Author | |
Genre | humor / grotesque |
Form | prose |
Date added | 2016-07-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2008 |
Franek-Urbanek grał Vivaldiego. Inspirująco i pięknie. Baśce-grubasce z drugiego piętra wydawało się, że piłuje. Piłuje jej mózg. Nie lubiła skrzypiec jeszcze z dzieciństwa, gdy pięćdziesiąt lat wcześniej ojciec Franka-Urbanka przyniósł do domu skrzypce i zapisał pacholę do szkoły muzycznej. I choć od tego czasu minęło wiele lat i Franek-Urbanek stał się bardzo przyzwoitym skrzypkiem - Baśka-grubaska słysząc w sąsiednim mieszkaniu graną na żywo muzykę Vivaldiego wpadała w szał.
Franek-Urbanek kochał muzykę Vivaldiego. To za jej sprawą podjął ongiś poważne studia. Zimą Franek-Urbanek grał „Zimę”, wiosną – „Wiosnę”. Grał codziennie, namiętnie i bez opamiętania. Grał z temperamentem nie zwracając uwagi na wszelkie postronne hałasy, a nawet na dźwięki posąsiedzkiego perforatora, który włączała Baśka-grubaska, po tym, gdy zmęczone ręce jej wnuka-nieuka ustawały bić w wielki bęben, specjalnie w tym celu przez nią kupiony (rok przed narodzeniem wnuka-nieuka), by dać odpór skrzypcom.
Garbus Zyga, mąż Baśki-grubaski, piłował. Piłował na balkonie. Długo i bezlitośnie piłował złamaną nogę taboretu leżącego tu od stu lat. Piłował tępą, nieprzysposobioną do piłowania piłą. Za każdym razem piłował. Za każdym razem, jak tylko Franek-Urbanek pod akompaniamentem perforatora i bębna zaczynał vivaldzić. Garbus Zyga, tak się jakoś złożyło, podświadomie też nie lubił Vivaldiego. „Zimy” w szczególności. I `Wiosny`. Zwłaszcza z początkiem wiosny. Nawet teraz, słysząc `Adagio` i wodząc w takt brzeszczotem po nodze taboretu intensywnie myślał, czemu nie zakochał się w jakieś Eskimosce z dalekiej Północy, gdzie nikt nie gra na skrzypcach, a w Baśce-grubasce? I myślał jeszcze, że byłoby dobrze, gdyby i Franek-Urbanek też wreszcie się zakochał. Choćby nawet w tej Eskimosce z Północy.
A póki co garbus Zyga pochyla garb i piłuje, piłuje i wyobraża sobie pastoralny obrazek, na którym Franek-Urbanek stojąc jak bocian na łące wymiata smykiem popularną melodię z „Samotnego pasterza” odstraszając wszystkie okoliczne zwierzaki. Odstraszając i sprawiając, że uciekają z łąki we wszystkich możliwych kierunkach. Garbus Zyga zaśmiał się nerwowo ze swego obrazka i zintensyfikował piłowanie.
Franek-Urbanek bardzo kochał muzykę. A przede wszystkim kochał Vivaldiego. A zwłaszcza - `Adagio`. To właśnie ta muzyka w pełni odzwierciedlała wszelkie jego cierpienia i męki, a czasem nadzieje. Nadzieje i miłość. To właśnie to uczucie zachęcało go, aby grać coraz piękniej i piękniej, w nadziei, że jego ulubiona sąsiadeczka spod trójki, jeszcze z dzieciństwa droga mu Kasieńka w końcu usłyszy. Usłyszy go, poczuje i zrozumie.
Początkowo smyczkiem kierowała nadzieja. Nadzieja, że przebudzi drogą Kasieńkę. Zainspiruje. Potem - poczucie żalu, że nic Kasieńce nie powiedział. Nie zaproponował. A przecież mógł. Potem smyczkiem rządziło przyzwyczajenie, które stało się sposobem na życie.
I Franek-Urbanek grał i grał z zapałem, ulatując razem z muzyką ze świata realnego w jakąś odległą dal i wysokie stany, uciekając od tego zewnętrznego, za grosz nie rozumiejąco go świata.
Szybował hen, hen - daleko w górze, pod niebem, i z wysokości bezgranicznego lotu obserwował, jak po raz kolejny boryka się z nogą od taboretu mąż Baśki-grubaski garbaty Zyga. Grał i myślał o tym, czemu on – Franek-Urbanek, nie zakochał się w jakiejś Eskimosce z dalekiej Północy a w swej drogiej sąsiadeczce Kasieńce. Przecież stałby teraz na wysokim północnym wzgórzu grając zziębniętymi palcami popularną melodię `Samotnego pasterza` i wszystkie zwierzaki z tundry usiadłyby i słuchały. I podśpiewywałyby na głosy... Franek-Urbanek westchnął i zaczął wodzić smyczkiem jeszcze wścieklej i jeszcze bardziej zmysłowo.
No i stało się. Stała się muzyka... Nie muzyka, a ...MUZYKA!! Stała się i poleciała, poleciała ogarniając Ziemię, powietrze. Podbijając cały świat i ludzi na tym świecie. I gdzieś tam na Północy, w tundrze, nagle zamarła na chwilę zasłuchana w muzyce piękna Eskimoska. Zamarła i pomyślała o tym, jak wspaniały musi być ów człowiek, który może tak grać. I nagle zachciała przytulić się do niego, objąć go i trwać tak wtulona w niego przez sto lat. Trwać wtulona i słuchać go... Słuchać...
Wybrzmiały ostatnie takty. Ucichły. Magia powoli, ale prawo uleciała z tego świata. Uleciała gdzieś tam. Tam, gdzie bez wątpienia, albo naprawdę jest komuś potrzebna.
Garbus Zyga westchnął z ulgą, rzucił w kąt niepotrzebną póki co piłę i ruszył do lodówki po zimne piwo. Sąsiadeczka Kasieńka z wilgotnymi nie wiedzieć od czego oczami poszła do kuchni parzyć herbatę.
А Baśki-grubaski wnuk-nieuk kopnąwszy znienawidzony od urodzenia bęben pobiegł do chłopaków na podwórko grać w gałę. Pobiegł rozmyślając. Rozmyślając o tym, jak byłoby dobrze, gdyby on, podobnie jak Franek-Urbanek, tak samo umiał grać na skrzypcach. Przecież wtedy mógłby muzyką i bez słów opowiedzieć ryżej Mańce z piątego piętra, jak bije mu serce na jej widok. Opowiedzieć o tym, że mógłby dla niej założyć się z chłopakami, że zje trzy kilogramy lodów, albo obedrze wszystkie klomby w mieście, by zebrać dla ryżej Mańki milion kwiatów.
…Tak. Wybrzmiały ostatnie takty. Zdecydowanie. Magia prawo uleciała z tego świata. Uleciała gdzieś tam. Tam, gdzie bez wątpienia, albo naprawdę jest komuś potrzebna.
- Ażeby was wszystkich!... – Zazłorzeczył w myślach Franek-Urbanek i odłożył skrzypce.
ratings: very good / excellent
Poziom literacki: mimo iż "Adagio" to raczej nie Vivaldi, lecz Albinoni[?] jednak ze względu na mojego Vivaldiego, któremu poświęciłam kiedyś swój muzyczny tomik oraz jeszcze parę innych wierszy, daję ocenę taką jak wyżej :-)))
Serdecznie :)))
I ja serdecznie pozdrawiam!
A co do Albinoniego, to niektóre zespoły [np. Krakowski Zespół Kameralny] przed Vivaldim lubią zaprezentować owo słynne "Adagio", często też grywane na rozmaitych żałobnych uroczystościach :(
Tomik [mój] "Popołudnia z Vivaldim" mogę bezinteresownie ofiarować. Poproszę tylko o adres na priv :)))
Jeszcze raz pozdrawiam serdecznie i dziękuję za prezencik.
:)))
ratings: perfect / excellent
mowa o fenomenie, jakim jest odwieczne rozmijanie się ludzkich pragnień, tęsknot i miłości z cudzymi oczekiwaniami, miłościami i pragnieniami
od Baśki-grubaski, jej męża i synka, przez Eskimoskę, po Kaśkę z dołu, skrzypka na dachu - i na odwrót.
"Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma."
/patrz znane porzekadło/
Z braku laku w s z y s c y godzimy się na to, co mamy, w codziennej tęsknocie za tym, co nas naprawdę kręci