Go to commentsWYŻSZE SFERY
Text 25 of 43 from volume: Opowiadania - Brama
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2016-06-08
Linguistic correctness
Text quality
Views2208



WYŻSZE SFERY


Od czasu, gdy usłyszałam, jak wujek powiedział do ojca: u was to chyba jakiś Uzbek rządzi – zaczęłam szukać informacji o Uzbekistanie. Nie powiem, żebym robiła to w obsesyjny sposób. Po prostu – jeśli miałam okazję, to sprawdzałam.

Dowiedziałam się najpierw, że jest to azjatycka republika Związku Radzieckiego. Ma swój administracyjny podział na 12 wilajetów czyli tyle, ile jest miesięcy w roku a oprócz tego jest jeszcze autonomiczna republika – Karakałpacja. Katolicyzmu nie należy się tam spodziewać, chociaż jakieś śladowe ilości można znaleźć. Kraj jest rolniczy, ma duże uprawy bawełny oraz produkuje jedwab.

Spytałam koleżankę czy coś wie na temat Uzbeków i Uzbekistanu? Wzruszyła obojętnie ramionami:

- Wasz sąsiad wygląda jak Uzbek. Mały, włosy ma czarne, twarz szeroką i opaloną, we wszystko się wtrąca i wszystkich sprawdza. Pewnie twój wujek o nim myślał...

Może i miała rację.

Problem Uzbekistanu zszedł na plan dalszy, gdy Baśka, z którą chodziłam do jednej klasy w tajemnicy poinformowała mnie, że ona też ma wujka, który właśnie do nich przyjechał z Afryki i jest czarny. Wujek, jak wiadomo to brat matki. Jakim cudem wujek Baśki może być czarny jak matka jest biała?... Oczywiście – nie uwierzyłam. Gorzej, że uwierzyła w to Marynia – inna koleżanka. Marynia podsłuchała rozmowę. Od razu przyczepiła się. Z wypiekami na twarzy zaciągnęła nas na przerwie w kąt korytarza.

- Słyszałam co mówiłyście... Nikomu nie powtórzę tylko musisz mi Basiu wszystko opowiedzieć... Jak się twój wujek nazywa?...

Baśka popatrzyła z filozoficzną miną w górę.

- Wujek nazywa się Chochoł.

- A to jest imię czy nazwisko? - dopytywała się Marynia.

- Jedno i drugie. Do wujka mówi się Chochoł.

Dalej były opowieści o tym jak wujek przez pustynię jechał do naszego miasta, jak o mały włos nie umarł z braku wody, ile bananów ze sobą przywiózł i jeszcze jakieś tam nieistotne szczegóły tej podróży.

Na koniec padła obietnica, że zaprosi nas do siebie żebyśmy wujka obejrzały.

Minął jeden, potem drugi i trzeci dzień ale Baśka swojego zaproszenia nie ponowiła. Na czwarty dzień Marynia straciła cierpliwość - kategorycznie zaczęła domagać się dotrzymania obietnicy. Nie dała już Baśce samej wyjść ze szkoły – szła obok, nie odstępowała jej na krok, a ja razem z nią.

Byłyśmy prawie przy domu Baśki, gdy nagle pojawił się nad nami motylek – ładny, kolorowy: Rusałka pawik.

- Jaki śliczny! – zawołałam pokazując motyla.

- Ooo motylek! - zawtórowała mi Baśka i rzuciła się za nim w pogoń.

Zanim zdążyłyśmy zorientować się zniknęła za rogiem najbliższego budynku. Musiała później skręcić gdzieś w podwórze, bo gdy dotarłyśmy do rogu nie było już jej tam.

- Dlaczego pokazałaś jej tego motyla!? - Marynia wpadła we wściekłość.

Naturalnie, wściekała się na mnie, jakbym była winna temu, że Baśka kłamie.

- Nie bądź głupia – powiedziałam. - Chyba wreszcie widzisz, że nazmyślała. Jak cię tak Afryka interesuje to pożycz sobie z biblioteki tę książkę, którą Baśka tydzień temu oddała. Nie wiem jaki miała tytuł ale na okładce byli jacyś Murzyni pod słomianym parasolem. Wytłumaczysz bibliotekarce o co chodzi to ci znajdzie.




Nie miałam sumienia natrząsać się z koleżanek pomimo tego, że sytuacja była komiczna. Wiadomo - nikt nie lubił oficjalnie obowiązującej „urawniłowki” czyli zrównywania wszystkich, ściągania do tego samego poziomu. Chyba wiele osób uważało, że jest to nieuzasadnione a nawet szkodliwe. Nic dziwnego, że Baśka chciała zasygnalizować swoją indywidualność chociażby przy pomocy naiwnego kłamstwa.

Żyliśmy w państwie komunistycznym, rządzonym przez sojusz robotniczo- chłopski a jednak ludziom po głowie chodziły jakieś fantazje na temat własnego szlachetnego pochodzenia i trudno było odwieźć ich od takich pomysłów. Oficjalnie z tym nie afiszowali się, ponieważ było to i źle widziane, i na nic nikomu nie potrzebne. W życiorysach oraz innych oficjalnych dokumentach, gdzie obowiązkowo trzeba było podać pochodzenie istniały tylko trzy możliwości: robotnicze, chłopskie lub inteligenckie. Cała reszta należała do historii, które można między bajki włożyć ale opowiadającym je sprawiały pewną satysfakcję.

Na ogół rzecz zaczynała się i kończyła na nazwiskach. O ich szlacheckim polskim pochodzeniu świadczyła końcówka -ski, która była odpowiednikiem zwrotów tytularnych występujących za granicą - jak we Francji de czy w Niemczech von. Co prawda, były jeszcze równorzędne pod względem wartości końcówki -cki oraz -dzki ale tymi jakoś nie chlubiono się. Ci, którzy nie mogli popisywać się szlachetną końcówką wygrzebywali z pamięci nazwisko rodzinne spełniające odpowiednie wymogi i opowiadali o okropnych mezaliansach popełnionych przez matki czy babki.

Inni, nie mogąc nic wymyślić z odrazą patrzyli na tych, którym przychodziło to łatwo. Odraza przybierała na sile, gdy oprócz nazwiska rzucały się w oczy lepsze warunki materialne. W takich okolicznościach przekonanie, że chodzi tu o wyższe sfery stawało się bardziej uzasadnione. Nie była to sytuacja dobra, ponieważ o Kodeksie Boziewicza czyli o Polskim Kodeksie Honorowym, publikacji z 1919 roku, regulującym zasady honorowego postępowania jakoś już nie pamiętano. Być może nie wart był pamięci jako dokument, co prawda podstawowy ale pozaprawny. W każdym razie osoby, które poczuły niechęć mogły dać się później we znaki w mniej lub bardziej wyszukany sposób zapominając o zwykłej przyzwoitości.

Aspiracje związane z wyższymi sferami nasiliły się w pierwszej połowie okresu sprawowania władzy przez Edwarda Gierka, kiedy nastąpiło gwałtowne przyspieszenie rozwoju gospodarczego.

Nagle wszyscy odkryli, że można żyć inaczej – na europejskim poziomie.

Życie na europejskim poziomie polegało na zdobyciu mieszkania, samochodu, ciekawszych ciuchów i gadżetów, co wcale nie przychodziło łatwo. Był w tym pewien romantyzm, ponieważ brak mieszkania, samochodu i kolekcji ciuchów dało się zastąpić imponującym gadżetem.

Gadżety bywały różne – na wyższym lub niższym poziomie - i wiele mówiły o ich posiadaczu. Z czasów ostatnich dwóch lat w liceum pamiętam wizytę w skromnym mieszkaniu, prawie pustym, gdzie jedynym oryginalnym akcentem był paskudny abstrakcyjny olejny obraz wiszący nad łóżkiem.

W okresie studenckim, już poza rodzinnym miastem miałam okazję odwiedzić nieciekawą, tanią mansardę ogrzewaną małym piecykiem zwanym kozą, ustawionym na środku pokoju - z rurą umieszczoną nad nim pionowo w dach. Przypominało to ciemną kurną chatę ale na półce stały dzieła zebrane Voltaira po francusku - wspaniały komplet oprawiony w imitację jasnej skóry, ozdobionej złotymi napisami.

Najbardziej banalnymi gadżetami były wyeksponowane na szafach i kredensach kolekcje pustych butelek po zagranicznych alkoholach, które cieszyły oczy swoim kształtem oraz kolorowymi nalepkami. Widząc to, można było domniemywać, że właściciel zbioru dysponuje obcą walutą pozwalającą mu na zakupy importowanych towarów w sklepach do tego przeznaczonych. W rzeczywistości puste butelki mogły być prezentem od znajomych, którzy nie chcieli wyrzucać na śmietnik tak cennych przedmiotów ale sami kolekcji nie robili. Odpowiednikiem butelek bywał zbiór pudełeczek po zagranicznych papierosach - to już wymagało słomianej maty na ścianie po to, by można było je przyczepić szpilkami.

Cała ta zabawa w życie na europejskim poziomie skończyła się pod koniec lat siedemdziesiątych




wieloaspektowym kryzysem gospodarczym.

Ja natomiast, pamiętając o Baśce i jej wujku z Afryki, nigdy nie próbowałam opowiadać bzdur o swojej rodzinie.


Z wyższymi sferami wiążą się pewne pojęcia – chociażby pojęcie dynastii. Słowo to oznacza szereg władców z jednego rodu / królów, cesarzy lub książąt /. Jeżeli zaś nie szereg, to przynajmniej dwie osoby pochodzące z tej samej rodziny i panujące bezpośrednio po sobie lub z niewielkimi przerwami. Współcześnie, w państwach demokratycznych pojęcie to stosuje się na określenie rodzin, w których kilka pokoleń zajmuje się polityką.

Takie przeniesienie znaczenia prowadzi niekiedy do nieporozumień. Wiele osób uważa, że można je zastąpić słowem: klan. Tym czasem klan oznacza wielopokoleniową rodzinę lub związek osób mających wspólne interesy i wspierających się. Czasami ludzie, którym udało się wychować większą ilość dzieci, zapewnić im co trzeba i nie popaść przy tym w nędzę zaczynają fantazjować na temat swoich wpływów i możliwości w przekonaniu, że ilość zawsze przechodzi w jakość. Dzieje się tak, ponieważ w obu przypadkach – zarówno dynastii, jak i klanu częstym zjawiskiem jest nepotyzm czyli faworyzowanie członków rodziny przy obsadzaniu stanowisk i przydzielaniu godności. Jest to ich wspólna tendencja. W krajach Trzeciego Świata, gdzie lojalność wobec rodziny jest nakazem kulturowym kumoterstwo czy klientelizm potrafi przybierać karykaturalne formy.

Trudno jednak spodziewać się, że osoby związane wspólnym interesem nie będą działały na swoją korzyść. Dyktuje to zdrowy rozsądek i dyktuje tym bardziej, im ważniejsze rzeczy wchodzą w grę. Zwyczajnie: jeśli chce się pewne sprawy przeprowadzić lub utrzymać – trzeba o to zadbać i zapewnić wszystkim związanym z tym osobom właściwą pozycję. Niestety, sprawy pozostawione same sobie podlegają rozpadowi, zwłaszcza, że zawsze znajdą się chętni do manipulowania tym i przyspieszenia rozpadu dla jakichś własnych celów.

Żeby nie przedłużać dywagacji na temat wyższych sfer i ich funkcjonowania, warto jeszcze przytoczyć maksymę użytą po raz pierwszy przez francuskiego pisarza, księcia de Levis – noblesse oblige czyli szlachectwo zobowiązuje.

I myli się ten, kto sądzi, że wystarczy mieć miedziane czoło, żeby wszystko ułożyło się po jego myśli. Sposoby rozliczenia ze zobowiązań bywają różne. Przekonali się o tym ludzie żyjący w czasach gwałtownych przemian. Proste rozumowanie, że to co było przeminęło i należy zaczynać wszystko od początku nigdy nie sprawdzało się. Nawet wielkie ruchy społeczno-polityczne zmierzające do wprowadzenia w życie nowych koncepcji ideologicznych nie były w stanie pewnych rzeczy przekreślić. I tutaj jest pies pogrzebany – skoro nie da się czegoś przekreślić można jedynie umówić się, że to co powinno być przekreślone, przekreślone zostało. Umowa ma jednak to do siebie, że zdarzają się przypadki nie dotrzymania jej. Dlatego też niezbędne są sankcje w postaci kary lub nagrody w zależności od tego czy jednostka działa zgodnie lub niezgodnie z ustalonymi w danej zbiorowości regułami. Nagradzane są działania zgodne z preferencjami a karane niezgodne z imperatywami. Sankcje bywają prawne, towarzyskie i moralne. Zdarzają się jednak sankcje podstępne, wyglądające na zdarzenia przypadkowe i pojawiające się w postaci niepomyślnego zbiegu okoliczności zwanego pechem lub odwrotnie – fartu czyli niespodziewanej nagrody. Bywa tak częściej niż nam się wydaje.

Jednym z bardziej wyrafinowanych sposobów wyciągania konsekwencji jest postawienie zakazu bez udzielania informacji dotyczących przyczyn takiego zakazu. W takich sytuacjach najprostszą rzeczą jest nie naruszanie go. Zakaz może jednak kusić w najróżniejszy sposób, zmuszać do zastanawiania się co się za nim kryje?... Taką historię zapisano już w Biblii jako historię grzechu pierworodnego. Niby odpowiedź na nurtujące pytanie jest prosta - kryje się za tym przede wszystkim kara lub nagroda – ale jakby nie wystarczająca. Bo właściwie dlaczego?... Co się stanie jeżeli spróbujemy coś zmienić?... Może da to większą korzyść niż bliżej nieokreślona nagroda?... A w końcu – przecież nikt nie musi dowiedzieć się, że naruszyliśmy zakaz. Jakoś rzadko człowiekowi przychodzi do głowy, że konsekwencje mogą być ostateczne i nieodwracalne chociaż historia biblijna jest ogólnie znana i o tym właśnie mówi.





Pamiętając o Baśce i jej wujku z Afryki, nigdy nie próbowałam opowiadać bzdur o swojej rodzinie ani też udowadniać, że jestem spokrewniona z jakimś kacykiem, który razem z kapłanami, szamanami oraz starszyzną wojowników może, jeśli tylko zechce zdziałać cuda - ponieważ to, co było widać gołym okiem dokładnie zaprzeczało takiemu postawieniu sprawy. Przecież istota rzeczy i tak tkwiła w czymś innym, co nie podlegało wyjaśnianiu.








  Contents of volume
Comments (6)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Obczytałam się na temat tego, o czym sama doskonale wiem :)

Warto jednak było :-)

Serdecznie :)))
avatar
Poczytałem z zainteresowaniem, w niektórych miejscach - z uśmiechem...
avatar
Uzbek mylony z ubekiem - u nas norma od pokoleń. Chochoł (w tej sytuacji zaćmienia pojęć) może - a nawet MUSI - być wujkiem nawet z Afryki nie tylko dla małych grzecznych dziewczynek.

Połączenie fabuły z rozważaniami filozoficzno-gramatyczno-politycznymi (i vice versa) - to bardzo udany patent na świetną prozę z najgórniejszych półek
avatar
Wątek peerelowskiej "urawniłowki" warto nieco tutaj poszerzyć o jej definicję, bo nasi dzielni młodzi Młodzi niebardzo już dzisiaj znają ruszczyznę:

urawniłowka - to wyrównywanie różnic socjalnych ZAWSZE tylko w dół,

co oznaczało, że hrabiowie, książęta, radcy tytularni i inni jeszcze dobrodzieje zniknęli z języka, chociaż przecież wśród nas wciąż jeszcze żyli. Za komuny każdy Polak był odtąd tylko panem lub panią, i tak się też do wszystkich zwracano.

Jako dziewczynka /a potem studentka/ osobiście znałam jednego księcia (w swoim w zwykłym w bloku m-3 mieli służbę) oraz troje ludzi z rodów hrabiowskich. Jedną z nich była Basia Ruszczyc, bratanica Ferdynanda Ruszczyca, o których piszę w swoich reportażach o Leningradzie. Hrabiego Mielżyńskiego, znanego malarza głównie portretów sakralnych, poznałam już jako starca w Poznaniu w Domu Weterana przy ul. Ugory.

Ludzie ci sfraternizowali się z tzw. pospólstwem, ale pospólstwo i tak DOBRZE WIEDZIAŁO, że to dla nich wszystkich

za wysokie progi
nie na ich nogi
avatar
Czy DZISIAJ, 30 lat po upadku PRL, nareszcie wracamy do przedwojennych z "Kodeksu..." Boziewicza norm obyczajowo-honorowych?

A gdzie to, Państwo, widzicie?? Mieliśmy przecież tak niedawno ministra zdrowia Radziwiłła. Jak się doń zwracano?
avatar
Ilustracja w punkt trafiona:

okręt płynie dalej, tylko... ocean się już skończył

Tradycje WRAZ Z FORMAMI JĘZYKA obumierają, niezależnie od tzw. lepszych czy gorszych czasów.

Nic trwałego pod tym Słońcem!
© 2010-2016 by Creative Media