Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2011-08-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 4069 |
B R O N E K
Ledwo odwiózł matkę Celestynę, Oleśkę, Lusia i Klimkę do Dubna i miał wracać wozem do Kamiennej Góry po ojca Adolfa i resztę dobytku, gdy ktoś z uratowanych z Kamiennej Góry przyniósł wiadomość, że wieś cała spalona, a ojciec zabity.
Nie ma co jechać końmi, pomyślał, od razu zauważą i zamordują. Wybrał się nocą, pieszo, z mocnym kijem w ręku przeciw wałęsającym się psom, z woreczkiem soczewicy oraz z kawałkiem chleba i słoniny w kieszeni, skradając się lasami w kierunku Kamiennej Góry. Do rana przebył ze czterdzieści kilometrów, przystając co jakiś czas po drodze i nasłuchując. Kilka razy natknął się na nawołujące się leśne bandy, widział pożary pochłaniające mijane wioski. Znał dobrze prawie wszystkie mijane miejsca, gdyż nieraz wracał tymi lasami do domu po zabawie w którejś wsi, czasem sam, częściej z Nuśkiem albo z Adasiem.
Nad ranem był już niedaleko. Teraz tylko trzeba było podejść niepostrzeżenie na jedną z dwóch gór okalających wieś. Z góry będzie można zajrzeć na każde prawie podwórko, zobaczyć na ile prawdą jest to, co opowiadali wystraszeni uciekinierzy. O świcie wspiął się na górę, popatrzył na swoją wieś i jęknął. Wszędzie, gdzie kilka dni temu stały domy, ujrzał same, gdzieniegdzie jeszcze tlące się, zgliszcza. Zapach spalenizny docierał aż na górę. Oczyma wodził po kolejnych ciemnych płaszczyznach rozciągających się wzdłuż rozwidlającej się pośrodku wsi drogi. Wzdłuż każdego z dwóch rozwidleń ludzie stawiali domy. W myślach porządkował to, co ukazało się jego oczom, wymieniając półgłosem znane sobie nazwiska. Przy drodze na Krzemieniec i Dubno, Marian Soczyński spalony, Domański- jeden, drugi, trzeci - spaleni, Mydlarscy wszyscy spaleni, Wereszczyńscy spaleni, Chojnowie wszyscy czterej spaleni, Materkowscy spaleni, Lewiccy spaleni, Sawiccy spaleni, Szuprowicze spaleni. Po drugiej stronie, przy drodze na Hutę Majdańską, wszyscy co do jednego - spaleni.
Nie darowali nawet szkole – też spalona. Ostał się tylko jeden dom, najnowszy we wsi, postawiony w trzydziestym dziewiątym na ślub Bronka z Oleśką. Obok dom jego ojca Adolfa - też spalony.
Bronek, z ściśniętym sercem i rozpaczą , wsłuchiwał się w martwą ciszę wiszącą nad pogorzeliskiem i obserwował. Na dół postanowił zejść dopiero, gdy okaże się, że nikogo nie ma we wsi, albo gdy się ściemni. Wciąż powracał wzrokiem tam, gdzie jako jeden, jedyny, stał jego czteroletni dom. Był początek lata czterdziestego trzeciego roku.
Wszedł na konary starego dębu, poszukał w środku gęstego listowia miejsca, aby wygodnie oprzeć nogi i plecy. Czujnie czekał, chwilami zapadając w niezbyt głęboką drzemkę. Nie czuł nawet zmęczenia całonocną drogą, gdyż przyzwyczajony był do trudu i często zarywał noce w czasie nocnych popasów koni.
Nastał późny poranek, kiedy zauważył kilku ludzi kręcących się koło jego domu. Była zbyt duża odległość, aby mógł zobaczyć szczegóły.
Raczej wyczuł, aniżeli rozpoznał, że nie byli to swoi. Po dłuższym czasie zorientował się, czym się zajmowali. Rozbierali jego dom i belka po belce ładowali na podstawiony po jakimś czasie wóz, zaprzężony w dwa konie.
Załadowany wóz kilka razy odjeżdżał w kierunku Huty Majdańskiej i powracał.
Do wieczora z domu niewiele zostało.
Kiedy zapadła noc, Bronek zszedł z góry, starając się iść jak najdłużej lasem i zbliżył się do miejsca, gdzie jeszcze kilka dni temu było podwórze ich gospodarstwa. W ogrodzie przy domu posłyszał odgłosy kłótni, dobiegające z pozostałego jeszcze ganku. Rozpoznał głosy niedawnych sąsiadów. Pili i kłócili się o dziadka długie buty z cholewami.Ostrożnie, niemal bezgłośnie, przeszukiwał ogród. Po dłuższej chwili wiedziony instynktem, natknął się na nieruchomo leżące pod wiśnią, przy ławeczce, na której lubił siadać dziadek Ado, jego ciało. Koszula i spodnie były przesiąknięte lepką krwią. Bronek leżał koło ciała swego ojca i nasłuchując głosów coraz bardziej pijanych rezunów, czekał. Gdy posłyszał chrapanie, odszukał kawałek deski i ryjąc nią w ziemi, starał się wykopać jak najgłębszy dół.
Po pochowaniu ojca oddalił się kilkadziesiąt metrów na skraj lasu. Wydawało mu się, że tylko na chwilę zdrzemnął się w zaroślach. Obudziły go krzyki i przekleństwa. Dwaj mężczyźni w blasku pochodni klęli nad niedawno wykopanym grobem i zaczęli biec w kierunku lasu. Potem posłyszał strzały, dobiegające z różnych stron. Miał w pewnej chwili wrażenie, jakby wpadł w zastawioną na niego w lesie, pułapkę. Uciekając cały czas lasami w kierunku Dubna, starał się kluczyć w ciemności tak, aby nie wpaść w ręce wrogów.
Po kilku godzinach poczuł się w pewnej chwili cudem uratowany. Znalazł się bowiem znów na przedmieściach Dubna.
Świtało.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Innego przepisu NIE MA