Go to commentsList Alego
Text 15 of 76 from volume: Opowieści o ludziach i miejscach
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2017-04-13
Linguistic correctness
Text quality
Views2236

Sercem starego Bagdadu jest położona nad Tygrysem dzielnica Rashid, której osią jest ulica o tej samej nazwie. Ulica Rashid była w Bagdadzie od zawsze, ale współczesny wygląd ma dopiero od czasów pierwszej wojny światowej. Spacerując Rashidem i przyległymi uliczkami od mostu Ahrar do mostu Shuhada, można do woli smakować widoków, zapachów i dźwięków Orientu. To miejsce legalnego i nielegalnego handlu. Tam spotykają się bogacze i żebracy, tam obok meczetów są domy publiczne, a obok lexusów parkują dwukołowe wózki na ośli napęd. Jest też tam najstarsza na świecie medresa Mustansiriya i największy bazar w Iraku. Tam można kupić i sprzedać wszystko, można najeść się i upić dowolnym trunkiem, można posmakować miłości egzotycznych kobiet, można zostać okradzionym, a nawet – gdy ma się pecha – zabitym.

Na rashidzkim bazarze miał dwa sklepy Karim. Większy był sklepem bławatnym, a w mniejszym handlowano wyrobami ze skóry. Handel szedł dobrze i Karim był bogaty. Był dostatecznie bogaty, żeby wysłać młodszego syna na studia za granicę. Nie stać go jednak było na Oxford czy Sorbonę, wiec wysłał syna do Polski.

Takim to sposobem Ali – bo tak syn miał na imię – w pewien listopadowy dzień wylądował na Okęciu. Było zimno, padał deszcz ze śniegiem, a Ali miał tylko wiatrem podszyte paletko. Z Warszawy tłukł się w nieogrzewanym pociągu do Łodzi i na drugi dzień zachorował. Bolała go głowa, oczy łzawiły, a z nosa ciekło jak z kranu. Takiej choroby ani on, ani nikt z jego bliskich jeszcze nie miał i przyszły student był przekonany, że niedługo umrze. Nie umarł jednak i po kilkudniowej kuracji mógł już rozpocząć naukę języka polskiego. Szło mu to dobrze i po roku rozpoczął studia na politechnice we Wrocławiu. Ponieważ Wrocław mu się nie podobał, więc po pierwszym roku przeniósł się na Politechnikę Warszawską. Stołeczne życie przypadło mu do gustu i zanurzył się w nim po szyję. Nauczył się tańczyć, grać w brydża i pić wódkę. Dziewczyn miał tyle, ile chciał, bo był Arabem z dolarami. Mimo rozlicznych zajęć wieczorno-nocnych udało mu się jakoś zaliczyć drugi rok studiów. Karim był dumny z potomka i już planował otwarcie nowego sklepu na Rashidzie, gdzie jego syn inżynier sprzedawałby telewizory. W czasie wakacji Ali poznał Jolę. Zakochał się w niej tak bardzo, że kupił jej na Pradze mieszkanie i zamieszkali razem. Wtedy zajęcia wieczorno-nocne wzięły górę nad uczelnianymi i Ali – mimo wielkiej wyrozumiałości wykładowców i dziekana – nie zaliczył trzeciego roku. Karim na wieść o tym kazał synowi wracać do domu i odciął go od pieniędzy. Ali nie chciał rozstać się z Jolą i został w Warszawie. W tym czasie ambasada libijska poszukiwała kierowcy i człowieka na posyłki w jednym. Musiał to być arabskojęzyczny muzułmanin znający dobrze polski i Polaków, ale nie musiał to być Libijczyk. Ali zakręcił się gdzie trzeba i dostał tę pracę. Zaczął dobrze zarabiać, ożenił się z Jolą i planował zostać w Polsce na stałe.

Wtedy wybuchła wojna iracko-irańska i Ali dostał ze swojej ambasady wezwanie do wojska. Ani myślał wracać do kraju, tym bardziej, że jego libijscy pracodawcy gwarantowali mu pomoc w uzyskaniu polskiego obywatelstwa. Wszystko układało się dobrze, aż do przedwczesnej śmierci ojca. Karim zmarł nagle nie zostawiwszy testamentu. Spadkobiercy chcieli niezwłocznie podzielić majątek, ale bez Alego sprawy spadkowe nie mogły ruszyć z miejsca. Rodzina nalegała, żeby przyleciał jak najszybciej, a dla Araba dobro rodziny to rzecz święta. Ponieważ Ali też liczył na niezły spadek, więc mimo obaw zdecydował się polecieć do kraju.

Na bagdadzkim lotnisku czekał na niego starszy brat i Ali widział go, idąc do odprawy paszportowej. Żołnierz sprawdzający paszport długo mu się przyglądał, potem gdzieś wyszedł i wtedy Ali zaczął mieć złe przeczucia. Nie mylił się, bo po chwili przyszło po niego dwóch żandarmów. Skuli go bez słowa wyjaśnienia i zawieźli na jakiś posterunek, gdzie na powitanie sprawili mu zdrowe lanie. Dopiero potem przyszedł oficer i poinformował Alego, że niestawienie się do poboru jest równoznaczne z dezercją, a za to idzie się pod ścianę. Jednak prezydent Saddam Husajn jest łaskawy i może go ułaskawić. Żeby na to zasłużyć, Ali musi na ochotnika wstąpić do wojska na pięć lat i odpokutować za grzechy na froncie. Zatrzymany próbował wybłagać chociaż ze dwa dni czasu na spotkanie z rodziną. Oficer odmówił i nie pozwolił nawet zatelefonować do domu. W tamtej chwili świat Alego rozpadł się w pył. Siedział i bezmyślnie patrzył na oficera rozkładającego przed nim werbunkowe dokumenty. Potem podpisał je bez czytania i poszedł z żandarmami do samochodu. Jeszcze tego samego dnia dostał mundur i został odwieziony na wojskowe lotnisko. Stamtąd poleciał do As-Sulajmaniji, do nieznanego mu Kurdystanu.

Minęło pół roku. Allach czuwał nad Alim i pozwolił mu przeżyć ten czas bez szwanku. Ponieważ główne walki toczyły się bardziej na południu, więc „weteran” Ali dostał dwa tygodnie urlopu i mógł w końcu odwiedzić rodzinę. Powitanie w domu było królewskie, a uściskom i łzom szczęścia nie było końca. Ali czuł jednak, że to nie na niego tak długo czekano – czekano na jego podpisy na spadkowych papierach. Jakoż faktycznie od następnego dnia zaczęło się sporządzanie stosownych dokumentów i związane z tym kłótnie. Ali w miarę możliwości unikał sporów i podpisywał, co mu kazano. Bardziej niż nad spadkiem, przemyśliwał nad sposobem skontaktowania się z Jolą. Pisał do niej kilkakrotnie jeszcze frontu, ale nie bardzo wierzył, że wojskowa poczta te listy wysłała. Zadzwonić nie mógł, bo w ich warszawskim mieszkaniu nie było telefonu. W tej sytuacji najpewniejszym sposobem kontaktu z żoną wydawał mu się… posłaniec. Ali wiedział, że w Iraku pracuje sporo Polaków i był pewny, że wcześniej czy później któryś z nich zawita na Rashid. Dlatego każdego dnia chodził po bazarze i przyległych zaułkach, nadstawiając uszu w nadziei usłyszenia polskiej mowy. W końcu udało mu się i spotkał między straganami dwóch Polaków. Bez wahania podszedł i powiedział po polsku:

– Dzień dobry. Co słychać w Polsce?

Zagadnięci ze zdziwieniem spojrzeli na niewysokiego Araba w dżinsach i białej koszuli.

– Jesteście z Polski. Prawda? – upewnił się Ali. – No to chodźmy na piwo. Ja stawiam. Jestem Ali.

– Adam.

– Rysiek – przedstawili się Polacy i nim ochłonęli, siedzieli już w pobliskiej restauracyjce i słuchali historii Alego z ostatnich lat.

Opowiedział im o pobycie w Polsce, o mieszkaniu w Warszawie i o Joli. Potem o śmierci ojca i o aresztowaniu na lotnisku. Polacy z początku byli nieufni. Oto siedzieli w jakiejś spelunce z nieznanym Arabem, który ni stąd ni z owąd spowiadał im się ze swojego życia. Wszystko wyglądało na to, że wpadli w jakąś nieznaną im pułapkę. Ali jakby przejrzał ich myśli, bo powiedział:

– Nie wiem, kiedy wrócę do Warszawy, a nie chcę zapomnieć polskiego. Dlatego szukam kontaktu Polakami. Nie bójcie się. Tu z mną nic wam nie grozi. Jeszcze po piwku?

Przy trzecim piwie Polacy się rozgadali. Opowiedzieli, gdzie pracują i że Adam za dwa dni leci do kraju na urlop. Ta informacja była dla Alego najważniejsza. Potencjalny posłaniec siedział z nim przy stole i takiej okazji Ali nie mógł przepuścić.

– Dam ci list do żony. Zabierzesz go? – zapytał urlopowicza. – Tylko oddaj go jej do ręki, a nie wysyłaj pocztą. OK?

Adam zgodził się, bo wożenie cudzych listów było powszechnie praktykowane przez Polaków pracujących w Iraku. Umówili się, że Ali przywiezie mu list wieczorem do hotelu.

Na spotkanie Ali przyjechał z bratem i zabrali Polaka na Abu Nuwas – deptak leżący nad Tygrysem. Tam w zacisznej restauracji ugościli go mazgufem, czyli rybą pieczoną na tamaryszkowych węglach. Po kolacji wrócili do hotelu. Wtedy Ali dał Adamowi swój list do żony i poprosił o przeczytanie go.

– Przecież to jest prywatny list – zdziwił się Polak. – Po co mam go czytać?

– Sprawdź, czy nie narobiłem błędów i czy wszystko jest zrozumiałe – odpowiedział Arab. – Bo ja dobrze mówię po polsku, ale piszę słabo.

Adam chcąc nie chcąc przeczytał list, w którym Ali w prostych słowach pisał żonie, że ją kocha, że tęskni i że wróci.

– List jest OK i błędów nie ma – powiedział po przeczytaniu.

– To oddaj go Joli i poproś o odpowiedź. Nie dawaj nikomu innemu tylko jej – podkreślił Ali. – Tu na kopercie masz adres – zakończył.

Na tym rozmowa się skończyła i Arabowie wyszli.

Dwa dni później Adam wylądował na Okęciu i od razu pojechał pod wskazany adres na Pradze. Zadzwonił do drzwi i po chwili jakaś kobieta zapytała:

– Kto tam?

– Jestem kolegą Alego i mam …

– Nie ma Alego – przerwał mu głos zza drzwi.

– Wiem. Spotkałem go w Iraku i mam od niego list dla pani – wyjaśnił Adam.

Z początku odpowiedziało mu milczenie, ale potem zgrzytnął zamek i w drzwiach stanęła rozłożysta blondyna w wymiętym szlafroku.

– Tu jest ten list, a tu jest karteczka z adresem do mnie. Ja za miesiąc wracam do Iraku, to mogę zabrać pani odpowiedź. Ali bardzo na nią czeka – wyterkotał Adam, jakby bojąc się, że kobieta mu przerwie.

– Dobra. Dzięki – odpowiedziała blondyna i zatrzasnęła drzwi.

Schodząc po schodach, Adam był już pewny, że żadnej odpowiedzi nie będzie. Jakoż faktycznie nic od Joli nie dostał. I dobrze się stało, bo Ali zapomniał dać mu swój bagdadzki adres i ewentualnej odpowiedzi nie mógłby mu doręczyć.

  Contents of volume
Comments (11)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Wreszcie ruszyłeś, Marianie, z kolejnymi wspomnieniami. Wiesz, że je lubię :)
avatar
PS. To pierwsza część, czy już koniec opowiadania? Jeżeli to drugie, przydałoby się zakończenie, w formie chociażby puenty.
avatar
Dziękuję Hardy za odwiedziny.
To jest całe opowiadanie i puenty nie będzie, bo Ali przepadł, nie dawszy adresu.
avatar
Bardzo ciekawa i zgrabna opowieść. Kilka drobniutkich literówek oraz brak przecinka przed: nie zostawiwszy.
avatar
Coś mi tu chrzęszczą końcówki, bo według mojego skromnego rozeznania, to:
"można do woli smakować widoki, zapachy i dźwięki Orientu", chyba że:

"można do woli posmakować [czyli jeden, jedyny raz] widoków, zapachów i dźwięków Orientu".

W pierwszej frazie mamy do czynienia z czymś wielokrotnym, niemal permanentnym; w drugiej - jak wspomniałam - czymś jednorazowym. Niczym na jednodniowej wycieczce spacer po, na przykład, starym mieście.

:)))
avatar
Dziękuję Janko za przeczytanie i komentarz. Dziękuje też za wskazanie błędu.
avatar
Dziękuję Befano za odwiedziny i komentarz. Z tym smakowaniem, to chyba masz rację. Poprawię w oryginale.
avatar
Dzięki Marianie za kolejną porcję rodzimej i arabskiej egzotyki.
avatar
Dzięki Ci a200640 za odwiedziny i za miłe słowa. Staram się jak mogę :-)
avatar
Ali strzela, ale Pan Bóg jego kule nosi :)

To, co tę prozę BARDZO wyróżnia - to szczególna optyka ostrego widzenia: dystans niejako z góry, precyzja słowa i dyskretny humor.
avatar
Dziękuje Emilio za odwiedziny i bardzo miły komentarz.
Staram się jak mogę, a jak nie mogę, to też się staram.
© 2010-2016 by Creative Media