Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2016-03-23 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2527 |
KRÓTKA SCIEŻKA PRYWATYZACYJNA
Myślicie, że prof. Leszek Balcerowicz wymyślał te wszystkie swoje reformy, że taki twórczy i nowatorski? A on tylko próbował regulować to co działo się tu już od dawna. Uczył się od gnoi i bandytów, ale kiepsko mu ta nauka szła.
Z krótką ścieżką prywatyzacyjną spotkałem się już w grudniu 1989 po powrocie z pierwszego urlopu do JW. 2849. Wyjeżdżało się wtedy w wyjściowych mundurach, polowe zostawiając w zamykanej szatni. Po powrocie – a wróciło nas wtedy kilkunastu – zastaliśmy w szatni tylko kilka mundurów polowych. Reszta została sprywatyzowana.
Na dowidzenia, jak zawsze w takiej sytuacji, następuje rozliczenie – oddaj to co ci użyczyliśmy – oddawaliśmy mundury i tak dalej. Zażądano od nas również zdania niezbędników, których nigdy nie dostaliśmy. Szef kompanii, który powinien je nam wydać, sprzedał je, sprywatyzował. Udało się, nie płaciliśmy za utracony sprzęt, bo dotyczyło to wszystkich odchodzących do normalności. Mundury polowe, potocznie nazywane moro, sprywatyzowali starsi służbą koledzy. Niezbędniki sprywatyzował podoficer zawodowy, czyli szef kompanii. Od takich jak on uczyli się żołnierze służby zasadniczej. A szef, sierżant też nabywał nauki od wyższych rangą, oficerów. Ci zaś pewnie starali się w trudnej sztuce prywatyzacji dorównać pułkownikom i generałom.
Jednostka, jak pamiętam, obstawiona była melinami, gdzie o każdej porze dnia i nocy można było nabyć wódkę. Sam bywałem w tym celu na dwóch, a słyszałem o kilku innych – myślę, że każdy miał swoją ulubioną. Ruszyła inflacja i najczęściej przeze mnie odwiedzany meliniarz narzekał, że przynoszę pieniądze. On wolałby buty, tak zwane opinacze, mundury polowe, kurtki zimowe i inny tego rodzaju asortyment. Czyli towar, który był na inflację odporny. Meliny zresztą są zjawiskiem wtórnym, pasożytniczym, ale skoro pojawiły się takie kanały handlowe –z jednej strony mnóstwo państwowego mienia szybko sprywatyzowanego, a z drugiej zapotrzebowanie na rynku – to meliny sprawnie je obsługiwały. Absolutnie nieoficjalne było handlowanie sortami mundurowymi, ale rolnicy i hipisi chętnie je kupowali z przeznaczeniem na ubrania robocze ( rolnictwo). Buty, znane jako opinacze, nie mają chyba dzisiejszego odpowiednika, ale w czasach świetności te trzewiki wytrzymywały co najmniej dwa lata intensywnego, wielokilometrowego,codziennego łażenia, więc jak w sam raz do pracy w polu, robocze. Mundury dzięki jakości wykonania i swej wytrzymałości były poszukiwane przez rolników. Pasy skórzane też miały niezłe wzięcie. Bo solidne to było a głodny żołnierz najczęściej sprzedawał to za butelkę wódki, czyli tanio. Więc warto. Być przedsiębiorczym. Mnie bardzo zdziwiła kradzież moich skarpetek suszących się na łóżku. Wzajemna prywatyzacja była szeroko posunięta. Taka duża jednostka wojskowa jak pułk czy sztab dywizji były prawie niewyczerpalnym źródłem opinaczy, bechatek i mundurów.
Pasożyt na pasożycie, tak to wyglądało. I od samego początku pobytu tam widziałem jak wszyscy z pracowników czyli oficerów i podoficerów cos wynosili z jednostki do domu. Por. Dolecki kazał mi zabrać dla niego 2 kg ziemniaków z kuchni, bo nie chciało mu się ich kupować w sklepie. A w czasie pierwszych świąt nosiłem karpie z magazynu do kuchni w metalowych wannach. Te karpie były tam od dawna, więc śmierdziało. Kilku kolegów przy tym noszeniu karpi z magazynu do kuchni zarzygało chodniki jednostki. Ale szef kuchni zabrał takie dwa śmierdzące karpie do domu na wigilię. Ja sprzątałem potem po wigilijnej kolacji stołówkę i okazało się, że z całego pułku zjedzono jedynie dwie porcje karpia. A szef kuchni ukradł dwa takie śmierdzące, niejadalne!
Kradzieżą zarażało się coraz to więcej żołnierzy. Sprywatyzować koledze skarpetki – to częste. A chorąży alkoholik plądrujący szafki żołnierzy, gdy ci byli na zajęciach – interesowały go wody kolońskie. Z butelek po nich pisarz kompanii opróżniał rezerwuar w ubikacji przy sztabie kompanii, bo tam puste opakowania odkładane były. Jeden z kolegów przelewał sobie wodę kolońską do psikacza: chor. Ząbek nie wpadnie na to, by sobie wypsikać to do szklanki. Tacy jak on uczyli, by wszystko, co wartościowe, trzymać przy sobie.
Powrót z kilkudniowego biegania po lesie i po drodze wizyta w wiejskiej knajpie: kiedy usiedliśmy z kuflami przy stoliku, wszyscy miejscowi zawiesili na nas wzrok. Dreszcz przeszedł mi po plecach i miałem czarne myśli w głowie: pobiją nas. A oni podeszli po chwili pauzy i zapytali: po ile te bechatki? Ocieplane wojskowe kurtki, które mieliśmy na sobie, miejscowi wzięli za towar, który chcieliśmy sprzedać, bo z takimi wzorcami zachowań tylko się spotykali.
A swoją drogą od wojska kupowało się wszystko. Jeżu opowiadał, że gdy musieli zatankować BWP- y z nie do końca pustymi zbiornikami, resztki ropy zaoferowali zaprzyjaźnionemu rolnikowi. Istnienie takiej relacji handlowej dowodzi trwałości zaspokajania potrzeb paliwowych rolnictwa w taki właśnie sposób. Melina, którą lubili kucharze z jednostki 1375, miała inny target. Łykała produkty spożywcze. Przed świętami wielkanocnymi, gdy dla żołnierzy przewidziano kawałek torta – jeden tort na dwunastu – kucharze dogadali się z meliniarzem. Potem meliniarz anulował transakcję i torty podzielone na szesnastu, dające oszczędność w ilości 4 sztuki, dostały się nam mających służbę na obsłudze kuchni. To jednak tylko drobnicowcy, detaliści.
Szef sztabu JW. 1375, gdy wymyślił sobie budowę szklarni na działce uznał, że dość poważnie sprywatyzuje majątek jednostki. Wydał nam rozkaz. Jedni z nas kradli łóżka z magazynu i cięli je na odcinki kątownika. Inni kradli szyby z samochodów wystawionych na przetarg. Ja uczestniczyłem w montaży kątowników i szyb w całość. Ale biznes! Tak rodził się kapitalizm.
Okraść, oszukać, sprywatyzować. Jako jednostki. Ale to samo spotkało mnie ze strony instytucji. Po wyrwaniu się ze szponów MON –u wróciłem do uczciwej pracy. W systemie pracy w ruchu ciągłym, czyli o poziom wyżej niż czterobrygadówka, a więc na okrągło, razem z niedzielami i świętami. Za pracę w soboty, niedzielę i święta dodatek. A MON wzywa mnie na ćwiczenia w sobotę. Nie idę do pracy w sobotę i nie dostaję dniówki i dodatku. A za wyzwiska i ćwiczenia w starych podartych mundurach nie dostaję też żołdu, bo po to wymyślono ćwiczenia w dzień wolny. By okraść mnie z wolności, czasu wolnego i nie dać zapracować na pensję. Miłe, prawda?
Służba/ pobyt w syfie nie kojarzy mi się z zaszczytnym obowiązkiem. Kojarzy mi się z idącą z góry szybką ścieżką prywatyzacyjną zasobów – każdy chce się nachapać. Przełożony rozkaże ci kraść, a kolega cię okradnie. Banalna prywatyzacja. Ale jak mieszka się razem w kilku albo kilkunastu w jednej sali przez pół roku, rok, ale co dzień, non stop, to pojawiają się wzajemne ustalenia, zasady, bezpieczeństwo. Oni by nas zjedli, zużyli do cna, gdybyśmy ze sobą nie rozmawiali i nie pomagali sobie, aby się zorganizować i wspierać się w przetrwaniu.
Służba/pobyt to dla mnie regres cywilizacyjny. Upierwotniający. Nie zawsze było tak, że drużyna się dogaduje – były scysje i konflikty. Ja trafiłem do rozmownych ludzi. I teraz wspominam to po ćwierćwieczu.
Do dziś używam w pracy niezbędnika sygnowanego na 76, 77, 78 rok ( łyżka, widelec, nóż). Dostałem go od odchodzącego do cywila plutonowego. Ale ten mój to prezent. Pamiątka. Nie został sprywatyzowany.
ratings: perfect / excellent
I dlaczego zawsze wieszamy Cygana, kiedy to kowal miejscowy "zawinia/zawiniuje"?
A jak rozkradziono takie (dla innego przykładu) ośrodki wczasowe Polskiego Związku Nauczycieli?? Poczytajcie sobie, Państwo, A. Sołżenicyna "Rosja na dnie" - to ten sam schemat, skala tylko nie ta.