Author | |
Genre | prose poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2017-05-30 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1989 |
Obraz przemijający
Zatrzymać chcę ten obraz, z tysięcy szkiców, które przeminęły.
Każdy przemknął z chwilą Swoją Tamtą Jedyną. Co z tego, że były tylko kilka dni temu,
skoro, już nawet tydzień, wydaje się być prawie wiecznością, w wielkiej gęstości drobnych sekund, gdy czas jakby zaczynał chwilami, dziwnie spowalniać...
Chmury nad morzem, tym razem, jak skrzydła wielkich ptaków, a czemu nie aniołów? Wszystko zależy od widza i jego wrażliwości. Te skrzydła, jakby obejmowały swoją mocą we władanie całe niebo od zachodu.
A promienie słońca, ukrytego bezpiecznie za wielką, granatową górą, przenikały przez otaczające je ciemności i rozchodziły się promieniście, na wszystkie strony świata.
Wielka tafla morza, uspokajając wiatry, lekką bryzą obmywała plażę, utworzoną przez złote piaski urwistego, pięknego przez swą niepokiełznaną dzikość, wybrzeża.
Siedziałem, jakby na wielkim pobojowisku, zlożonym z licznych korzeni powalonych przez burze drzew, niczym porozbijanych jakichś wraków i nie wiedziałem tego, bo chciałem tylko odpocząć po nierównym marszu przez przybrzeżne wertepy leśne, a przecież, jak się za kilka minut okazało, mimowolnie, czekałem na zbliżający się zachód slońca.
Świetlisty jego opłatek, pojawił się na chwilę w niewielkim prześwicie, który powstał pomiędzy ciemną ścianą chmur, a granatową płachtą morza. Na moment, słońca żarzący się ognik, rozbłysnął, jakby konwulsyjnym wybuchem i natychmiast przygasł, jak zanurzona w wodzie, pochodnia. Tym razem, nie było to, znane i podziwiane przez wielu, zwłaszcza w czasie pierwszych pobytów nad Bałtykiem, jakby pokazowe widowisko, w pełnej swej krasie, bo zawiodła kapryśna pogoda.
ratings: perfect / excellent
:)))