Author | |
Genre | nonfiction |
Form | prose |
Date added | 2017-04-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2638 |
Gospodarz nasz mówi coś dziwnym falsetem - taki wielki chłop?? - przetykając swoje słowa nieoczekiwanym śmieszkiem... i nie wszystko początkowo rozumiem, ale coś tak jakby:
- A ja tu myślę: jaka babka z dzieckiem?! - Patrzy na nas ciągle niebotycznie zdumiony, a mimika wyrazista-krzycząca. - Przyjechał po mnie do sklepu sąsiad wuefemką i gada, że jakaś babka z dzieckiem czeka z taksówką pod moim domem! Aż me wątroba rozbolała... Jaka babka z dzieckiem?? - i śmieje się od ucha do ucha, cały w nerwach, wytrącony tak samo z równowagi, jak i my. Najspokojniejszy z nas Pawełek niespokojnie śpi na moim ramieniu.
- Też by mnie ta wątroba rozbolała na pana miejscu!
Piotr Nitka otwiera bramę i zaprasza nas gestem do siebie.
- Pawełku kochany, obudź się. Wstań na nóżki. Trzymaj mnie za rączkę - idziemy.
Przechodzimy z trudem po sypkim piachu, ja pcham wózeczek z walizką i torbą podróżną przez bramę; odczekujemy, aż traktor przejedzie, i zamykam za nami wrota. Silnik w głębi wielkiego podwórza cichnie, światła pogasły...
Gdzieś całkiem blisko - chyba w tej oborze ze stertą nagrzanego słońcem nawozu obok? wyraźnie w tym nowym z pustaków wielkim budynku przed nami?? - słyszymy nieco stłumione radosne poszczekiwania... pieska?
- Cicho, Perełka, to pan przyjechał - z Emilką i Pawełkiem!
- Ma pan pieska?? Cały czas siedział, jak ta trusia! Czemu go pan zamyka? Taki groźny?
- Nie, wcale nie groźny... Boi się zostawać sam, jak wyjeżdżam...
- Ładny mi stróż, co sobie pod nieobecność gospodarza ze świnkami fajno cichcem przesiaduje pogaduje, kiedy złodzieje wynoszą z jego chałupy srebro i złoto!
- Jużci! Srebro i złoto będzie stąd taki jeden z drugim wynosił! - parska śmiechem nasz Piotr Nitka. - To chodźmy do tego domu!
- I pieska nie zobaczymy? tego strachliwego zająca?
- Brudny. Pawełka usmoli, nylony panine podrze... Jutro go wykąpiemy, to go zobaczycie.
- I czemu ta Perełka taka bojąca? Bije ją pan??
- Matko! nie! W lesie żem ją uwiązaną do sosny znalazł... Ludzie to nie mają żadnego sumlenia (to nie błąd! tak ma być! SUM-LE-NIA!)
- O, Matko! Uwiązaną w lesie?! Chryste Boże! Nie mają te ludzie sumlenia, łobuzy jedne, Pawełku; święta to prawda, niestety...
Nasz dobrodziej tymczasem zapala lampę nad wejściem do domu, spod wycieraczki wyciąga klucz - dar serca dla tego od srebra i złota złodzieja - i otwiera drzwi.
Wchodzimy. Sionka ciemna i ciasna, po prawej wejście do kuchni. Piotr Nitka odstawia nasz składak-wózek pod ścianę, prowadzi nas przodem, zapalając po kolei światła, i zaprasza, żeby spocząć. Mówi, że się nas wcale nie spodziewał, że był w sąsiedniej wiosce na zakupach, a tu sąsiad nadjeżdża motocyklem... takem się wyląkł, aż me wątroba...
- Kochany, nie co dzień się trafia wizyta obcej baby z klamotami i dzieckiem pod pachą! Mnie samej ta wątroba dotąd jeszcze boli. Panie Piotrze, to co robimy? Mały jest zmordowany i głodny... Możemy umyć rączki i coś zjeść? Zrobię nam wszystkim kolację, nakarmię swojego 3-latka, potem umyjemy ząbki - i lulu! Dopiero potem pogadamy, dobrze?
- Ależ proszę bardzo! Pewno, że zmordowany! O, jak to mu oczka same się zamykają!
Przecieram ceratę na kuchennym stole świeżo wyżętą, wypłukaną nad zlewem ścierką, myję Pawełkowi rączki mydełkiem i buzię wodą - synek się cofa i marszczy, bo leci z kranu tylko ta zimna - gospodarz przynosi nam z pokoju czysty ręcznik a potem wyjmuje na stół przywiezione właśnie traktorem zakupy: chleb, herbatę, cukier i masło; z komórki obok w kamiennym garnku przynosi smalec ze skwarkami.
- I na co komu ten smalec?
- A ja! ja go będę z chlebkiem jadł. Pani patrzy, jaki dobry!
- Może i dobry, ale to trucizna! Sam tłuszcz i skwarki.
- Oj, jaka ta trucizna pyszna! Ciotka sama robiła, a ta się chyba na tym zna! - I w śmiech.
- No, dobrze: pan będzie jadł z tym smalcem, a my - z masełkiem.
Wyciągam z kredensu czyste talerzyki i szklanki, robię nam wszystkim smakowite pajdki; herbatka, nagotowana w czajniku przez pana Piotra, już się sama naciąga; siadamy do małego stołu przy kuchennym oknie razem z moim Pawełkiem na kolanach, i zajadamy.
Boże, jaki pyszny ten święty chlebek! Piotr Nitka, pogryzając swoją kromkę ze skwarkami, wstaje od stołu i nalewa gorącej wody do kubła.
Przez niskie okno zaglądają trawy, dalej widać półkole, zakreślone światłem lampy nad wejściem do domu, a za nim już czarny mrok namacalny - tak gęsty. Która to godzina? Chyba... dziesiąta?
Na parapecie sucha, jak ten pieprz, zeschła pelargonia. Wstaję z Pawełkiem w ramionach, zajadającym swój chlebek aż po policzki w maśle całe, z suszarki nad zlewem zdejmuję jakiś słoik i nalewam nim wody do podstawki pod doniczką.
- A nie pogniewa się pani, jak ja tutaj przy was nogi umyję w wiadrze?
- Pogniewa?? Kochany, proszę nie robić sobie z nami żadnych ceregieli - my nie z cukru.
Jemy. Pachnie świeżym, prosto z piekarni chlebkiem, aromatyczną gorącą herbatką i sytością. Jest spokojnie i bezpiecznie, jak u mamy. Pawełek patrzy uważnie, jak chude, białe, zarośnięte czarnym włosem nogi kolejno wydostają się z wielkich chłopskich kaloszy i jedna po drugiej znikają w parującym ogromnym wiadrze... Takie są nogi? w kuble??
- Oj, jak dobrze w tym wiadrze!
/cdn./
ratings: perfect / excellent