Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2017-11-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1390 |
Mała, nieważna plamka.
Jakaś kobieta pochyla się nad synem; odrywa się od niej i biegnie po piasku. Jej wzrok pełen miłości i troski ściga, ściga swojego mężczyznę. Zna go. Pływał w niej jak ryba w krwawym akwarium. Było mu ciepło i dobrze. Żywił się jej myślami. Każdy oddech przeżuwał jak biszkopt.
Zachód słońca niczym ostatnia wieczerza. Zgrana paczka upija się na wesoło. Wystrzelone słowa i chichoty krążą dokoła ogniska niczym satelity. Krążą butelki i puszki. Po chwili dostrzegasz postać sterczącą na krawędzi skały wrzynającej się w morze. Fale łamią karki pod jej stopami. I wydaje ci się, że cień jej smutku nie ma końca. Zawsze przyjdzie i wypędzi ją z domu, z Castiglioncello.
Skacz, dziecinko, skacz.
Wieczór nad zatoką. Stary kuter wlecze swój cień. Patrzysz na zegarek. Wszystko gra.
Po drugiej stronie świata, Frau Elisabeth, opuszcza swoje królestwo. Jest południe. Wrota szarego gmachu zasklepiają się za nią, dostojnie. Staje na ulicy, odpala papierosa, soczysta i jędrna, w przyciasnym podkoszulku. Ciepły, słoneczny dzień wpływa w jej błękitne tęczówki. Rusza niespiesznie, prowadzona intuicją.
Ogrody Herrenhausen. Stawy zanurzone między trawnikami, alejki wijące się wśród drzew. Kaczki, dilerzy, rowerzyści, lewy brzeg Leny. Frau Elisabeth przystaje na mostku, rozpuszcza włosy, tęskni. W jej sercu płynie pieśń. Kocha go tak cicho, jakby we śnie. Kiedy odjeżdżał, jej postać znikała w lewym lusterku. Jej twarz rozpłynęła się jak babie lato po świecie.
A na ulicach Linden fruwają płatki śniegu i płatki kwiatów. Przyjemna, kwietniowa zadymka. Zielone tramwaje na Limmerstrasse. Frau Elisabeth zamawia koktajl w klubie na końcu ulicy, siada w wielkim oknie, za którym czas płynie jak wers niedokończonego utworu. Rozjechane, zdeptane płatki niczym życie, z którego wyssano poezję.
Chciałaby być znowu nad brzegiem potoku. Rozłożyć się na wielkim głazie. I wygrzewać w promieniach księżyca i gwiazd.
Wieczór nad zatoką. Wzgórza wiecznie wpatrzone w morze, w rozbujane maszty, pomosty, za którymi zaszło już słońce. Stary kuter dobił do celu. Jakiś krępy, niski facet wyskoczył z pokładu. Obserwujesz go, jak wspina się po schodach. Później przechodzi obok ciebie, wsiada do wozu i odjeżdża.
I już podążasz za jego światłami. Szkielety miasteczek ślizgają się poboczem. Neony majaczą w czarnych wąwozach. W przedniej szybie masz noc i kilka gwiazd.
Samotny, śmiertelny pies.
W głowie odtwarzasz opowieść: jego brudne łapy na białej, niewinnej szyi. Jej wzrok błagający go o litość, kiedy w nią wchodzi i rozrywa wnętrzności.
Parkujesz niedaleko i sięgasz po spluwę. Wchodzisz w boczną uliczkę, zaraz za nim. Kiedy jest już przy drzwiach, przyspieszasz i w momencie, gdy otwiera drzwi, dopadasz go. Odwraca się, zaskoczony.
Łapiesz kolesia za mordę, walisz łbem o ścianę i mówisz łagodnie:
Ciii...
Przykładasz mu lufę do głowy.
Patrzy przerażony, łapie z trudem oddech, szuka pomocy. Pomagasz mu wstać, wpychasz do środka i zamykasz za sobą drzwi.
ratings: perfect / excellent
Wieczór nad zatoką (ten obraz obrazów dla każdego wygnańca), syn, pływający/pławiący się w łonie matki, niemieckość jako wyznacznik szczególnych wartości, ogrody Domu Pana, nie prawy a lewy brzeg syberyjskiej rzeki, kusząca w przykusym podkoszulku Frau Elisabeth, opustoszałe Castiglioncello w międzyczasie - i na finał sprawiedliwy (??) wyrok na tym, który tak strasznie zbłądził i tym samym sam na siebie wydał... wyrok...
Miniatura - brylant.