Author | |
Genre | philosophy |
Form | prose |
Date added | 2017-12-06 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2184 |
Czy jest ktoś, kto by nie przechodził choć raz w życiu, tego, co ja teraz muszę znosić? Remont, modyfikacja, przebudowa - cała ta rewolucja dezorganizująca życie domowe! Któż to wymyślił? Kto pierwszy wpadł na ten sfiksowany pomysł, żeby od czasu do czasu ulepszać swoje otoczenie? Czy nie można z tego zrezygnować? Czy nie można sobie tego podarować? No właśnie, chyba jest to jedna z tych rzeczy nieuniknionych, przed którymi nie da się uciec. Raz w życiu trzeba zrobić coś porządnie, a potem można czekać, aż ząb czasu ugryzie to nasze coś i… wtedy aj waj od nowa, tyle, że z upływem czasu nie pamięta się, jak to właściwie było i ponieważ nie spodziewamy się tej udręki, która czyha za progiem naszej kwatery, podejmujemy ochocze kroki, by uprzykrzyć sobie samym codzienność.
To tak, jak z rodzeniem dzieci – matka szybko zapomina o bólu porodowym na rzecz szczęścia, które odczuwa ze spotkania z Nowym, którego jest współtwórcą. Patrzy na dzieło swych chuci i już nie wraca do rozdarcia, przez które najpierw musiała przejść – aż, do następnego razu…
Podobnie jest z modernizacją - nie od razu i nie do końca uświadamiamy sobie, co nas tak naprawdę czeka i muszę przyznać, że w tym całym ambarasie to, akurat jest dobre. Słodka nieświadomość rzeczy, pcha nas konsekwentnie w stronę naszego osobistego dzieła życia i dopiero za zakrętem, gdy jest już za późno na refleksję, orientujemy się, że… wpadliśmy, a do naszego azylu wkraczają w roboczych buciorach osoby trzecie i burzą subtelnie utkaną, spokojnymi wieczorami, sielankę. Nie pozostaje nam w tej sytuacji nic innego, jak tylko dać się ponieść (wznieconej przez nas samych) fali odnowy i czekać potulnie na ulepszania koniec, który nastąpi oczywiście w swoim czasie, a… w międzyczasie „pean” z głębin duszy płynie:
Majstrowie, moi ukochani, czy wy nie zdajecie sobie sprawy, że ja tak bardzo was potrzebuję i, że bez was nic nie zwojuję, co zwojuje? Gdzież wasze solenne zapewnienia, że solidnie, że szybko, że tanio i bez opóźnienia, zrobicie wszystko to, co zechcę, co i jak wymyślę, wymarzę sobie? Czyżby wam ktoś potem kłody rzucał pod fachowe nogi, że z obietnic robicie sobie schody do mojej niewygody i już nie ja rządzę w swoim własnym domu, tylko Wy dyktujecie jak ma być, bo… nie da się inaczej?
Jak z jajeczkami trzeba się z Wami obchodzić, by ambicji nie urazić, nie obrazić, nie rozgniewać. Pomalutku, cierpliwie wyczekiwać zwieńczenia dzieła, w żadnym przypadku nie pospieszać, bo… to gwarantuje brak zadowolenia. Nie żądać sprzątania po sobie, absolutnie nie wyciągać do całowania swoje hojne dłonie i… nie spodziewać się, że otrzymamy bezpłatnie dobrą, prostą, a może nawet mądrą radę, na czas po… i na ewentualną awarię. Za to, obiadki porządnie regenerujące, kawusie, herbatusie, piweczka zimniusie? - to ustnej umowy pakiet dodatkowy, oficjalnie nieobowiązkowy.
Udoskonalenie tyle człowieka kosztuje – nerwów, czasu, pieniędzy, ba ogólnie zdrowia - a czy szanowny fachman potrafi to zrozumieć, a może nawet uszanować?
Całe szczęście, że to okres przejściowy - fachura skończy robotę i zejdzie nam z drogi, a my zanurzywszy się w nowym, modlimy się cicho, by wszystko jak najdłużej piękne i bezawaryjne było. Wnet zapomnimy o wszelkiej niewygodzie, bo znów szczęście zagości w naszej przytulnej siedzibie – aż, do następnego razu…