Go to commentsŁuny na niebie
Text 26 of 44 from volume: Kadry z życia
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2016-10-26
Linguistic correctness
Text quality
Views2203

Obudziło ją ciche drapanie w szybę – zamarła w bezruchu, tylko szeroko otworzyła oczy, kierując je w stronę dochodzącego szmeru. Miała wrażenie, że niebo płonie. Na tle łuny zobaczyła rękę. Zerwała się, aby podejść do czarnego punktu w oknie i wówczas usłyszała słowa sąsiada – Ukraińca.

- Uciekajcie, bo nasi palą i mordują Polaków!

Z jej ust wyrwał się przerażający,  a zarazem błagalny krzyk.

- Matko Przenajświętsza broń nas i ratuj!

Głos ten pełen przerażenia i trwogi obudził wszystkich domowników.

Zrozumieli, że jednak to prawda.

Ojciec z synami, ubierając się w biegu, wypadł z domu zaprzęgać konie, ona zaś w pośpiechu wyniosła z komory bochenek chleba i mały kamienny garnek ze smalcem. Podała je przerażonej, najmłodszej córce, wypychając ją jednocześnie za drzwi sieni. Ze starszą związała w tobołek jeszcze ogrzaną ich ciałami pościel, mówiąc - zanieś to na furę. Sama zgarnęła z szafy ubrania i z tym naręczem podeszła do figurki Matki Boskiej stojącej na specjalnej półeczce w rogu izby. Wzięła ją ostrożnie wolną ręką, uniosła do ust i ze słowami: Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko – skierowała się w stronę wozu, na którym siedziały z przerażenia osłupiałe dzieci.

Brakowało ojca. Zobaczyła go w drzwiach stajni. Stał jak skamieniały. Krzyknęła – wsiadaj!

Odpowiedział spokojnie.

- Jedźcie z Bogiem, ja tu zostanę pilnować dobytku, abyście mieli do czego wrócić. Nie zapuszczajcie się daleko w głąb kraju. Niedługo przyjadę po was. Przecież tu jest nasz dom.

Prosili, błagali, ale nadaremnie.

Podszedł do wozu, odwiązał lejce od luśni, podał je Marianowi, mówiąc – pamiętaj, opiekuj się nimi. Cmokając na konie i ponaglając je do ruszenia z miejsca, krzyknął – wio!

Patrzyli za siebie z nadzieją, że się rozmyśli i wyskoczy na toczący się jeszcze wolno wóz.

Stał jakiś zapadnięty w sobie na tle płonącego nieba, przerażających odgłosów palonych zwierząt, płaczu i lamentu ludzi, straszliwej pożogi.

Oddalali się coraz szybciej, może chcąc być jak najdalej od tej tragicznej rzeczywistości, a może od obrazu stojącego ojca w obejściu domu. Mijali pogorzeliska wsi, kikuty kościołów, niewyobrażalne obrazy bestialskiego mordu.

Siedzieli przytuleni do siebie, milcząc, bo nie było takich słów, które mogłyby wyrazić ich uczucia.

Jechali w nieznane w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca do życia, ale czy go znajdą w kraju objętym wojną, jeżeli uciekają przed sąsiadami, z którymi żyli obok siebie przez kilka pokoleń.

Ojciec nigdy nie przyjechał po nich. Wiedzieli, ale nie mówili głośno, że jego duch krąży nad ich spopielałym ogniskiem domowym. Oni zaś zamieszkali wśród rodaków, ale w domu po wysiedlonym Ukraińcu przydzielonym im w ramach repatriacji.

Strach, niepewność, zagubienie i tęsknota były od tej pory nieodłącznymi towarzyszami w ich życiu.

Matka jakoś zmalała fizycznie i psychicznie, stała się zobojętniała na wszystko. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Pomagała dzieciom, ale inicjatywę przejął Marian i młodsza od niego o dwa lata Celina.

Siedemnastoletni Jędruś coraz częściej znikał z domu czasem i na tydzień, aby pojawić się nieoczekiwanie nocą po prowiant i czyste ubranie. Czekała na niego, kiedy stukał cichutko w okno, zrywała się, żeby nie obudził śpiącego rodzeństwa. Podawała coś do jedzenia, przygotowywała wodę do mycia i odzież do zmiany. Brudne ubranie moczyła, aby na drugi dzień wyprać i przygotować na następne odwiedziny. Jednej nocy, widząc go wyjątkowo wymizerniałego, zmęczonego z zaczerwienionymi oczami z niewyspania, zapytała.

– Dlaczego skradasz się nocami jak bandyta? Boję się o ciebie.

Uspokajał ją, tłumacząc, jak dorosły człowiek małemu dziecku – przecież jest wojna, Polska mnie potrzebuje. Nie martw się, jestem wśród swoich chłopaków z Wołynia, Podola i Lwowa, którzy jak my uciekli przed rzezią. Przywódcą jest nasz kuzyn Janek.

Milczała, lecz truchlała o jego życie. Podziwiała go za wyjątkową dojrzałość, ale jak dziecko pogłaskała po czarnej, bujnej czuprynie, zamykając za nim drzwi wejściowe.

Długo jakoś tej nocy nie mogła zasnąć. Myślała o całej czwórce swych dzieci, dziękowała Bogu, że udało się ich uratować. Złościła się w duchu na męża za jego decyzję pozostania, bo jakże inaczej wyglądałoby ich życie, gdyby byli razem. Przecież w jego rękach robota się paliła, a przy tym miał głowę do zarządzania gospodarstwem. To dzięki niemu należeli do pierwszych gospodarzy na  Wołyniu.  Marian z Celiną nie musieliby tak ciężko pracować i zabiegać o wszystko.  A… i ona może byłaby taka jak dawniej zaradna, gospodarna, a nie jak dzisiaj niezdolna do niczego. Jędrusiowi wybiłby las z głowy, a tak to chłopak całkiem się zmarnuje.

Cieszyła się, że przynajmniej najmłodsza Honorcia znalazła w nowym miejscu koleżanki i nawet potrafi się śmiać, i cieszyć codziennym życiem. Wprawdzie niepokoiły ją popołudniowe wyjścia do polskiego kościoła na nieszpory, nie żeby była przeciwna jej religijności, ale pięciokilometrowa droga odcinkami przez las w tym strasznym czasie, zawsze budziła w niej lęk i jakieś obawy, a czasem wszechogarniający strach. Z niecierpliwością wypatrywała jej powrotu, lecz widząc ją uśmiechniętą i radosną podczas rozstawania się z przyjaciółkami, karciła siebie w duchu za swe paranoje. Jednego dnia wróciła nieco później niż zwykle, zdenerwowana wybiegała na drogę, wypatrując jej. W końcu zobaczyła je idące spacerowym krokiem zupełnie pochłonięte rozmową. Nie wytrzymała, podeszła do nich, karcąc za zbyt lekkomyślne zachowanie.

- Przecież wszędzie pełno Niemców i banderowców też niemało. W takim czasie powinno się siedzieć w domu, a nie spacerować – zakończyła swoją reprymendę.

– Mamo, przecież wiesz, gdzie chodzę i to nie sama, poza tym za dnia zawsze wracam.

Widząc łzy w oczach córki, poczuła się głupio, pomyślała - jestem nienormalna, już nikomu nie umiem zaufać. Chciała pozbyć się drzemiącego w niej strachu, lęku i ciągłych obaw oraz tkwiących gdzieś w głębi złych przeczuć. Jednak, gdy przychodził czas powrotu córki, zawsze patrzyła przez okno, nie wychodząc na drogę, aby dziewczęta nie pomyślały, że coś u niej z głową nie tak.

W tym dniu wyjątkowo była niespokojna, już przed czasem zerkała przez okno, nawet uchyliła górną, małą jego część, żeby usłyszeć wcześniej rozmowę dziewcząt zanim je dojrzy. Siedziała z nosem przylepionym do szyby, chociaż zapadał już zmrok. Nie spostrzegła nawet, kiedy Marian z Celiną wrócili z pola. Zapytana, dlaczego tkwi w oknie, odpowiedziała – wyglądam Honorci.

Pocieszali ją, mówiąc - na pewno poszła do Marysi.

Ale te słowa jakoś do niej nie docierały.

- Idę po nią, niedługo wrócę, – powiedział Marian, aby ją uspokoić.

Czas jego powrotu przeciągał się, bo koleżanek również nie było w domu. Wspólnie z rodzicami Marysi i Kasi wyruszyli na poszukiwanie. Wstępowali do chałup położonych tuż przy drodze, wypytując o zaginione dziewczęta. Okazało się, że świadkiem wydarzenia był siedmioletni chłopiec, który pod nieobecność rodziców wymknął się z domu i ukryty za krzakiem, widział wszystko.

Roztrzęsiony mówił.

- Drogom wrocały z kłościoła Honorcia, Kasia i Marysia a z drugiej strony nadjechała policyjna suka. Stanyła koło nich, wysiod z ni Niymiyc w mundurze, coś godoł, ale one rozkładały jeno rynce i wtedy łon wciagnoł je do ty suki, płakały nie chciały iść. Zatrzasnoł drzwi i pojechali.

Na wiadomość o losie córki nie płakała, nie pomstowała na swój los tylko stała się bardziej nieobecna, obojętna i jeszcze cichsza.

Nocą przyszedł Jędrek, opowiadał o łapankach, o tym, że wywozili młode dziewczęta i chłopców na roboty do niemieckich baorów. Nie powiedziała mu, że łupem padła jego siostra. On dodał, aby ostrzegła Honorcie, że nawet do kościoła jest niebezpiecznie chodzić. Przytaknęła milcząco głową, może nie chciała go martwić, a może to skinienie oznaczało ubolewanie, że na wszystko jest już za późno.

Wojna dobiegła końca, lecz nie na kresach wschodnich. Jeszcze długo słychać było nocami odgłosy strzałów, widać było łuny pożarów. Mówiono o starciach leśnych z banderowcami. Przyjmowała wszystko z pozornym spokojem, ale wewnętrznie dygotała, bojąc się o los syna.

Modliła się i błagała Matkę Boską o powrót Honorci i zachowanie przy życiu Jędrka.

Nie powiedzieli jej, że Honorcia została przy zatrutej studni, chcąc ugasić pragnienie po długiej wędrówce z niemieckiej niewoli.

Codziennie wyglądała przez okno, aż zobaczyła Marysię idącą drogą, wybiegła do niej, pytając.

– Gdzie jest Honorcia, dlaczego jeszcze nie wróciła?

Na jej pytania Marysia niezdolna była wydobyć słowa, tylko szloch wstrząsał jej ciąłem. Wiedziała, że nie może przecież okłamać matki, mimo próśb Mariana, aby zataiła śmierć Honorci.

Powiedziała prawdę.

I teraz też nie płakała, nie pomstowała na sprawców tej tragedii, tylko stała się jeszcze bardziej nieobecna, sprawiająca wrażenie spokojnej, ale pustej wewnętrznie, jakby wszystkie uczucia w niej się wypaliły, ale nie mogła patrzeć na płaczącą Marysię i uspokajała ją mówiąc.

-Dobrze już dobrze, nie płacz, widocznie tak Bóg chciał, tu nie ma twojej winy.

Tej nocy znowu nie zmrużyła oka, patrząc w kąt pokoju, gdzie na półeczce zrobionej przez Jędrka stała Matka Boska. Nie modliła się tylko pytała, dlaczego tak ją doświadcza, dlaczego nie ocaliła jej córki, a w zamian ją nie zabrała?

Noc była ciemna, ponura jak jej myśli, gdy usłyszała, lekkie drapanie w szybę. Wstała i resztkami sił, odsunęła skobel. Zobaczyła go zupełnie zagubionego, zdenerwowanego i bardzo niespokojnego jakby szukającego u niej otuchy i nadziei, której nie mogła mu dać .Powiedzial, starając się ukryć strach, przerażenie i bezsilność.

- Przyszedłem się pożegnać, wyjeżdżam, bo las stal się dla nas pułapką, nie martwcie się wrócę do was albo po was.

Na te słowa stanął jej przed oczyma mąż i sprawił, że obraz ojca i syna zlał się w jeden. Dopiero teraz spostrzegła olbrzymie ich podobieństwo i straszny wydźwięk wypowiedzianych słów. Przytuliła się nieśmiało do niego, chcąc poczuć i na zawsze zapamiętać jego zapach.

Miała wrażenie, że jest robotem, wszystkie swoje obowiązki wykonywała mechanicznie bez jakiegokolwiek zaangażowania, już nawet modlić się nie potrafiła, jej serce wyschło, nie obchodziły ją troski, radości czy kłopoty dnia codziennego.

Ale nastąpiło przebudzenie, kiedy zobaczyła obcego mężczyznę w obejściu gospodarstwa poruszającego się jak po swoim terenie. Znowu ożyły w niej złe przeczucia, mimo woli swój wzrok skierowała na figurkę Matki Boskiej,  błagając ją całym nagle ożylym sercem, aby się myliła w swych przeczuciach.

Przywołała ją do rzeczywistości tak jej dobrze znana mowa.

- Przyjechałem zobaczyć swoje gospodarstwo.

Skamieniała na te słowa, przed jej oczami przesunęły się:

Łuny, zgliszcza i tortury,

krzyk, płacz i lament.

Sercem targnęły:

Ból, rozpacz, rozdarcie.

Tęsknota, strata i cierpienie

Powróciły

Uciekać, uciekać

W nicość, w pustkę, w zapomnienie.

Więcej nie pamiętała, gdy doszła do siebie, zobaczyła pochylonych nad nią Mariana i Celinę.

Zerwała się krzycząc -  musimy uciekać, on tu był!

Siłą zatrzymali ją w domu, tłumacząc, że już sobie poszedł, nic im nie grozi.

Wyrywała się, uciekała od przeszłości i przyszłości.


Pochowana daleko od bliskich, a na jej skromnym nagrobku widnieje napis.

„Gdzie ja jestem, ty będziesz

Gdzie ja byłam, ty jesteś

Co ja przeżyłam, obyś nigdy nie przeżył.




  Contents of volume
Comments (8)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wstrząsająca i bardzo realistyczna opowieść. W warstwie faktograficznej brakuje mi tutaj jednego drobiazgu, który by wskazywał na porę roku początku opowieści. Wiadomo, że początki rzezi wołyńskiej to luty 1943, a apogeum to lipiec tegoż roku. Stwierdzenie "odwiązał lejce od luśni" wskazuje, że był to okres żniw, bowiem luśnie do wozów zakładano jedynie na okres zwózki zboża. Nie każdy na to może zwrócić uwagę i skojarzyć termin, dlatego jakieś jedno słowo mogłoby to dookreślić.
Czytając tekst, byłem na początku bardzo usatysfakcjonowany, że nie ma żadnych potknięć z zakresu poprawności językowej, nawet błędów interpunkcyjnych. Niestety, im dalej, tym pojawiało się ich coraz więcej. Brakuje przecinków przed: zanim, a z drugiej, tylko stała, tylko pytała, jakby szukającego, wrócę do was, krzycząc; zbędny przecinek przed: widział wszystko. Do kategorii błędów interpunkcyjnych należy chyba zaliczyć postawienie obok siebie przecinka i myślnika. Takich połączeń być nie może.
No i chyba kilka błędów technicznych, które powstały chyba przez niedopatrzenie: ostrzegła Honorcie (Honorcię), ciąłem (miało być: ciałem). Między myślnikiem a słowem "Dobrze" brakuje spacji. Na końcu brakuje też cudzysłowu zamykającego.
avatar
No coż, mogę powiedzieć, swój chłop, skoro po luśni rozpoznał porę roku.Wozy drabiniaste miały luśnie, a nimi zwoziło się siano i zboże.Interpunkcja skorygowana.
Pozdrowienia.
avatar
Spojrzałem na tekst, jak na spisane po latach surowe, przejmujące w swojej realizmie, zapiski wspomnień.

PS. Mała uwaga, dot. rozpoczęcia wypowiedzi po narracji (mówiąc - zanieś to na furę). Jeżeli po narracji następuje wypowiedź, to są dwie formy zapisu:
1/ mówiąc "Zanieś to na furę". (w jednym wersie); lub:
2/ mówiąc:
- Zanieś to na furę (w dwóch wersach).
Inne zasady (np. wypowiedź - wtręt narracyjny - dalsza wypowiedź) są znane, oczywiście z myślnikami.
avatar
Puszku, wozy drabiniaste z luśniami używano raczej do zwózki zboża, a nie siana. Tak przynajmniej pamiętam z lat powojennych.
avatar
Dzięki, korektę zrobiłam.
avatar
Dawno już nie wracałem myślami do tamtych czasów, z których grozy udało mi się szczęśliwie wyjść cało. Niewiele z tego zapamiętałem, gdyż miałem trzy lata, gdy się najgorsze zaczynało, a pięć, gdy z Wołynia ruszyliśmy na Pomorze...Potem, przez wiele lat słuchałem tych strasznym wspomnień z ust wielu członków dalszej i bliższej rodziny. Gdy zmarła ostatnia osoba ze starszych, pamiętająca tę tragedię, siadłem na wiele miesięcy i napisałem książkę "Krew i ogień", wydaną w My book...I dopiero wtedy, niemal o tamtych czasach zapomniałem...Chociaż,czasami zdarza mi się, ale rzadziej, aniżeli w dzieciństwie, budzić nocą, z poczuciem jakiegoś zagrożenia...
avatar
Puszku, świetnie! Trochę dłuższy komentarz napiszę pod następną częścią.
avatar
Dziękuję serdecznie za poczytanie i miłe słowa, nawet pół gwiazdki zabłysło do kolekcji na moją choinkę.
Wszystkich moich czytelników serdecznie pozdrawiam i proszę o uwagi dobre i krytyczne, bo jedne budują, a te drugie uczą.
© 2010-2016 by Creative Media