziś gnam wszelkich dilerów spod mego miejsca pracy, chociaż czasem było groźnie. Od kilku lat problem wyraźnie się zmniejszył, jeżeli chodzi o te najgroźniejsze narkotyki. Dobre i to, chociaż wielkim problemem stały się teraz dopalacze.
Hardy, Romek był chyba z tej samej generacji co Twój kolega. Wtedy jeszcze o MONARZE nawet nikt nie myślał. Był chyba silniejszy, lub miał więcej szczęścia, bo dożył prawie pięćdziesiątki.
Befana, będę wdzięczny za konkretne uwagi na temat poprawności językowej. Zależy mi na nich, bo wiele się z nich uczę.
ratings: very good / excellent
Wkradło się kilka drobnych błędów. Zbędne przecinki przed: pojechał, zaćpanego. poczynającym (albo coś podobnego, gdyż niewyraźnie zanotowałem). Moje wątpliwości budzą też sformułowania: "dotarł się więc boso" oraz "a odpoczywając zioła". W pierwszym zbędne jest "się", a w drugim prawdopodobnie brakuje myślnika. Ponadto "jak by" należało napisać łącznie.
Cóż, są to niuanse czasami trudne do zinterpretowania. W tej sytuacji nie upieram się przy swoim.
Ale kiedy szukałem miejsca w tekście z tym zwrotem, to zwróciłem uwagę jeszcze na jedno pojęcie "ex-hippisi". Sprawdziłem w słownikach i na pewno należało napisać "exhippisi" lub "ekshippisi". No i zauważyłem, że przeoczyłem zbędny przecinek przed "lub".
Polska język, trudna język!
Pozdrawiam
ratings: perfect / excellent
Bardzo dziękuję za komentarze.
Jak już napisałem wcześniej: "Trochę mnie rozpieszczasz", ale jednak jest mi bardzo miło.
Pozdrawiam.