Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2017-08-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2012 |
Na podwyższeniu za chatką stał kamienny stół ofiarny. Podprowadzono pod niego Stana i Wicka. Do wesołej gromadki dołączył kolejny pomyleniec, na którego mówili Tasak.
- Co ich tak dużo dzisiaj? – zapytał ów jegomość.
- Też mówiłem, żeby ich podzielić na kilka dni – wtrącił Muck.
- Trzeba ich złożyć od razu, bo jeszcze uciekną.
- Tego byśmy nie chcieli. Którego najpierw?
- Tego z czerwonymi uszami.
- Wick popatrzył na Stana, którego uszy miały normalny kolor.
- Może jeszcze się dogadamy? – zaczął, ale został zdzielony wielką łapą.
- Czasem wydaje mi się, że składanie ofiar jest nielegalne – powiedział Muck.
- Bredzisz. Duch Lasu się ucieszy. Co mu zrobić najpierw? – zapytał Tasak.
- Zacznij od tego, co zawsze.
- A gdzie macie kadzidełka?
- Zapomniałem. Muck, skocz po nie.
- Gdzie są?
W szafce koło stołu, tam gdzie trzymamy kciuki.
- Okej, znajdę.
- Zaczynaj – rozkazał najwyższy z braci.
- Zaczekam na kadzidełka – odparł Tasak.
- Jak chcesz.
Wickowi zaschło w ustach, a serce waliło mu nienaturalnie szybko. Poczuł, że wpadł jak robaczywa śliwka w kompot.
Po chwili wrócił Muck z kadzidełkiem w ręku.
- Dobra, możemy zaczynać – ucieszył się Tasak i wyjął tasak. – Powachluj trochę dla aromatu.
- Robi się – powiedział Muck i okadził Wicka, który zaniósł się kaszlem.
- Starczy, nie chcesz go chyba udusić. Teraz ja przejmę pałeczkę.
Duch lasu postanowił trochę odpuścić Stanowi i Wickowi.
- Stać! Policja! – usłyszeli krzyk szeryfa. Niestety ich wybawiciel jak zwykle był sam.
*****
- Do cholery, skąd mogłem wiedzieć, że oni są tacy niebezpieczni? – poskarżył się szeryf, po tym jak związali go razem z kumplami i z powrotem wrzucili wszystkich do piwniczki. Szaleńcy poszli tymczasem podebatować, co zrobić z taką ilością ofiar.
- Jak myślisz, teraz nas wypuszczą? – zapytał Stan.
- Nie, kogoś załatwią, a potem znów podebatują.
- Wick, to ciebie mieli złożyć w ofierze.
- Teraz sytuacja się zmieniła. Pewnie myślą, że Duch Lasu zainterweniował i zesłał mi pomoc. Otrzymują znaki, ale nie wiedzą, jak je odczytać.
- To psychole. Musimy grać według ich reguł.
- Zaraz przyjadą tu moi gliniarze – powiedział szeryf. – Mieli się zebrać, jeśli nie wrócę za godzinę. Zostawiłem wóz przy drodze.
- Teraz jest mecz. Nie przyjadą. W dodatku nawet cię nie lubią.
- Wiele się zmieniło, czasem stawiam im piwo.
- To w pewnym sensie przemawia na naszą korzyść, ale przy wyborze mecz lub szeryf, wybiorą to pierwsze.
- No to przyjadą trochę później. Nie śpieszy nam się, co?
- Pssst. Pssst.
Wick rozejrzał się. W piwniczce było jedno niewielkie okienko, w którym na chwilę pojawiła się czyjaś twarz.
- Przybyła nieśmiała odsiecz albo kolejny z szalonej rodzinki.
- Pssst. Pssst.
Drzwi do piwniczki się uchyliły. Do środka weszło dwóch gliniarzy z pistoletami w rękach.
- Gamonie, czemu obydwaj tu schodzą? Psychole mogą ich zajść od tyłu – szepnął szeryf, a na głos powiedział: Mike i Joe. Moi kumple.
- Liczmy na ich rozwagę.
Mike zaczął rozwiązywać pojmanych, a Joe udał się na przeszukanie domu.
- Ilu ich jest? – zapytał Mike.
- Chyba czterech, ale nigdy nie wiadomo.
- Gdzie są?
- Pewnie w pobliżu. Mogli was zauważyć i szykują zasadzkę.
- Spokojnie, nie takie rzeczy w życiu się robiło.
- Strzelajcie bez ostrzeżenia. Mnie już na to nabrali. Ukradli mi broń, są bardzo niebezpieczni.
- Okej, zabierz tych dwóch – powiedział Mike do szeryfa. – My się wszystkim zajmiemy.
Szeryf wraz ze Stanem i Wickiem opuścili chatkę i udali się do radiowozu. Nie mieli ochoty czekać na dalszy rozwój wypadków. Po chwili dołączył do nich Mike.
- No dobra, nie trzymam was w niepewności Znaleźliśmy ich przy czymś w rodzaju ołtarzu. Wygląda na to, że popełnili zbiorowe samobójstwo. Cała trójka.
- Ale ich było czterech – wtrącił Wick.
- No tak. W takim razie sprawy się komplikują. Zarządzimy przeszukanie okolicy. Nie ma co panikować, z jednym szybko sobie poradzimy. Możecie spokojnie odjechać.
- Na razie jesteście wolni, chłopcy – powiedział szeryf do Stana i Wicka. – Przez telefon wspominaliście coś o jakimś pożarze?
- Nie, nie, zakłócenia na linii.
- Tylko proszę więcej nie rozrabiać.
- Tak jest.
Stan i Wick odetchnęli z ulgą. Nie mieli zamiaru już nigdy wracać w tamte rejony i poznawać mrocznych sekretów lasu. Jedyne czego się obawiali to, by przeszłość nie podążyła za nimi.
ratings: perfect / excellent