Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2017-02-27 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1710 |
POCZĄTEK CZY KONIEC_BRAMA_2
Pamiętam jak po ciężkiej zimie nadeszła wreszcie wyczekiwana wiosna i zaczęliśmy z dziadkiem chodzić na długie spacery – między innymi do lasu w pobliżu domu, gdzie kamiennymi schodami schodziło się w dół skarpy, a później na drewniany mostek prowadzący na drugą stronę płynącej w jarze rzeki.
Przyroda szybko budziła się do życia. W lesie pojawiły się najpierw przebiśniegi i przylaszczki oraz bazie na wierzbach, a za nimi cała reszta – liście na drzewach, zielony mech na pniach, trawy przy drogach, konwalie na polanach itd. W takim otoczeniu przyjemnie było przysiąść na jakimś zwalonym pniu i poczytać ciekawą książkę. Ponieważ sama nie potrafiłam jeszcze tego robić, musiałam zdać się na dziadka.
Na te nasze leśne wyprawy wybrał „Przygody Kubusia Puchatka”. Zanim jednak zaczęliśmy czytanie trzeba było znaleźć odpowiednie do tego miejsce.
Najładniejsze zakątki lasu były po drugiej stronie rzeki. Od drewnianego mostka rozchodziły się różne drogi i dróżki łatwo i trudno dostępne. My z mozołem wdrapaliśmy się na wysokie wzgórze. Dalej biegła łagodnie opadająca w dół szeroka droga prowadząca prosto nad jezioro. Było tam przestronnie i jasno, a po bokach bez trudu dało się znaleźć pnie po wyrąbanych drzewach. Nie skorzystaliśmy jednak z takiej możliwości. Dziadek skręcił w wąską boczną ścieżkę. Przeszliśmy nią kawałek i dotarliśmy do sporej, ciemnej, ponurej polany porośniętej wysokimi drzewami, której poszycie stanowiły zeschłe, brązowe liście. Pokręciliśmy się tutaj przez chwilę. Nie znajdując nic ciekawego, postanowiliśmy wrócić na ścieżkę, którą przyszliśmy. Było na niej jasno i słonecznie. Rosnące po bokach młode drzewa rzucały delikatne cienie. Ścieżka miejscami biegła jakby w zagłębieniu. Wybraliśmy miejsce, gdzie rozszerzała się do rozmiarów takich, że można by nazwać ją dróżką. Po jednej stronie wznosił się nad nią mały pagórek pokryty zielonym mchem, na którym tkwił w ziemi solidny pień wyrąbanego drzewa. W ogóle, odnosiło się wrażenie, że coś zostało tutaj wykopane – odsłonięty na dróżce, niebywale żółty, wilgotny piasek był pulchny i
głęboki. Nadawał się świetnie do stawiania wiaderkiem babek i budowania zamków.
To miejsce wybraliśmy na czytanie „Przygód Kubusia Puchatka”.
Lektura została zaplanowana przynajmniej na kilka dni. W domu już do niej nie wracaliśmy. Tym sposobem, któregoś popołudnia dotarliśmy w książce do historii o budowaniu pułapki na słonia, która to historia silnie podziałała na moją wyobraźnię. Póki co, jej komizm umknął mojej uwadze i potraktowałam ją bardzo serio. Już wcześniej musiałam słyszeć coś o pułapkach zwanych wilczymi dołami. Dziadek widząc moje szczególne zainteresowanie, zaproponował nową zabawę.
- Spróbuj sama zbudować coś takiego – powiedział. - Wykopiesz dołek, położysz na nim patyczki, przykryjesz liśćmi, przysypiesz piaskiem i poczekamy. Może coś się złapie...
Pomysł spodobał mi się. Z zapałem zabrałam się do pracy. W końcu, oprócz książki i gazety mieliśmy ze sobą jeszcze łopatkę i wiaderko.
Kopanie dołka szybko mnie jednak znudziło. Gdy przerwałam swoją pracę, był na tyle głęboki, że swobodnie mieściła się w nim moja stopa. Uznałam, że na razie to wystarczy. Poza tym, naszły mnie wątpliwości – ścieżka nie była miejscem ruchliwym i trudno było liczyć na jakiegoś spacerowicza, który wdepnie w pułapkę na słonia. Niemniej jednak dokończyłam swoje dzieło – nad dołkiem ułożone zostały patyczki, na patyczkach suche liście, a wszystko zostało przysypane żółtym piaskiem. Usiadłam na pniu obok dziadka, który przeglądał gazetę.
- Dziadek... Jak myślisz? - spytałam - Złapie się coś w tę pułapkę?
Uniósł w górę brwi i pokiwał głową.
- Może się złapie... Trzeba poczekać... Jak jutro znajdziemy patyczki połamane a dołek widoczny, to będzie znaczyło, że coś w pułapkę wpadło.
Poczułam się nieco rozczarowana perspektywą dłuższego oczekiwania. Rozejrzałam się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś obiektu godnego zainteresowania, bo wiadomo było, że czytania już dzisiaj nie będzie. I wtedy zobaczyłam go na końcu ścieżki. Szedł dosyć szybkim krokiem, z rękami w kieszeniach spodni. Gdy zbliżył się,zauważyłam,że trzyma w kąciku ust jakiś patyczek czy źdźbło trawy a po jego twarzy błąka się uśmieszek, który mogłabym nazwać cynicznym, gdybym wówczas znała takie słowo. W tej twarzy było coś bezczelnego i prowokującego...
Rozpoznałam naszego sąsiada, którego znaliśmy z widzenia ale nigdy nie wymienialiśmy z nim ukłonów. Mieszkał razem ze swoim młodszym bratem w dużym, starym budynku po drugiej stronie podwórza, tam, gdzie moja przyjaciółka - ta, z którą znałyśmy się od najmłodszych lat, spędzałyśmy razem dużo czasu i powierzałyśmy sobie różne sekrety. Może dlatego sporo wiedziałam o jej sąsiadach. Kiedyś zwierzyła mi się, że nielubi tych dwóch braci M. i nazwała ich zbójami. Była przy tym mowa o zbóju Madeju i jakimś łożu do rozciągania, na które będą skazani jak Madej. Nie za bardzo rozumiałam o co jej chodzi...
W każdym razie, rozpoznałam w nadchodzącym mężczyźnie jednego z braci M. Najwyraźniej miał zwyczaj chadzać tymi samymi ścieżkami co my. Teraz jednak interesowało mnie wyłącznie to, czy wpadnie w moją pułapkę? Z tego powodu nie patrzyłam ani na dziadka, ani na twarz nadchodzącego. Nie wiem nawet, czy ktoś wykonał jakiś gest na przywitanie, chociaż w zasadzie obaj powinni to zrobić.
Mój wzrok śledził jedynie stopy, które przemierzały ścieżkę.
I wtedy stała się rzecz dziwna... Jak na zamówienie, przybysz trafił prawą nogą w moją pułapkę i wdepnął w nią piętą. Nie stracił przy tym równowagi, ani przesz sekundę nie zachwiał się, spokojnie poszedł dalej i szybko zniknął nam z oczu za zakrętem. Pozostał po nim tylko ślad w postaci połamanych patyków i małego wgłębienia w ziemi.
- Widziałeś! - zawołałam radośnie. - Wpadł! Naprawdę wpadł!
Dziadek podniósł się z pnia i otrzepał spodnie.
- My też już pójdziemy – powiedział. - Jeszcze trochę i zacznie ściemniać się...
Kilka dni później opowiadałam swojej przyjaciółce o budowaniu pułapki na słonia.
Wspomniałam przy tym o dużej polanie z zeschłymi liśćmi, która wydała mi się jakaś straszna. O tym, że spotkał nas w lesie jeden z braci M. nic nie wspomniałam.
- Znam to miejsce – powiedziała. - Tam naprawdę jest strasznie. Niedawno tatuś zawiózł mnie na tę polanę. Pojechaliśmy motorem od drugiego mostu. Chciałam nazbierać przylaszczek, tylko że ich nie znalazłam. Później byliśmy nad jezioro.
Nie wiem dlaczego, ale informacja, że ona również zdążyła już poznać to niepokojące miejsce autentycznie ucieszyła mnie.
ratings: perfect / excellent