Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2010-11-05 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 4395 |
Po przejściu frontu dalej na zachód, objęli opuszczone przez bauera gospodarstwo na odległej kolonii w Wieldządzu. Wszyscy w domu zastanawiali się, co za duch albo mara, albo inne stworzenie, plącze się po obejściu nocą i wyjada resztki jedzenia. Wujek Adaś zaczął zastawiać wymyślne pułapki i przed Bożym Narodzeniem w jedną z nich złapał borsuka, który nafaszerowany kaszą i skwarkami, stanowił ozdobę i główne danie ich pierwszego stołu świątecznego na Pomorzu. Jednak po obejściu i podwórzu, nadal coś nocami myszkowało i plądrowało, najwidoczniej w poszukiwaniu resztek jedzenia. Kiedy w wigilię Bożego Narodzenia wujek Adaś o północy poszedł do stajni i obory, podzielić się opłatkiem z dobytkiem, zauważył w pewnej chwili, jak od krów coś dużego uciekło drabiną na wyszki.
Ki diabeł? – pomyślał. – W taki wieczór musi być jakieś stworzenie Boże. Trochę za dużo spirytusiku się wypiło, to i nie za dobrze w oczach widać. Trza zawołać Bronka, on niepijaty – zaśmiał się sam do siebie, że tak nazwał szwagra.
– Bronek, bierz drugą latarkę i chodź. Coś dużego polazło na wyszki nad oborą.
Rozespany Bronek jakiś czas niechętnie się zbierał.
– Myślałem, że budzisz mnie na Pasterkę, chociaż mówiłem, że tutaj jeszcze nie tego roku pójdę... W oborze? Dużego, mówisz? Ja od ciebie też czuję, że nie wypiłeś małego.
– Daj spokój, to musi być coś takiego, że nie można zostawić, ot tak.
Obaj razem skradali się po drabinie – szczebel po szczeblu. Mały Adaś pierwszy, Bronek wyższy, stąpał szczebel tylko niżej i świecili naokoło latarkami. Po wychyleniu głów ponad powałę strychu i poświeceniu wkoło, obydwaj w tym samym momencie zatrzymali latarki i popatrzyli w ten sam punkt.
– Ty, widzisz tam, skulony w kącie?
– Toż to mały człowiek. Spore dziecko.
– A jaka chudzina.
– No, chodź do Adasia.
– W starych spodniach i kufajce, a widać, że dziewczynka.
– Jaka ładna... Tylko mizerota... No, nie uciekaj od wujka...
– Nie ma co się z nią szarpać, trzeba oswoić.
– Ja popilnuję, a ty idź przynieś coś ciepłego do picia i jedzenia. No, czekaj. Nic złego ci nie zrobię. Zaraz wujek przyniesie ci coś dobrego.
Olo całymi dniami uganiał się za nią. Uganiał się za nią nie dlatego, aby sam tak chciał, tylko dlatego, że Helga znajdowała wciąż powody, albo takie rodzaje zabaw, którymi udawało się jej zwabiać go za sobą w różne miejsca. Zwabiała go za sobą jakby do jakiegoś labiryntu, pełnego nieskończonej ilości zakamarków – w obejściu gospodarstwa, w obszernym domu ze strychem, komórkami i piwnicami, w ogrodzie, stodole, stajniach, oborach, świniarniach, drewutniach, kurnikach, w sadzie, na łące i w zaroślach nad stawem.
Olo po jakimś czasie zauważył, że Helga oprócz odkrywania znanych w okolicy światów, odnajduje i pokazuje mu czasami światy, których on dotąd nie dostrzegał. Były to światy pełne pełzających maleńkich owadów i innych małych, ledwo dostrzegalnych gołym okiem stworzeń, lądowych i wodnych, mrugających do nich kolorowymi oczkami kwiatów łąkowych i polnych, tajemniczych malowideł odkrywanych na skałach zmarzniętych zimą okiennych szyb, odsłanianych wśród zarośli i traw misternych pajęczych koronek, przypominających robótki ręczne cioci Klimci i inne obszary, do których chłopcy w swoich nacechowanych dążeniem do męskości i siły zabawach, nie docierali.
Najbardziej jednak pociągało Ola w Heldze to, że wszystko na co wskazywał on albo ona, Helga nazywała innymi, nieznanymi słowami i wydobywała z siebie dźwięki przypominające mu słowa i melodię mowy lejtnanta Fritza, którego poznał na Wołyniu w czasie, gdy jeszcze istniała Kamienna Góra.
Na pytanie cioci Klimci, jedynej osoby w rodzinie, która nauczyła się podczas wojny kilku słów i zdań po niemiecku (Wie heist du? Deine Name?), Helga nie potrafiła, albo nie chciała dać zrozumiałej odpowiedzi i dlatego sami ją wreszcie nazwali, a ona jakby zaakceptowała nadane jej imię, gdyż kiedy zwracali się do niej, czy wołali ją imieniem Helga, ona odwracała się i patrzyła, czekając co będzie dalej jak pies, którego ktoś nagle woła po imieniu.
Wujek Adaś po kilku dniach stanowczo postanowił, że Helga będzie jego córką. Przedtem bezdzietny wujek bardzo chciał, aby Olo został jego synem i wiele razy przywabiając go do drewutni, stajni, czy stodoły, a więc w miejsca w miarę odosobnione i częstując zabronionymi przez rodziców rzeczami – zapierającym dech ostrym i piekielnie cuchnącym samogonem, albo równie ostrym i cuchnącym – tylko innymi rodzajami piekielnego ognia – skrętem z kawałka gazety i machorki, opowiadał, jakie ma plany i co oni razem zrobią, jeśli zostanie jego synem. Dokupią ziemi, jeszcze ze dwadzieścia hektarów. Na górze posadzą las – szkoda orać te skały, tylko męka dla ludzi i koni. Staw się powiększy i pogłębi, ureguluje rowy z dopływem i odpływem wody oraz założy hodowlę ryb. Przy domu zasadzi się kilka hektarów sadu. W sadzie ze sto pni pszczół. Dokupi się maszyn, powiększy oborę.
– Ach, jak rozpanoszymy się z robotą, to ludziom oczy wyjdą na wierzch! Będzie to kraina mlekiem i miodem płynąca – próbował go przekupić i namówić na coś, co Olo odczuwał jak namawianie go do zdrady i w dodatku kusił rzeczami podejrzanie pociągającymi, dozwolonymi tylko dla dorosłych, a dla niego zakazanymi, gdyż takimi były niewątpliwie papierosy i bimber. Przyjmowanie ze spokojem i pokonywanie bez zmrużenia oka ich ostrości i odoru, było oznaką siły i męskości, oznaką hartu ciała i ducha, tak potrzebnych w trudnym i niebezpiecznym świecie, wszędzie pełnym śladów przechodzącej tędy jeszcze niedawno Wielkiej Wojny.
Jednak Olo przez cały czas odczuwał jakąś olbrzymią niechęć, aby zostać synem wujka, chociaż zdawało się, że u bogatszego i sprytnego wujka, byłoby mu może jako jedynakowi i lepiej. Dopiero kiedy wujek zechciał, aby Helga została jego córką, Olo mocą jakiegoś naturalnego odruchu, zgodził się na to, aby zostać wujka synem. Chciał być Helgi bratem i mieszkać z nią pod jednym dachem. Ale gdy Olo oznajmił, że zgadza się już być jego synem, wujek mu odpowiedział – teraz bracie już za późno, żałuj, ale nic z tego.
Mając Helgę, wujek już nie chciał go usynowić.
Pod koniec najbliższej wiosny, kiedy Helga potrafiła już trochę się z nimi porozumieć, przyjechali po nią, z odpowiednimi papierami, jacyś obcy ludzie w towarzystwie urzędnika z powiatu. Helga sprzeciwiała się krzycząc – ja nie chcę z wami, ja chcę tutaj! Olo! – a do wujka – Tata! – płakała, biła pięściami i gryzła swoich odnalezionych krewnych. Pomimo rozpaczliwej obrony musiała skapitulować i na zawsze wyjechała do Niemiec. O wszystkim przesądziło kategoryczne – Du musst fahren mit uns nach Deutchland!
Olo i wujek Adaś mieli łzy w oczach.
– Nic nie zrobisz przeciw takim papierom, które oni przywieźli – wzdychał wujek.
– Ja wrócę! – wołała Helga na chwilę przed tym, zanim zatrzasnęły się za nią drzwi odjeżdżającego samochodu. Przyjechała dopiero po pięćdziesięciu latach. Zdziwiła się, że kraina ze starej bajki, która śniła się jej przez wszystkie minione lata, a z której zabrali ją pół wieku temu siłą, to teraz kilka ruder, otoczonych chaszczami. Zastała kilku snujących się, niczym po pobojowisku, jakby pół dzikich obcych ludzi, wśród których nie rozpoznawała nikogo z tych, których tak dobrze, do końca życia, jak to się mówi, zapamiętała. Dowiedziała się, że teraz tutaj nie mieszka nikt z tych, którzy przybyli zaraz po wojnie, a wujek Adaś zmarł dwa lata temu. W pewnej chwili, rozglądając się wkoło, zapytała.
– A gdzie jest teraz Olo?
– Olo? Wyjechał stąd dawno i nigdzie nie może na stałe zagrzać miejsca. Nikt nie wie, dokąd pojechał ostatnio, ale podobno gdzieś bardzo daleko. Chyba do Afryki, a może na koniec świata.
ratings: perfect / very good
ratings: perfect / excellent
Dobrze się Ciebie czyta.
ratings: perfect / excellent
Piękna opowieść o tym, co było na Ziemiach Polskich za górami, za lasami zaraz tuż po wojnie