Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2016-05-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2508 |
Sobota, 10 stycznia 2015
Z nocy z piątku na sobotę żegnałem się z życiem. Czasem już bywa tak że natłok problemów całkowicie człowieka przerasta i następuje taki moment że już wszystkiego ma się dość. Dla mnie nastąpiło to dnia 09.01.2015. Wspominałem o tym całym cudownym i wniebowziętym Tramalu który przepisał mi lekarz, całe 60 tabletek, bo skłamałem że potrzebuję także dla matki. Uznałem, że jeśli już mam odjechać to właśnie po takim czymś, z uśmiechem na ustach, bez listu pożegnalnego, bez niczego, jestem właśnie takim typem człowieka który by nie pozostawił po sobie informacji dla najbliższych, tylko odszedł bez słowa i nie przejmował się niczym.
Zacząłem od malutkich dawek, bo zaczęło mnie boleć już kolano po wędrówce od lekarza do domu. Najpierw skromnie jedna tabletka, potem druga, nie pomagało, więc zapodałem sobie jeszcze dwie. W międzyczasie rozmawiałem sobie na fb ze znajomymi z forum, mamy taka fajną grupę i czasem można się pośmiać i pogadać. Włączyło mi się gadane, radziłem się na temat mojego wypadku na sklepie co powinienem zrobić, rozmawiałem o tym że mam już wykonane skany całej dokumentacji medycznej i jestem gotowy aby zacząć walkę z tym całym kapitalistycznym w dupę jebanym sklepem.
Potem, mój łeb nawiedziły myśli samobójcze, nigdy z taką siłą, nawet 12 lat temu kiedy próbowałem się zabić pierwszy raz. Poszło gładko, nie miałem oporów. Jedna tabletka za drugą, popijana colą z Netto za 2,50. Ironia. Przestałem już liczyć po dwudziestej tabletce...
Niedługo potem nastąpiła faza którą ciężko uznać za przyjemną, choć nie była aż tak bardzo niepokojąca. Nogi i ręce zrobiły mi się jak z waty, klęczałem przed komputerem i głowę oparłem na łóżku, jakoś strasznie zachciało mi się spać. Budziłem się co chwilę z myślą że spałem kilka godzin, a tutaj raptem minęło kilka minut. Dzwonił jakiś telefon, ale nie byłem w stanie odebrać. Nie byłem w stanie niczego chwycić. Czułem że pęcherz mi pęka od nadmiaru coli, ale nie potrafiłem się nawet wysikać. Położyłem się na łóżku i obserwowałem sufit, nic innego nie przychodziło mi do głowy tylko gapienie się i modlenie abym już wreszcie zszedł z tego świata. Zacząłem coś tam gadać do siebie, zdałem sobie sprawę że strasznie przeciągam sylaby i poszczególne wyrazy, to „aaaaaa”, to „beeeeeeeeee”, nie potrafiłem się wysłowić.
Spojrzałem na opakowanie. Zostało mi 30 tabletek, znowu zacząłem ten sam taniec, kilka do gęby, popijając colą. Po chwili zdałem sobie sprawę że już nic nie zostało. Całe 60 tabletek wylądowało w moim żołądku, położyłem się ponownie i po raz kolejny wpatrywałem się w martwy punkt na suficie próbując zasnąć. Tak jak poprzednio, czas dłużył się niesamowicie, jakbym znalazł się w innym wymiarze gdzie jedna godzina to tak naprawdę pięć minut.
Po chwili poczułem że zbiera mi się na solidne rzyganie. Część zawartości mojego żołądka zdołała już podejść do góry, ale tak naprawdę zacząłem rzygać tęczą już w kiblu. Co chwile. Rzygi leciały mi nosem i ustami, resztki nie strawionych tabletek i orzeszków z miodem którymi delektowałem się rano. Iście uczta godna ostatniego posiłku przed śmiercią.
Kibel oczywiście cały zarzygany. Poszedłem do łazienki aby umrzeć chociaż z czystą gęba i się w miarę umyć, a tu nagle zarzygałem cały zlew, a po chwili całą wannę, gdyż do zlewu już nic nie chciało się zmieścić i lądowało na podłodze. Wtedy zadzwoniła ona, Kasia.
Powiedziałem jej aby się pierdoliła i dała mi spokój bo właśnie jestem zajęty i już nigdy mnie nie zobaczy i będzie miała wreszcie święty spokój. Nie uwierzyła, zaśmiała się, ale natychmiast przerwała kiedy usłyszała że kolejny rzyg powędrował do wanny. Kilka minut później usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem jej z zarzyganą mordą, ta mnie zaciągnęła bez słowa do łazienki i wmuszała we mnie abym pił jak najwięcej wody. Piłem i rzygałem, resztki orzeszków i resztki tabletek, wypiłem chyba z pięć litrów wody w przeciągu kilku minut aby przepłukać ten żołądek, nie z własnej woli, tylko wymuszonej.
Potem zasnąłem. Ona obok mnie. Nad ranem powiedziała mi że w ogóle nie spała tylko co chwilę sprawdzała czy żyję. Powiedziała, że zadzwoni na pogotowie, ja jej na to że jak to zrobi to ją zabiję. Jak psa, dodałem.
Żyję. Ale już niedługo.
ratings: good / excellent
Trochę potknięć językowych, głównie w zakresie interpunkcji. Brakuje przecinków przed: że (10), który (5), abym (2), aby (4), to właśnie, co, tylko (2), bo (2), kiedy, czy żyję, i (2) - "i" było trzykrotnie powtarzane; zbędny przecinek przed: mój łeb. Łącznie 30 błędów interpunkcyjnych.
W zwrocie "nastąpił dnia 9.01.2015" niepotrzebne jest słowo "dnia".
ratings: perfect / excellent
1.osobowa oszczędna, fotograficznie wierna narracja ze sporego dystansu i niejako z góry, ZNAD szkicowo jedynie opisywanego nieznośnego opresyjnego realu, w którym jest jedno tylko miejsce dla tytułowego ChADowca 18 plus, młodego, jak rozumiemy, człowieka u progu dorosłości: to miejsce - to możliwie szybki cmentarz na 3! - 4!
Użyte narzędzia literackie - środki wyrazu artystycznego - budują już po kilku akapitach lektury całkiem nieoczekiwanie nie dostrojony do powagi zdarzeń nastrój co najmniej elegijny, a konsekwentnie obraz jakiejś obscenicznej tragifarsy, wyzwalającej homerycki pusty śmiech: bohater "zabija się" kolejno zjadanymi garściami pigułek i równocześnie ogląda to beznamiętnym okiem, jakby ta sytuacja dotykała wcale nie jego. Świetny zabieg konstrukcyjny, stosowany także już wiek temu przez Witkacego (vide traktat filozoficzny "O niemytych duszach").
Proza z najwyższej półki.