Go to commentsZjawa
Text 9 of 12 from volume: Potyczki Brunona
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2018-01-12
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1606

Ocknął się w szerokim pańskim łożu, nad sobą mając sufit charakterystyczny wysoczyzną zamkom jedynie i kościołom. Był sam, a gdy spojrzał na zranioną łydkę, ujrzał czysty opatrunek.

Ześlizgnął się z łoża i pokuśtykał do drzwi, po naciśnięciu klamki nie dziwiąc się nawet, że są zamknięte.

— Herbowe, niewdzięczne psy! — wyrzucił jednak ze złością, kopiąc je zdrową nogą.

Otworzyły się niemal natychmiast.

Stanęła w nich kobieta, może dwudziestopięcioletnia, niewątpliwej urody, ukrytej pod krzywym uśmiechem i rozczochranymi włosami.

— Czegoś potrzebuje? — zapytała.

— Nocnika! — warknął.

— Nocniczek otrzyma.

— I coś do jedzenia i picia! I gdzie jest mój koń?! — Nie wysilał się na bycie uprzejmym. W żadnym wypadku nie zasługiwał na to, aby go zamykano, choćby miała to być najbardziej luksusowa komnata zamku.

— Przyniesione będzie. Jeżeli z wieczerzy co pozostało... — Służka, jak mniemał, nie przejęła się ani trochę jego złością.

— Koń...?!

— Koni natomiast nie podajemy. — Skrzywiła się na koniec, co miało chyba oznaczać uśmiech i odeszła, nie zawracając sobie głowy drzwiami.

----------

Przedpołudniowe wydarzenia nazajutrz podobały mu się, jak i wspominanie o nich wiele lat później, ale pogłos na tu i teraz szybko uprzykrzył mu życie.

Kąpiel, zorganizowana przez wdzięcznego Lubomira zaraz po śniadaniu, odbyła się w wielkiej wannie w towarzystwie dwóch kąpielowych i nie dało się po jej zakończeniu wyściubić nosa za drzwi, bez natychmiastowej reakcji pod postacią chichotu służebnych dziewek, a nawet i elfek, rżących tylko nieco dyskretniej. Dopiero po kilku dniach zorientował się, że naśmiewają się nie z wydarzeń, a z jego chłopięcego zakłopotania. Od tego czasu jednak, mając na uwadze jednoznacznie rzucane spojrzenia niektórych pań, zapobiegawczo sam zamykał na noc drzwi do swojej sypialni.

----------

Okna nie zawarł, było za małe do prześlizgnięcia się przez nie dla dorosłego człowieka, a i skrzypiały w nim zawiasy, próbę każdego wchodzącego skazując na zdemaskowanie. I tylko wietrzyk lekki mógł się nim wpuścić bezkarnie, ledwie poruszając firanami.

Bruno i to wyczuł. I jakąś zmianę w otoczeniu, polegającą na wzbogaceniu bukietu zapachów komnatę okupujących, w których rozeznać się do końca nie potrafił.

Odurzały go i niepokoiły, w tonie wykluczającym chęć obrony, obietnice ślące niezbadanych kniei badanie.

„Struchlał` — miałoby wiele wspólnego z określeniem stanu jego ducha, gdy znalazłszy się w drodze powrotnej na granice jawy i snu ujrzał mglistą postać. Ani drgnąwszy obserwował w półmroku komnaty sunącą bezszelestnie białą zjawę, ze zdziwieniem rejestrując fakt zrzucania przez nią na podłogę otulającego ją obłoczku. Ale jeszcze bardziej, gdy to, co z niej zostało wsunęło mu się pod pierzynę.

I tylko jęknął w lęku ni to, ni to w oczekiwaniu, by zaraz potem poczuć na ustach smak.

I wzmagający się zapach. Bez krzty wyczekiwanego i wytęsknionego dotyku.

I trwało to, aż do wywołania zamiaru ryknięcia gniewnym rozżaleniem z całą litanią pomstowania, gdy smak się wzmógł i mimo minimalnego kontaktu przekazywać zaczął słodycz, o której chłopiec nie słyszał nawet.

Hamowany i niecierpliwiony, wabiony i odtrącany. Uznany za boga, a po chwili łajdaka niezasługującego na choćby okruch poczęstunku. Nie to mu przekazali w bajdurzeniach rówieśnicy w swych doświadczeniach pospolitego rypkowania.

Z tego tchnęła tajemnica. Wraz z aromatem i potęgującym się smakiem miodu i ziół.

----------

Jak się zjawiła, tak i znikła. Cicho, tajemniczo i bez słowa.

Po przebudzeniu na serio zastanawiał się, czy nie odwiedził go aby jeden ze spragnionych ziemskich doznań zamkowych duszków. Przez chwilę. Zapach, który po sobie zostawiła, był ciągle odczuwalny, aż namacalny.

Tak zastała go stała szefująca służbie: Genowefa.

Tak się przedstawiała i obrażała niemal o zwykłą Gienię; jak zawsze skrzywiona i uczesana najgorzej na świecie. Przybyła do komnaty wraz z pokojową i z oświadczeniem o przywitaniu południa. Bruno miał ogromną ochotę je pognać, lecz oprócz podśmiechujek z kąpieli nie zaznał od nich niczego, co mógłby za ujmę dla siebie przyjąć, tak i podstaw dla chamstwa nie posiadał. Wstał.

Chichot pokojowej na widok pościeli rozległ się zaraz potem.

----------

Kolejne dwie noce upłynęły na podobnych wydarzeniach. Bogatych w doznania i wyciszanie namiętnością prób kontaktów słownych. Jedynym, czego się dowiedział, było niewątpliwe, cielesno-elfickie pochodzenie gościa, na którego po pierwszej nocy czekał z utęsknieniem. Trzeciej, już nie zjawiła się.

Tego popołudnia zjechało do zamku kilkunastu innych elfich gości.

Jak go zaraz poinformowano, przybyli głównie przez ciekawość jego osoby, ale że z dala i odpocząć musieli, tak prezentację i huczną ucztę, zaplanowano na dzień następny.

----------

Bruno potrzebował sporej dozy siły, by nie okazywać publicznie niechęci, jaką odczuwał na widok herbowej szlachty. Każdego jej przedstawiciela, pomimo zdawania sobie sprawy z faktu, że nie każdy jest darmozjadem, próżniakiem i bezdusznym zabójcą. Obecnie sadzany pośród nich, z rozkazu, przy samym Lubomirze, bezpośrednio po prawej zastał Genowefę. W królewskim uczesaniu, z obnażoną szyją i uszami, przyozdobionymi świecidełkami, jak Bruno posądził wartymi wioskę, a w rzeczywistości trzy.

Gdy zaciągnął się bezwiednie otaczającym ją zapachem, spojrzał zdumiony, doświadczając chwilowej niemożności w oddychaniu i przełykaniu, w odpowiedzi uzyskując typowo dumny, szlachecki odzew: obojętność i wyniosłość. Zza niej, wystawiał raz po raz siwą łepetynę, przybyły z innymi, rzeczonej mąż.

— Nno, takie rzeczy...?! — skrzeczał pod adresem Bruna, gdy pozostali kiwali zgodnie dla piania głowami, z racji oddalenia, oszczędzając chłopcu upokarzającego poklepywania po plecach.

Uśmiechał się zgodnie, kiwał głową do wtóru, wznosił kielich w toaście na swoją cześć i wiercił w zniecierpliwieniu, obmyślając plan rejterady.

Po godzinie dopiero udało mu się podać elfce wyglądane przez nią marynowane grzybki na spodeczku, po które sama sięgnąć nie zdołała.

— Sssłużżę, pani... — mruknął złośliwie. Odpowiedziała krzywo uśmiechnięta, w swym służebnym zwyczaju, gdy on bezpardonowo, acz dyskretnie ją obwąchiwał.

— To zamek Księżnej — zauważyła, mówiąc o matce Lubomira, bez trudu odgadując jego poczynania. — Czegoś szukasz, panie...? — ostatnim słowem wzbudzając w chłopcu gniew spotęgowany faktem, że wprawdzie coś, lecz jakby nie do końca.

— Nocnych wspomnień — odparł, dorzucając złośliwie, ciszej szeptu: — Gieńka...

— Dzieciak... — odgryzła się równie cicho, rozbawiona i niespeszona.

Pucharów napełniać nie zapominano, a wyłapując zaciekawione spojrzenie innych pań, wolał i musiał się od niej odsunąć.

Niedługo potem zresztą, jakby na komendę wszystkie powstały, pozostawiając mężczyzn samych z ich niewybrednymi, rubasznymi żarcikami, w rodzaju: Czym się różni wampir od klechy i odpowiedzią: niczym; udając się do komnat przyległych na pogaduszki.

Bruno chętnie przyłączyłby się do nich nawet z narażeniem na kpiny, lecz zmuszony pozostać opowiadał po raz kolejny, jaki to z niego przemyślny chwat.

----------

Urwał się, gdy pomimo unikania trunków, towarzystwo zaczęło być nie do wytrzymania namolne w tej kwestii i niesłuchające już tłumaczeń, że jest za młody, by móc dotrzymywać im kroku. Jakoś udało mu się, po przesłaniu błagalnego spojrzenia, uzyskać poparcie Lubomira i uciekł, wpadając prosto na kilka elfek na czele z Genowefą. Już chciał coś powiedzieć, gdy ta odezwała się pierwsza.

— Nasz przyszły rycerz zszedł z pola bitwy? — Było w tym coś, czego nawet w kpinach przedtem nie wyrażała. Jakiś odcień niechęci i wzgardy. A przynajmniej tak to odebrał, mając w sobie zbyt wiele trunku. Na szczęście, nie aż tyle, by odpyskować w sposób, który mógłby innym cokolwiek zasugerować.

— Nie zamierzam zostać rycerzem — burknął jedynie, wywołując pełne politowania uśmieszki.

— Gdyby nie wiek, już byś nim został i gdyby... — Genowefa przyhamowała wywód na wyraz zaciętości i złości wypływające na jego twarz, ale nie zamierzała być miła. — Ale z całą pewnością do bycia nim, panie, jeszcze nie dojrzałeś...

Nie zaprotestował. Ponownie doszedł go tamten zapach, ale obecnie tak zmieszany z innymi, że od kogo konkretnie, znowu do końca pewien być nie mógł. Przekonał się za to niezaprzeczalnie, że właśnie otrzymał kolejną kobiecą lekcyjkę i że zapewne nie ostatnią.

Przekornie zresztą miał na to nadzieję.

Genowefa odwróciła się do okna i patrząc w mrok poza nim, uśmiechnęła się zjawiskowo. Właśnie decydowała, czy mąż będzie tej nocy spał sam.

  Contents of volume
Comments (3)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
dzięki wielkie. Urastasz do rangi mojej wiernej czytelniczki.
Obecnie rzadziej nieco, gdyż skupiam się na głównej produkcji, ale skrobię.
Pozdrówka
avatar
Bardzo dziękuję, chociaż ja akurat lubię Kinga, hehe i co wiąże się z pewnym paradoksem, bo nie bardzo potrafię mordować swych bohaterów.
Jeden klęczy już trzy tygodnie
avatar
Klęczy, bo żal mi go zabić, hehe. Wie, że "wyrok" zapadł, tylko "kat" nawala. Ech, jak pomyślę sobie o pewnym pomyśle... Nie mam pojęcia... Jakbym zabijała bliskich mi ludzi...
© 2010-2016 by Creative Media