Author | |
Genre | mystery & crime |
Form | prose |
Date added | 2016-08-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1815 |
Zazwyczaj nie przeszkadzało mi to, że krzyczą, wręcz przeciwnie. Lubiłem to. Ten chłopak jednak przesadzał. Przewróciłem oczami i położyłem chipsy na szafce. Musiałem go uciszyć, zanim mój cudowny nastrój minie. Szybko zakneblowałem mu usta i teraz mogłem skupić się na najważniejszym. Wcześniej wyciągnięte przeze mnie obcęgi kusiły zbyt bardzo, aby ich nie chwycić, co też uczyniłem.
Dałem się porwać pierwszej myśli jaka przeszła mi przez głowę. Wyrwanie zębów. To mogło im znacznie utrudnić późniejszą identyfikację, a dzieciaka z tej okolicy zapewne nie będzie nikt szukał. Pewnie jego rodzice będą wdzięczni, że wybył z domu i nie wraca, dzisiejsza młodzież potrafi sprawiać tyle problemów… Nieraz widziałem, co potrafią wyczyniać na podwórku, a i przyłapywałem ich na niecnych czynach. Ciała tych, którzy zostali przeze mnie nakryci, nadal nie zostały odnalezione. Byłem dobry w znajdowaniu odpowiednich kryjówek, zapewne do mojej śmierci ich nie znajdą. Odnajdywali zwłoki ofiar, które chciałem im pokazać, pochwalić się tym, co udało mi się stworzyć.
Tym razem również mieli otrzymać ode mnie mały podarunek. Zbliżyłem się do chłopaka z obcęgami i na wszelki wypadek wyjąłem nóż, który przystawiłem mu do gardła. Ubrałem gumowe rękawiczki.
-Gdybyś chciał mnie ugryźć, odetnę ci tym scyzorykiem głowę – mruknąłem i otworzyłem siłą jego usta. Zbliżyłem narzędzie do jego zęba i zacisnąłem, równocześnie jak najmocniej ciągnąc w górę. W oczach chłopaka zobaczyłem strach i łzy. Moje starania się opłaciły, bo chwilę później w moim ręku znajdował się jeden z jego zębów. Uśmiechnąłem się do siebie i kontynuowałem pracę, wyrywając wszystkie po kolei. Momentami chłopak krztusił się własną krwią, więc wtedy dawałem mu moment wytchnienia i znów przechodziłem do działania. Zajęło mi to więcej czasu, niż przypuszczałem, ale wszystkie zęby znajdowały się już poza jego szczęką. Może powinienem je sobie zostawić na pamiątkę jako trofeum? Podobno tacy jak ja zostawiają sobie rzeczy po każdej z ofiar. Nie, to głupie, szybko odrzuciłem tę myśl. Po co mi to, zawsze będę miał wspomnienia tego, co się stało w mojej pamięci, nie potrzebuję do tego trofeów.
Chłopak był wyjątkowo grzeczny, już się nie wyrywał, możliwe, że został obezwładniony przez ból. Trochę mnie to zasmuciło, jednak ogólna radość wynikająca z powrotu do moich ulubionych czynności, całkowicie przysłoniła tę odrobinę smutku. Pogłaskałem złodziejaszka po głowie, aż pisnął pod moją dłonią, chociaż jeszcze go poważnie nie skrzywdziłem. Podszedłem do jednej z szafek i wyjąłem z niej wielki nóż, spojrzałem na swoją twarz, która odbijała się w ostrzu. Dopiero teraz byłem sobą, prawdziwym sobą, a nie pozorem człowieka u boku Reny. Dla pewności naostrzyłem nóż i powróciłem do chłopaka, nie chciałem, aby czuł się ignorowany, w końcu tego wieczora to on był największą gwiazdą, która zalśnić miała na czerwono. Zdecydowanym ruchem chwyciłem jego dłoń. Dzieciak chyba domyślał się, co mam zamiar teraz zrobić, bo odruchowo zacisnął swoje palce w pięść. W tym momencie uderzyłem go mocno w rękę, którą od razu rozluźnił i wbiłem mu mniejszy nóż w środek dłoni. Myślał, że może ze mną pogrywać? Przeliczył się, na pewno nie mógł przerwać mi zabawy.
Czekałem na to tak długo, więc byłem w stanie zrobić wszystko, aby kontynuować. Teraz jego palce były do całej mojej dyspozycji. Przybliżyłem swoje ostrze do jego kciuka i powoli zacząłem przebijać skórę. Chłopak zaczął skomleć, więc zdjąłem knebel z jego ust. Niech krzyczy. Chciałem, by cały domek wypełniły jego krzyki, błagania o litość, oznaki nieludzkiego cierpienia. Tylko wtedy wiedziałem, że robię to dobrze, gdy ofiara krzyczy. Wbijałem nóż głębiej i poczułem przyjemny opór, gdy ostrze napotkało kość. Wtedy użyłem więcej siły i z trudem ją przeciąłem. Ucieszyłem się jak dziecko, gdy jego palec w końcu został oddzielony od reszty ciała. To samo zrobiłem z pozostałymi, a później przeszedłem do drugiej ręki. Na koniec po prostu odciąłem mu ręce. Młodzieniec już nie krzyczał, on wręcz wył z bólu. Usiadłem i zdjąłem rękawiczki, przez dłuższą chwilę przyglądałem się temu, co stworzyłem. Dzieciak miał całą twarz we krwi, z ust ciekła mu cały czas ślina przemieszana z czerwoną cieczą. Nie miał rąk, więc zaczął już powoli się wykrwawiać. Pod stołem, na którym leżał, stało wiadro, do którego włożyłem niepotrzebne odpadki w postaci jego zębów, palców i części rąk. Musiałem wykorzystać to, że jeszcze żyje. Wróciłem do niego, tym razem wyjmując wcześniej skalpel z szafki. Chłopak jeszcze krzyczał, ostatkami sił. Widziałem, że zaczyna tracić przytomność, więc uderzyłem go w twarz, aby chociaż przez chwilę utrzymać go świadomego. Chłopak spojrzał na mnie oszołomiony, rozejrzał się ponownie na wszystkie strony, jakby co dopiero obudził się z koszmaru, a gdy zauważył złowieszczo błyszczący skalpel, ponownie zaczął jęczeć. Na krzyk nie wystarczało mu już siły. Musiałem przyznać, że narobiłem tu niezłego bałaganu, na jego krwi, rozbryzganej na podłodze mogłem się z powodzeniem ślizgać.
Sprzątanie po całej zabawie było tym, czego nienawidziłem, ale o tym pomyślę później. Postanowiłem trochę poeksperymentować, więc odciąłem mu szybkim ruchem język, w sumie robiłem to po raz pierwszy, ale poszło zadziwiająco sprawnie. Dzieciak zdołał z siebie jeszcze wykrzesać głośniejszy krzyk.
-Jak chcesz, to potrafisz, widzisz? – zaśmiałem się i poklepałem go po głowie.
Przystawiłem zimny skalpel do jego tułowia i pewną ręką wykonałem cięcie w kształcie litery „Y”, kończące się na podbrzuszu. Po tym otworzyłem jego wnętrze, odsuwając na bok dwa płaty skóry. Robiłem to już wiele razy, więc doszedłem do perfekcji, lecz nigdy jeszcze nie na żywej ofierze. Przyprawiło mnie to o niezwykle przyjemny dreszcz. Musiałem działać szybko, gdy miał w sobie resztki tlącego się życia. Słyszałem wciąż jego oddech, coraz wolniejszy, lecz jednak. Szybko przeciąłem jego żebra i wyjąłem je poza ciało, rzucając od razu na podłogę. Dzięki temu mogłem bez problemu dostać się do serca, które jeszcze biło. Widok otwartego ciała mnie wręcz zahipnotyzował, a gdybym nie musiał działać szybko, zapewne mógłbym wpatrywać się w to godzinami. To było prawdziwe piękno. Ten, ktopowiedział, że nie liczy się piękno zewnętrze, tylko wewnętrzne miał zupełną rację. Mam tylko nadzieję, że miał na myśli to, co ja teraz.
Wziąłem jego serce w swoje obie dłonie i wyrwałem je z klatki piersiowej. Chłopak zdążył jeszcze
zobaczyć je w moich rękach i wtedy stracił przytomność. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie umarł, bo ujrzałem w jego oczach tę pustkę, którą już nieraz zdarzało mi się obserwować u poprzednich bywalców tego domku. Najważniejszy moment miałem już za sobą. Warto było. Rozpierało mnie szczęście, a z radości prawie cały się trzęsłem. Nadal trzymałem serce w rękach, było niesamowite, takie piękne, umazane krwią. Chciałem, aby stało się częścią wiadomości. Siekiera, która leżała w kącie, teraz miała swój moment. Chwyciłem ją i położyłem na szyi martwego już chłopaka. Odpowiednio wymierzyłem, gdzie powinienem przeciąć, aby udało się za jednym ciosem. Podniosłem ją do góry, zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem.
Głowa została oddzielona od tego, co pozostało z dzieciaka i potoczyła się po podłodze. Schyliłem się po nią i postawiłem na stole, niczym cenną ozdobę, którą stawia się w salonie. Nie wiem, co mnie napadło, ale wydłubałem mu oczy, to było spontaniczne i nieprzemyślane. Zacząłem nacinać skórę na jego twarzy, aż prawie zmieniła się w bezkształtną masę, jednak usta zostawiłem nietknięte. Były kluczowe, wetknąłem w nie jego serce.
Rozejrzałem się po całym pomieszczeniu i w końcu odszukałem wzrokiem kartony, które ustawione były pod oknem. Wziąłem jeden z nich i ostrożnie włożyłem tam głowę chłopaka, zamknąłem pudło i zawiązałem ozdobną taśmą, która była dość mocno zakurzona. Wyglądało teraz jak parodia świątecznego prezentu z zaskakującą niespodzianką w środku.
Byłem dumny z tego, co stworzyłem. Teraz tylko musiałem coś zrobić z ciałem. Na szczęście nie musiałem o tym myśleć dzisiaj. W piwnicy, która ukryta była pod ciężkim stołem, miałem swoją małą chłodnię. Trzymałem tam dwie zamrażarki, do których zmieściłbym ze cztery męskie ciała o przeciętnej masie. Potrzymam go trochę w zamrażarce, dopóki nie wymyślę, co mógłbym z nim zrobić. Trzymanie zwłok w takim miejscu zawsze utrudnia późniejsze ustalenie czasu zgonu, a nie byłem człowiekiem, który komukolwiek coś ułatwiał. Z wysiłkiem odsunąłem metalowy stół i otworzyłem piwnicę. Zabrałem to, co zostało na stole i przerzuciłem sobie przez ramię, przy okazji też zabrałem wiaro z odpadkami. Wszystko to zostało umieszczone w zamrażarce.
Musiałem tylko jeszcze zatrzeć ślady tego, co się tu przed chwilą stało i mogłem jak gdyby nigdy nic, wracać do domu. Na myśl o powrocie aż zrobiło mi się niedobrze. Rena… Znowu będę musiał rozmawiać z tą kobietą o tym, co ostatnio powiedziała jej koleżanka z pracy lub opowie mi po raz kolejny, jaką to wypatrzyła sukienkę w sklepie. Zamknąłem drzwi do piwnicy na klucz i wziąłem się za sprzątanie. Wyczyściłem stół z krwi i wyszorowałem dokładnie podłogę, powycierałem dla pewności jeszcze szafki. Żadna kropelka krwi nie mogła tu przetrwać.
Po wszystkim byłem zmęczony, ale zarazem szczęśliwy. Dawno tak dobrze się nie czułem. Chwyciłem pakunek z głową młodzieńca i wyszedłem, zamykając drzwi i kilkakrotnie upewniając się, że na pewno nikt się tu nie dostanie. Domek w lesie był moją świętą strefą, nie zniósłbym tego, że ktoś narusza to miejsce. Aktualnie tylko tutaj mogłem pokazać swoje prawdziwe oblicze, odrzucić maskę, pozór przeciętnego życia. Zostawiłem swoją świątynię za sobą i odjechałem. Po drodze zamierzałem podrzucić mój malutki prezent policji. W tym mieście monitoring był jedynie przy większym sklepie monopolowym, więc bez żadnych przeszkód mogłem podrzucić paczkę, niczym nie ryzykując. Najpierw przejechałem samochodem tuż obok komendy i zbadałem teren. Nikogo nie było na zewnątrz, było już dość późno. Reszta zapewne już sobie spała w środku.
Zaparkowałem w jednej z ciemniejszych uliczek i wyszedłem z moją niespodzianką, szedłem ostrożnie, aby nikt mnie nie zobaczył. Nikt nie kręcił się w okolicach komendy o tej porze, w sumie było to mądre posunięcie. Położyłem delikatnie paczkę na środku schodów tak, aby rzucała się w oczy i wróciłem do domu.