Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2016-06-03 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2248 |
Nikt nie jest wolny od niczego, tzn. każdy (mniej lub bardziej) jest, czy to narażony na coś, czy to zniewolony czymś. Ludzkie ograniczenia (bo obowiązują nas pewne kanony prawa czy sprawiedliwości), jeśli nie wiary, to zachowania/współistnienia są poniekąd wpisane w ludzką egzystencję. Nie możemy sobie pozwolić na wszystko, na co tylko byśmy chcieli. A że przywódcy i strażnicy kanonów (i nie chodzi tu tylko o kler) ugrywają przy tym coś dla siebie, to tylko świadczy o tym, że są tacy sami jak wszyscy ludzie (nienasyceni, niepohamowani, pełni ludzkich słabości).
Wolność też jest rodzajem służby temu, co nas ludzi zwyczajowo, społecznie, administracyjnie/obywatelsko obowiązuje, bo tzw. pełna swoboda (swawola), to co najwyżej prowadzi do samozagłady ludzkości. I nie od rzeczy jest stwierdzenie, że „jesteśmy tylko w takiej mierze wolni, w jakiej służymy Bogu”, ale Boga tu rozumiem w szerszym kontekście, niż tylko wiary (religii, kościoła, kleru). A mianowicie takim, że służąc Bogu nie służymy nikomu konkretnemu, co najwyżej miłości, której czasami nie można oddzielić od człowieka z człowiekiem.
A kto wie czy najbardziej, a może i jedynie wolny nie jest ten, kto nie ma wyjścia. A jeśli ktoś nie ma wyjścia, to kto, jak nie ten, kto jest więźniem własnych (a może i czyichś) myśli, ale i ten, kogo dosłownie więżą mury i kraty. A jeśli już nie mamy wyjścia i jesteśmy więźniami, to bądźmy chociaż więźniami tego, co (bądź kogo) lubimy czy kochamy, żeby to co robimy, bądź to co chcemy robić było naszym panem i władcą. Czy to więc nie mam(y) na myśli Boga.
Nad płonącym pod napalmem Wietnamem wietkong zestrzelił też pewnego majora-pilota z Dakoty czy innego Teksasu/Alabamy i osadził jako cennego więźnia do wymiany w pojedynczej izolatce. Niestety, Amerykanin spędził w niej SAM całe bite aż 5 lat, bo do żadnej cennej wymiany jakoś nie doszło. W końcu drogą usilnych działań i zabiegów całej rodziny z tej jego Idaho czy innego Waszyngtonu majora wreszcie udało się przywrócić na Ojczyzny łono. Na którymś z lotnisk w tej Luizjanie/Ohaio/czy co tam jeszcze z samolotu wysiadł bardzo elegancki szpakowaty, w świetnej formie, roześmiany WOLNY CZŁOWIEK. Jak to zrobił, że przez taki szmat czasu wytrwał tam, gdzie inni dawno by marnie całkiem na amen sczezli?? Sekret siły ducha. Facet przez 5 lat niewoli dzień w dzień grał W WYOBRAŹNI sam ze sobą w wyimaginowanego golfa.
ratings: perfect / excellent