Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2016-11-26 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2304 |
Taha był niewysoki i - jak większość Arabów - wąsaty. Pochodził z Basry. Był koło trzydziestki, miał starszego brata i dwie dużo młodsze, przyrodnie siostry. Ojciec z bratem prowadzili w Basrze sklep meblowy, a Tahę rozkaz Saddama Husajna rzucił na pustynię na drugim krańcu Iraku. Trafił do otoczonej kolczastym drutem fabryki w Al Kaim. Miał szczęście w nieszczęściu, bo w tamtym czasie trwała wojna z Iranem i mógł trafić na front. Dlatego chwalił prezydenta, swoją pracę i przełożonych, i zapewne modlił się do Allacha, żeby nie było gorzej. Jego na to odludzie rzucił zły los, a mnie chęć zarobku i powąchania innego świata. Pracowaliśmy razem w warsztacie remontowym i dużo rozmawialiśmy, bo Taha - jak każdy Arab - lubił gadać. Ponieważ angielski znaliśmy tak sobie, dlatego pomagaliśmy sobie po alkaimsku. W tamtym zadrutowanym świecie na pustyni pracowali ludzie z różnych krajów i musieli się jakoś porozumiewać. Powstał więc język mówiono-machany - język alkaimski. Bazą jego był angielski z powtrącanymi zwrotami arabskimi, chińskimi i polskimi. Z tych ostatnich był to najczęściej soczysty przerywnik z „r” w środku. W tym języku, słowa „mieć” lub „być” zastępowało słowo „aku”, a jego zaprzeczeniem było „maku”. Określenia „podobny” lub „taki sam” zastępowało słowo „siem-siem”. „Tu macz” - znaczyło „wiele” lub „bardzo”. Ktoś mógł zarabiać „tu macz” pieniędzy, lub też być „tu macz anderstend”, czyli bardzo pojętnym. Coś dobrego, ładnego lub przyjemnego było „wery guda”, a każdy problem to była „muszkila”. Samochód to była „sajara”, jedzenie „mandżaryja”, żona lub kobieta „madam”, a damsko-męskie zabawy w łóżku nazywały się „nyku-nyku”. Podobnych słów było tu macz, a uzupełniała je arabska gestykulacja, poszerzona o nasz „gest Kozakiewicza”. Taha o Polsce wiedział tylko, że leży w Europie, że pada tam śnieg i że Polacy to katolicy. Ta wiedza mu jednak nie wystarczała, więc postanowił przy mojej pomocy nieco ją poszerzyć. Na pierwszy ogień poszły samochody.
- Ju aku sajara? - zapytał zaraz na początku naszej znajomości.
- Maku - odpowiedziałem i zobaczyłem w jego oczach zawód.
Taha też nie miał auta, nie znał się na nich, ale bardzo lubił o nich mówić, a jeszcze bardziej nimi jeździć. W fabryce było dużo samochodów i przy każdym warsztacie zawsze się jakiś znalazł. Arabowie ujeżdżali je tak, jak ich przodkowie wielbłądy i Taha nie był wyjątkiem. Jeśli tylko w pobliżu była jakaś sajara, to nie przeszedł piechotą nawet stu metrów. Ja do aut miałem stosunek obojętny, więc nie byłem dla niego partnerem do rozmów. Zawiódłszy się na mnie w sprawach motoryzacji, któregoś dnia zaczął rozmowę z innej beczki.
- Ju aku madam? - zapytał.
- Aku - odpowiedziałem.
Była to dobra odpowiedź. Taha upewnił się bowiem, że o sprawach damsko-męskich będę miał więcej do powiedzenia niż o autach.
- Ile u was kosztuje żona? - zapytał rzeczowo.
- Nic - odpowiedziałem.
To mu się spodobało, a jeszcze bardziej to, że większość kosztów związanych ze ślubem ponosi rodzina panny młodej.
- U nas małżeństwo jest bardzo drogie i za wszystko płaci pan młody. Mój ojciec brał pierwszy ślub prawie czterdzieści lat temu i kosztowało go to czterdzieści dinarów. Drugi raz żenił się przed piętnastoma laty i wtedy wydał już półtora tysiąca. Teraz jest jeszcze drożej i trzeba mieć sześć albo więcej tysięcy w zależności od jakości „towaru” - zakończył ze smutkiem
- Sześć tysięcy? - zdziwiłem się. - To tyle kosztuje dobra sajara.
- Tak - odpowiedział ze smutkiem Taha. - I dlatego kawalerowie długo odkładają pieniądze na ślub.
- Ty też odkładasz? - zapytałem. - Ile już masz?
- Parę tysięcy mam, ale to jeszcze za mało.
- To poszukaj sobie tańszej żony.
- To nie ja będę jej szukał, tylko rodzice. Ona musi być odpowiednia dla naszej rodziny i to jest big muszkila - zakończył.
- A kiedy Polak może pierwszy raz zobaczyć swoją narzeczoną? - zapytał, kontynuując temat żeniaczki.
Odpowiedziałem, że u nas młodzi ludzie spotykają się kiedy chcą, że nawet sypiają ze sobą i nie zawsze potem biorą ślub. To mu się też spodobało i chyba wyobraził sobie Polskę jako seksualny raj. Aż mu się oczy zaświeciły. Po chwili jednak przyszła refleksja:
- A co się dzieje z kobietami, które spały z mężczyzną i nie wyszły za mąż?
- Wychodzą za innych mężczyzn - odpowiedziałem.
- Ale żaden mężczyzna nie zechce takiej kobiety.
- A jak on to pozna? Przecież tego nie widać. A poza tym, to u nas nie jest takie ważne.
- Aha - odpowiedział i zadumał się głęboko. Jego obraz polskiego raju dla mężczyzn zapewne mocno przybladł. Taha sypiałby z wieloma kobietami, ale nie chciałby być ich drugim mężczyzną, a już - Allach uchowaj - nie którymś z kolei.
Któregoś dnia rozpoczął rozmowę z innej beczki.
- Widziałeś już taką gazetę ze zdjęciami nyku-nyku, albo taki film?
- Widziałem - odpowiedziałem i w oczach Tahy zobaczyłem zazdrość.
- W Iraku maku takich gazet i filmów - powiedział ze smutkiem.
Żal mi się go zrobiło i postanowiłem zrobić mu przyjemność. Popytałem kolegów i zdobyłem egzemplarz takiego świerszczyka dla dorosłych. Nie mogłem mu go wypożyczyć, bo w Iraku pornografia była zabroniona, a on na pewno pochwaliłby się nim kolegom. Żeby nie napytać sobie biedy, zaprosiłem go na herbatę i położyłem na stół to pisemko. Przekartkował je szybko kilka razy, a potem tak zagłębił się w lekturze, że zapomniał o herbacie. Nie przerywałem mu. Gdy skończył, szybko dopił zimną już herbatę, pożegnał się i wyszedł. Wyraźnie dokądś mu się śpieszyło. Do tematu wrócił następnego dnia.
- Czy takie pozycje nyku-nyku naprawdę są możliwe? - zapytał.
- To zależy od partnerów - odpowiedziałem.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał i walnął prosto z mostu:
- A ty ich próbowałeś?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale zaraz jakiś diablik podsunął mi odpowiedź:
- Tak. Próbowałem każdej z nich i jeszcze paru innych.
Chyba mi nie uwierzył. Na szczęście wydarzyła się jakaś awaria i przerwaliśmy tę niewygodną dla mnie rozmowę. Któregoś dnia powiedziałem jednemu z kolegów, że moje rozmowy z Tahą prawie zawsze dotyczą seksu.
- On na pewno jeszcze nie miał baby - powiedział kolega. - Dlatego taki ciekawy.
Postanowiłem to sprawdzić i przy pierwszej okazji zapytałem Tahę o to wprost.
- Och! Miałem niejedną - usłyszałem w odpowiedzi.
Powiedział to bardzo zdecydowanie. Za bardzo i dlatego mu nie uwierzyłem.
Jakiś czas potem Taha pojechał w odwiedziny do rodziny. Sytuacja w Basrze nie była dobra, bo Irańczycy podeszli bardzo blisko i nękali ją ogniem artylerii. Co prawda Taha twierdził, że jego rodzina mieszka w bezpiecznym miejscu, ale widać było, że bardzo się martwił. Po kilku dniach wrócił zadowolony. Rodzina miała się dobrze, a rodzice nawet wyszukali mu kandydatkę na żonę i rozpoczęli wstępne rozmowy z jej rodziną. On narzeczonej jeszcze nie widział, ale już wie, że na imię ma Tahira.
- Starczy ci na nią pieniędzy? - zapytałem i zaraz ugryzłem się w język, bo takie pytanie wydało mi się niegrzeczne.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedział Taha bez cienia obrazy. - Ale do ślubu na pewno uzbieram ile trzeba.
- A kiedy będzie ślub?
- Też nie wiem. Może za rok lub dwa - usłyszałem w odpowiedzi.
- Czy nie mogą twoi rodzice szybciej dogadać się z jej rodzicami? Po co czekać tak długo?
- To jest normalne - odpowiedział Taha i popatrzył na mnie jak na idiotę, który nie pojmuje tak prostych spraw.
Tymczasem nastąpiły wydarzenia, które na jakiś czas zmieniły temat naszych rozmów. Były to mistrzostwa świata w piłce nożnej. Irackiemu futbolowi poziomem daleko jeszcze było do światowego, ale zawziętością kibicowania i stopniem uwielbienia idoli niczym nie ustępował włoskiemu czy brazylijskiemu. W tamtym roku Irak grał w finałach. Piłkarzy wyjeżdżających na mundial przyjął, wycałował i udekorował Saddam Husajn, a tamtejsi kibice widzieli ich przynajmniej w medalowej czwórce. Na szczęście Polska nie musiała grać z Irakiem, bo bez względu na wynik meczu, byłoby mi głupio. Irak przegrał pierwszy mecz z Paragwajem tylko 0:1 i Taha - jak cały Irak - potraktował to, jako debiutanckie potknięcie. Następnym przeciwnikiem była Belgia i tubylcy ostrzyli sobie zęby na wygraną.
- Kto jest najlepszym belgijskim piłkarzem? - zapytał mnie Taha przed tym meczem.
- Ceulemans lub Claesen - odpowiedziałem.
Okazało się, że to jednak Belgia wygrała 2:1, a Claesen strzelił im karnego. Ten karny - jak większość karnych w oczach kibiców - uważany był przez Irakijczyków za niesłuszny. Byli dumni z gola strzelonego przez ich drużynę, nie uznawali tego karnego i w ich oczach Irak ten mecz prawie wygrał. Gol strzelony Belgii był jedynym strzelonym przez Irak na tym mundialu i idole Tahy wypadli z gry. Mimo to Arabowie wytrwale oglądali całe mistrzostwa, a z ich rozmów wyławiałem coraz częściej słowa „Maradona” lub „Zico”. Dopiero teraz zobaczyłem, jak nośne są fale piłkarskiej sławy. O Koperniku słyszało niewielu, o papieżu nikt, a o Bońku słyszał co drugi Arab i nawet wiedział, że to Polak.
Skończył się mundial, prawie pokonana przez Irak Belgia zdobyła czwarte miejsce i życie wróciło na stare tory. Taha częściej jeździł do Basry, skąd przywoził coraz gorsze wieści. Irańczycy przeszli na zachodni brzeg Szatt al-Arab i miasto zostało odcięte od morza. Wzmógł się ostrzał rakietowy i jego rodzina nie czuła się już bezpieczna. Do tego jeszcze negocjacje w sprawie ożenku z Tahirą zakończyły się fiaskiem. Było niedobrze. Taha sposępniał i przestał zagadywać mnie o nyku-nyku. Wzrosło natomiast jego zainteresowanie samochodami. Już nie wystarczały mu przejażdżki, ale zaczął zaglądać im pod maski i dopytywać się o silniki, hamulce i inne dane techniczne. Gdy zapytałem go, skąd to nagłe zainteresowanie autami, odpowiedział wymijająco i zmienił temat. W czas wrześniowych upałów Taha dostał urlop i wyjechał do Basry. Nie było go chyba ze dwa tygodnie, a pierwszego dnia po powrocie był jakiś tajemniczy i małomówny. Nie pytałem go o powód tego stanu, bo wiedziałem, że wcześniej czy później pęknie i się wygada. Nie czekałem długo. Jeszcze tego samego dnia z popołudniowej drzemki wyrwało mnie głośne pukanie do drzwi. Otworzyłem. W drzwiach stał uśmiechnięty Taha, a na chodniku nowiutka toyota corolla.
ratings: perfect / excellent
ratings: very good / excellent
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
Nyku-nyku"? Na pewno zapamiętam :)
A200640, dziękuję za dobre słowo.
Hardy, dzięki za przeczytanie moich wspomnień z Iraku i za ocenę. Nyku-nyku - prawda, że ładne określenie? I dźwięczne, mimo, że arabski nie jest dźwięcznym językiem.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
:)))
Czy to/yota,
Każdy facet
Ma wszak "kota":
Nyku-nyku,
Bara-bara
Albo - albo
Jazda mazda!
No, i garaż!
ratings: perfect / excellent
Pozdrawiam.