Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2016-03-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2284 |
Dziś już nie pomnę, dlaczego mieszkańcy kpili z jego szczególnej mądrości czy też z wyglądu. Dla mnie, wtedy jeszcze prawie dziecka, był symbolem, żywym pomnikiem dla pojęcia mądrości. Był niczym mieszaniec ras, podobny do nich jednakże nie był. Stary Moque to była istota o skarlałym tułowiu, długich rękach i gigantycznej czaszce, dźwigającej w swoim wnętrzu wszechpotężny i mrocznie działający mózg. Tylko jeden szczegół najbardziej uderzał w jego wyglądzie – oczy. Starzec był niewidomy ! Posiadał troje oczodołów zarośniętych skórą, które przypominały ryby, żyjące w głębokich, ciemnych jaskiniach, z dala od jakichkolwiek źródeł światła.
Natomiast jego dom zbity był nieporadnie z kilkunastu wielkich pni Agnopery i stał na wzgórzu, tuż przy granicy jeziora. Za domem rosły pędy karłowatych sosen, posadzonych tu przez ludzi z jakiejś małej planety na krańcach Drogi mlecznej i wiła się droga, ciągnąca się łachami srebrzystego, sztucznego kwarcu aż ku głównej szosie, wiodącej w kierunku centrum Urm, a dalej, poprzez szereg wiosek, do Ran Reegro. Przemierzał ją pieszo, zawsze dwa razy w ciągu tygodnia, wracając do swej pustelni jedynie na spoczynek. Żaden z mieszkańców nigdy nie widział go w czasie spożywania posiłku, ale pił dużo i zawsze z jakimś szczególnym namaszczeniem. Pił zresztą wszystko – od wody po bardzo mocne alkohole, przywiezione tu przez rase Adano. Raz wypił nawet ścieki z kanału nawadniającego, której stan zanieczyszczenia nie budził w nim najmniejszej odrazy, podczas gdy mnie, obserwującego onegdaj tą scenę, jeszcze dzisiaj przyprawia to o straszne mdłości. Nawet jednym słowem nie wspomniał także kiedykolwiek o innych Moque, ani o świecie, z którego pochodził. Wieczna tajemnica, którą się okrył i jego drwiące podejście do wszystkich spraw doczesnych i osiągnięć technicznych zdawały się kolidować z jego szczególną wiedzą, której wszyscy mieszkańcy wioski mieli przecież świadomość. Ale on z pewnością nie przybył do nas aby rozwiązywać doczesne problemy mieszkańców sioła. Stał się po prostu biernym obserwatorem i wiecznym posągiem, trwającym tutaj, poza światem tak niezrozumiałym dla wszystkich śmiertelnych. Kolejne pokolenia rodziły się, żyły i przemijały, a jego życie w tym samym czasie ulegało zaledwie niezauważalnym przeobrażeniom. On starzał się również, ale ten proces pozostawał dla pozostałych zupełnie niezauważalny. On, określając to bardziej prosto, tu był.
Przybył na Olcoppe z pierwszymi osadnikami, gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą erą mrozu i osiedlił się tam, gdzie pozostawał jeszcze do 63 dnia drugiego kwartału drugiego słońca, do wieczora. Jan Pierson, zwany przez wszystkich naszym głupiem, niedorozwinięty dzieciak Piersonów powiedział starszyźnie wioski, że kiedy łowił rerkkoidy nieopodal przystani rybackich barek fotonowych nad chatą Moque zawisł pierścień chmur, pokrywając jednocześnie okolicę zielonkawą poświatą i fluorescencyjnym pyłem. Ale kto by tam bezgranicznie wierzył dzieciakowi z zaawansowanym mongolizmem ? Majaczenia chorego umysłu -–myśleli nemal wszyscy mieszkańcy wioski.
Ale ja w tę jego opowieści wierzyłem ! Ja jeden !
cdn...
ratings: perfect / excellent