Go to commentsDetektyw i panny cz. Chiński kurczak
Text 1 of 6 from volume: Fragmenty wydanych powieści
Author
Genremystery & crime
Formprose
Date added2018-01-07
Linguistic correctness
Text quality
Views1431

Dirk Tielke żegnał Hamburg bez żalu. Dwie zapakowane torby podróżne, jeden plecak i jedno duże pudło po bananach stanowiły jego niemal cały ruchomy dobytek. Zmieściły się bez problemu w bagażniku golfa. Zamknął samochód i spojrzał z powątpiewaniem na kartkę z napisem PRZEPROWADZKA, którą przykleił na szybie, żeby ułagodzić kolegów z drogówki. Zaparkował w drugim rzędzie, co ruchu nie blokowało, ale jak znał ziomków, wystarczyło całkowicie, by któryś chwycił komórkę i wezwał policję – co drugi przejeżdżający kierowca naciskał klakson. Dirk wpadł do bramy, popędził na trzecie piętro, obrzucił umeblowany apartament ostatnim spojrzeniem, podniósł donicę z bardzo liściastą rośliną i zatrzasnął drzwi. Schodził po schodach, ostrożnie stawiając stopy. Bardzo liściasta roślina, której nazwy jeszcze się nie nauczył, kołysała mu się gęsto i zielono przed oczami. Dirk dostał ją poprzedniego dnia od żegnającego go zespołu na przyozdobienie swojego nowego biura.

Kiedy wyszedł przed bramę, natychmiast zauważył politessę stojącą przy golfie.

– Cześć Gina. Jesteś tu służbowo czy prywatnie? – spytał, sam nie będąc pewny, co by wolał. Mandat za złe parkowanie czy scenę pożegnalną.

– Wyglądasz, jakbyś się chciał przede mną schować za tym krzakiem. – Roześmiała się. – Chodź, nie zrobię ci krzywdy. Tylko udaję, że piszę mandat. No chodź, przypnij roślinkę na przednim siedzeniu i daj się ostatni raz pocałować.

Cenił w Ginie jej beztroską niezależność.

– Nie rozstajemy się przecież na zawsze. Będziemy telefonowali. Odwiedzisz mnie chyba w Kirchdorfie?

– To raczej ty wpadniesz kiedyś do Hamburga, jak ci się znudzą wiejskie krowy – odparła nieco dwuznacznie. – Nie cierpię wsi.

– Kirchdorf jest miastem. – Przyszły szef policji gminy Kirchdorf uniósł się honorem.

*

Po dwóch godzinach jazdy Dirk zaczął się niepokoić. Tuż za Hamburgiem zjechał z autostrady i zaraz potem zaczął błądzić po coraz rzadszej sieci coraz bardziej podrzędnych dróg. Gdzieś wśród lasów, łąk i pól drzemało miasteczko Kirchdorf. Przed laty wewnątrzniemiecka granica odcięła je od świata i świat prędko o nim zapomniał. Zjednoczenie nie przyniosło żadnych zmian, większe szosy i autostrady zbudowano już dawno gdzie indziej.

Dirk zwolnił, szukając dogodnego miejsca do zawrócenia. Wąska, obsadzona starymi lipami aleja kiedy indziej może zachwyciłaby go swoją malowniczością, ale teraz, w trzeciej godzinie podróży, zaniepokoiła go tylko. Takie aleje istniały podobno już wyłącznie na terenie dawnej NRD. Czyżby aż tak zabłądził? Nagle za zakrętem zażółcił się drogowskaz: Kirchdorf 3 km. Dirk skręcił w jeszcze ciaśniejszą aleję. Nagie gałęzie tworzyły zwarty dach, w upalne lato błogosławieństwo dla kierowców. Grube pnie w perspektywie przypominały częstokół, niektóre nosiły ślady spotkań z samochodami. Dirk rzucił okiem na szybkościomierz. Sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Widocznie zwolnił machinalnie. Ciekawe, ile już takich alej zrąbano w trosce o kierowców, którzy nie potrafili zrezygnować ze swego prawa do szybkiej jazdy.

Aleja, wpadłszy do miasteczka, przeobraziła się w ulicę. Minęła zabudowania jakiejś fabryki, potem kilka domków jednorodzinnych i natychmiast zginęła w rozległym rynku. Otaczały go budynki z przeróżnych epok. Na środku stał średniowieczny ratusz, przed nim renesansowa fontanna, teraz, w zimie, nieczynna, trochę z boku biały barokowy kościół. Samochód Dirka sunął powoli trasą wytyczoną niebieskimi strzałkami. Kirchdorf rzeczywiście nie okazał się metropolią. Czy w ogóle żyli tu jacyś ludzie?

Dwie wąskie kamieniczki tuliły się do siebie – w jednej mieścił się zakład fryzjerski, w drugiej komisariat policji. Dirk Tielke zatrzymał się na parkingu obok śmiesznego otwartego samochodziku pomalowanego w kolorowe wzorki; dalej stał osypany nocnym śniegiem radiowóz – nikt widać nie musiał nim wyjeżdżać. Nad drzwiami komisariatu wisiał granatowy, podświetlany szyld: Policja. Spokój mieściny zaskoczył Dirka, dziecko wielkiego miasta, i onieśmielił. Sprzątaczka w różowym kitlu starannie zamiatała schodki. Widząc wysiadającego Dirka, uśmiechnęła się szeroko i kijem od miotły zastukała w okno.

– Pan inspektor przyjechał! – krzyknęła.

Na ten sygnał otworzyły się drzwi i pojawił się w nich jakiś mężczyzna, wyciągając do Dirka dłoń w serdecznym geście.

– Remmel, burmistrz Kirchdorfu – powiedział. Wprowadził zaskoczonego policjanta do przyozdobionego balonikami biura, gdzie tłoczyło się wiele uroczyście ubranych osób, i rozpoczął prezentację. Dirk potrząsał dłonie miejskich radnych, weterynarza Krügera, nauczycielek szkolnych i wychowawczyń przedszkolnych. Sprzątaczka w różowym kitlu miała na imię Helga.

Rozchichotane fryzjerki z sąsiedztwa obiecały masaż twarzy jako premię za pierwsze strzyżenie.

Hauptwachtmeister Frank Roth, drobny, pryszczaty policjancik, przyszły podwładny Dirka, oznajmił, że wszyscy trzej kolejni szefowie byli w pełni zadowoleni z jego działalności, ale nim sprecyzował, na czym ta działalność polegała, Remmel pociągnął Dirka dalej.

Staruszka o nazwisku Nemitz wręczyła Dirkowi dwa nieporęczne żelazne klucze.

– Ten jest od bramy, a ten od mieszkania. Lukas pana zaprowadzi, prawda, Lukas?

– Jasne, jasne – zgodził się miejscowy dziennikarz, Lukas Sauerkirschgarten, i dalej błyskał fleszem.

Młoda dziewczyna, którą przedstawiono jako panią Dobrzańską ze stacji ekologicznej, wcisnęła Dirkowi do rąk broszurkę na szorstkim papierze i zaraz sobie poszła; Dirk widział przez okno, jak wsiadała do kolorowego pojazdu.

Uroczystości powitalne na cześć nowego komisarza, połączone z oprowadzaniem go po miasteczku, trwały niemal cały dzień. W końcu burmistrz pożegnał się, by wrócić do ratusza, Dirka zaś przejął Lukas i zadbał o to, by ten pierwszy dzień zakończył się jeszcze milej, niż się zaczął, w zmienionym nieco towarzystwie w Ratuszowej przy kuflu piwa.

Dopiero późnym wieczorem Dirk i bardzo liściasta roślina znaleźli się na swoich nowych śmieciach, w umeblowanym mieszkanku na poddaszu starej kamieniczki zbudowanej z drewna, gliny i słomy. Padł na łóżko, zadowolony z dnia, gotów pokochać Kirchdorf i jego mieszkańców.


  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Nowy komendant policji starego sennego niemieckiego miasteczka wraz ze swoją bardzo liściastą rośliną - i ich perypetie? Ja to sprawdzam! Świetnie osadzeni w malowniczym miejscu trójwymiarowi pełnokrwiści bohaterowie są? Są. Dialogi bardzo naturalne, z życia wzięte mamy? Mamy. Sprawny warsztat pisarski jest? Jest. Ja to kupuję :)
avatar
Mam nadzieję, że nie tylko w przenośni ;)
avatar
Pisałam o tym chyba już wcześniej, że jest to piękna literacko, bardzo oryginalna, głęboka (także metafizycznie) humanistyczna w swym przekazie twórczość prozatorska z najwyższej półki, a ta moja gadka tutaj o jej kupowaniu - to żarcik taki sobie (a Muzom :)

W tej wiecznej polskiej naszej literackiej kopance, martyrologii, mesjanizmach i biadoleniu bardzo nam brakuje tak słonecznych jak A. Lindgren czy L. Montgomery albo M. Rawlings wielkich Mistrzów Słowa. Pani tę lukę swoją prozą cudownie wypełnia
avatar
Bardzo dziękuję za wspaniałą (i trochę przesadzoną) pochwałę mojej twórczości. Tym niemniej zachęcam do kupienia mojej książki, która z braku reklamy i pewnej dawki szczęścia źle się sprzedaje. Z tego powodu wydawca nie odważa się wydać trzeciej części ("Detektyw i panny" to dwie krótkie powieści).
© 2010-2016 by Creative Media