Go to commentsOdlot niani. 1.10.2006 r.
Text 1 of 23 from volume: Listy do Pawła. Palma de Mallorca
Author
Genrenonfiction
Formprose
Date added2017-03-22
Linguistic correctness
Text quality
Views3203

Palma de Mallorca, 1 października 2006 r.


Pawełku kochany, podróż z niewielkimi perypetiami (jeszcze na autostradzie w R. pękł mi cholerny zamek błyskawiczny w mojej torbie na kółkach, i musiałam ją, jak kaczkę nadziewaną jabłkami, po prostu w kilku miejscach zaszyć - dobrze, że wzięłam czarne nici i igłę!) podróż minęła, jak się patrzy :)


Do Schoenefeld jechałam zaklepanym grubo wcześniej... pustym busem?.. sama?? Z kim - i dokąd - ja sobie tak jadę??


Na lotnisku kupa Rosjan, lecących do Moskwy 10 minut po mnie, więc miałam *swoje* towarzystwo, jak ze snów... (sami mniej więcej w Twoim wieku panowie, wracający z jakiejś konferencji; non-stop śmiali się i głośno gadali, zarykując się co chwilę, co mnie samą bawiło do łez, aż musiałam się chować za gazetą; śmiech jest, jak ta grypa, zaraźliwy :) Na jednym z wielu stoisk biur podróży leżały sterty także rosyjskojęzycznych czasopism, wydawanych... chyba jednak śnię... w Niemczech?? Naturalnie, o polskiej prasie ani marzyć, zatem rad nie rad (naturalnie, że rad:) bite 4 godziny oczekiwania na samolot zleciały mi na czytaniu bardzo interesujących rosyjskich artykułów o np. Twoim Dymitrze Szostakowiczu (pamiętasz jego *Symfonię leningradzką*, gdy dusza rwie się w kawałki, jak tego słuchasz!), o bigamii w Rosji, o merze Moskwy i jego przewałach w tle gigantycznej fety, zorganizowanej na cześć jego 70. urodzin itp., itd.


Sam lot *lufthanzą* trwał nieco ponad 4 godziny... i był spóźniony o kwadrans? Ta szwajcarska Niemców precyzja :) Wśród pasażerów głównie Niemcy - rodzice z małymi dzieciakami, często w kołyskach.


Pejzaże za bulajami po *mojej* zachodniej stronie - lecieliśmy nad Alpami Francuskimi - wprost oszałamiająco bajeczne, chociaż widzieliśmy tylko zorzę wieczorną na tle czerwono-złoto-czarnych chmur; lot odbywał się na wysokości - nad tymi Mont Blancami - ponad 11 km, więc *krajobraz* był nie z tej Ziemi... Po stronie wschodniej samolotu była już czarna noc.


W międzyczasie, oczywiście, podano kolację. Jak zawsze o tej godzinie, nie jadłam już nic (no, i w niedziele od jakiegoś czasu wytrwale poszczę :)


Po jakimś kwadransie dwaj stewardzi i stewardessa zaczęli sprzedawać chętnym *mydło i powidło* czyli... wszystko: od perfum, przez torebki, biżuterię, zabaweczki, galanterię wszelaką, po napoje... w tym... wyskokowe?? Nie napili się byli w czasie tej przed chwilą kolacji ci dobrzy ludzie? (market taki, pamiętasz, był nie do pomyślenia na trasach do i z Nowego Jorku, gdzie przez wiele godzin lotu teoretycznie - a i praktycznie też - mogłeś i feste zgłodnieć, i zatęsknić za jakimś trunkiem czy piłką plażową jakąś albo tym pierścionkiem??) Nie mogli tego wszystkiego se kupić - i za tańsze euro - w Berlinie??


Po wylądowaniu natychmiast ogarnęło nas parne i ciepłe, jak z pieca, powietrze Majorki, po tym suchym, jak ten pieprz, klimatyzowanym wewnątrz tej lufthanzy istny skok-szok! Szliśmy i szliśmy lub jechaliśmy na schodach czy na transporterach w kierunku daj Boże naszych bagaży, które już na nas czekały, kołując... na dwóch?? okrąglakach - czekały tak daleko od samolotu, że myślałam, że nigdy tam nie dotrę... Moja hiszpańszczyzna i angielszczyzna jest, sam wiesz, jaka :(


Przy wejściu oczekiwała na mnie pani Basia-blondyneczka wraz z mężem, czarnym, jak heban, szczupłym Senegalczykiem, ich dwuletnim Maktarkiem i tycią, jednomiesięczną córeczką, Marijką. Oba dzieciaczki śliczne, jak malowanki-czekoladki. Odebrałam od pani Basi malutką *na opka*, pan mąż Bezimienny (nawet nie zostaliśmy sobie przedstawieni) wstawił moją torbę na kółkach do bagażnika swojego wana - i jazda! przez całą w nocnych światłach, reklamach, tętniącą gwarem i ciżbą ludzką Palmę de Mallorca! O tej porze roku (wczesna jesień) są w Hiszpanii, jak u nas, egipskie ciemności.


Pani Basia mieszka... sama z dzieciakami (?) na ostatnim, 7. piętrze, w wynajętym apartamencie przy jednej z kilku głównych ulic General Riera. Mój pokój ma okno, wychodzące... na okna innej vis-a-vis ściany naszego apartamentowca, tak bliskiej, że mogłabym - gdybym tylko tego chciała - poprzestawiać doniczki na parapetach sąsiadów :( A tak chciałam widzieć jakieś na tej wyspie morze...


Jak tam porty fiordów Norwegii? Uważaj na przypływ i odpływ, Synku. Ciepło się ubieraj i zawsze pamiętaj o parasolu :)


Buziaczki :)

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Jakże charakterystycznie urocze, ciepłe obrazki z egzotycznej podróży.
avatar
Cudza korespondencja naprawdę jest dużo bardziej ciekawa niż ta nasza własna.
avatar
Cudeńko!Dziękuję :)
© 2010-2016 by Creative Media