Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2016-04-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2132 |
Mieszka na wzgórzu, ma siwe włosy, pelne usta i piegowatą twarz.
Wstaje rano by podlać ogród, kładzie się spać późnym wieczorem czekając na muśnięcie ust nieśmiertelnego księżyca. Przed zasnięciem marzy o chwili w której wywróci to wszystko do góry nogami, w której zaleje ją gorąca krew i już nigdy dni nie będą sączyć się tym samym strumieniem, ale póki czas ten nie nadchodził póty kobieta usychała w zatęchłych ścianach pokoju, gdzie stało wielkie lustro peknięte w samym środku jej wszechświata. Obok lustra leżał srebrny grzebień z wyrytym imieniem “Maria”, obok grzebienia usychały róże przebrane w milion różowych kokardek.
- Przyjdziesz dzisiaj? Chcesz zobaczyć jak się zataczam, jaka jestem pomarszczona? Jak moje lustro pęka z dumy, że może mi służyć na stare lata. Nie sądzę, nie wydaje mi się, nie mam na to nadziei i niech tak to zostanie.
Nadeszła noc, a w nocy wiatr huczy inaczej, głośniej, pełniej z przejęciem i rozpaczą, że już nigdy, choćby nie wie jak daleko i głęboko szukał, nie znajdzie ukojenia.
W pokoju staruszki rozpoczynał się taniec cieni. Drobna firanka szara i brudna łapała chwilę wytchnienia, by znów poddać się szaleństwu, upojna noc dopiero się zaczynała, na oścież otwarte okno wpuszczało wszystkich wrogów i przyjaciół staruszki. Ściany pękały, sufit falował jak gdyby to właśnie nadszedł przypływ, a lustro z powagą świeciło najjaśniejszym blaskiem, rzucając raz po raz spojrzenia na ciało kobiety pogrążonej w głębokim śnie. Kobieta kochała te noce dzikich tańców, nieświadoma niczego poddawała się dźwiękom, wsłuchiwała się w głosy, śmiała się i na przemian płakała przyjmując każdą garstkę wrażeń rzuconą na jej cichą i spokojną twarz.
Sen się skończył, czas się obudzić.
Pora na śniadanie i codzienne porządki. Słońce wzeszło jasnym blaskiem, wpraszając się jedną nogą do salonu, oświetliło zakurzony dywan unosząc tysiące drobnych pyłków w między pokojową przestrzeń. Stary ganek na którym stał wielki balon do wina, żegnał się właśnie z chłodem poranka. Budził się dzień nowych chwil do przeżycia, czasami mało przyjemnych czasami cudownych chwil, którym musiała stawić czoła drobna kobieta o zmęczonych dłoniach i sercu jak głęboka studnia.
-Witaj Mario, przyniosłam ci muszelki, pomyślałam, że może nigdy nie miałaś przyjemności spacerować po kamienistej plaży, uczestniczyłam nawet w jakimś ważnym obrządku, nidgy wcześniej nie widziałam tylu mężczyzn ubranych na biało. A ty co, nic nie mówisz?
Maria zamyślonym wzrokiem spoglądała gdzieś daleko, po dłuższej chwili odpowiedziała dziewczynie:
- Nie potrzebuję tych muszelek, to twoje wspomnienia zachowaj je sobie, ja wiem dziecko jak smakuje morze i jaką twarz o zmroku ma księżyc w jego odbiciu.
- Dobrego dnia Mario
- Tobie również
Dziewczyna jak nagle się pojawiła tak nagle odeszła zostawiając kobietę w zadumie, wpatrzoną przed siebie. Na twarzy Marii rysował się uśmiech, a łzy płynące strużkiem po policzkach raz po raz obijały się o starą podłogę werandy w niej znajdując swój koniec, to spruchniałe drewno już nigdy nie będzie jak nowe, można zastąpić je swieżym dębem albo zostawić i czekać aż ostatnia łza rozpłynie się w jego ciemnych szczelinach.
ratings: perfect / excellent
Naprawdę, jaka jesteś, nie wie nikt,
I nie wiesz tego nawet sama ty...
/słowa piosenki: zapomniany poeta Jonasz Kofta, muzyka: Włodzimierz Nahorny - "Jej portret" 1972 r./
To, że to portret staruszki, to już doprawdy nieistotny szczegół
SPRÓCHNIAŁE bo PRÓCHNO, PRÓSZYĆ, ZAPRÓSZYĆ /ogień/
ratings: perfect / excellent