Go to comments'Pomarańczki...?
Text 1 of 1 from volume: Z punktu odniesienia
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2011-10-04
Linguistic correctness
Text quality
Views2588



Pomarańczki?”


Kocham jedno miejsce nad rzeką. Uwielbiam tam przesiadywać, milczeć. Kiedyś chciałam wierzyć, że pewnego razu zabiorę tam osobę, na której będzie mi zależało. Teraz wiem, że to nie byłby dobry pomysł. Nie miałabym potem dokąd uciekać.

Pomost wygląda najlepiej wieczorem, przy zachodzie słońca, albo rano, gdy jest jeszcze mgła.

Nigdy tam nic nie mówię. Niewypowiedziane słowa zostają ukryte w trzcinie, w przestrzeniach między gwoździami a drewnem. Są tam zawsze, kiedy wracam. Witają mnie milczeniem. To moje miejsce.


* * *


Niemal słyszę ten szept, dwa słowa, dla mnie bez znaczenia. Słyszę jak to powtarza całując mnie. Zdziwiony, że nie płaczę, nie mówię, że też go kocham. Stoję uśmiechnięta. Odchodzi, razem z resztą. Macham mu na pożegnanie. Odwracam się do Laury, łzy napływają mi do oczu. On już tego nie widzi. Nie słyszy słów uwięzionych na końcu języka.

Rano budzę się z ogromnym bólem głowy. Dwadzieścia minut do odjazdu. Laura marudzi – gotowa. Ubieram się, pakuję, czeszę, zbieram pomniejsze rzeczy i w biegu zamykam torbę. Wychodzę. Wracam po kilku sekundach, krztuszę się wspomnieniami. Zakładam maskę – jestem gotowa na powrót do domu.

Siedzę w aucie. Jest dobrze, choć jego ręka nie dotyka mojego kolana, jego palce nie grają na moim brzuchu, jego usta nie błądzą po moich włosach, jego zarost nie drażni mojego policzka, a ruch jego klatki piersiowej mnie nie usypia. Słyszę tylko jego szept.



* * *


Mój pokój. Natłok myśli. Wysyłam maila. Piszę, że tęsknię. Dwa dni później odpowiedź. Krótka, chłodna, rzeczowa. Odpisuję od razu (głupia!), w tym samym tonie. “Żadnych westchnień, wyznań żadnych”.

Milczy od dwóch tygodni.

Pomost majaczy nad wodą. Nędzny, wąski, tworzony w pośpiechu – piękny.

Schodzę, siadam na deskach. Trzcina wita mnie szelestem, Woda wesoło ochlapuje drewno. Jestem u siebie.

Nie-opowiadam im wszystko. Po kolei. Jest mi lżej. Trzcina ugina się ze zrozumieniem, Woda pochlipuje cicho w ramionach pali, bezlitośnie, bez wyobraźni w nią wbitych, Gwoździe trzymają pion.

Dzień chyli się ku końcowi.

Nie-mówię o tym, jak oglądałam zachód słońca w jego ramionach, nad morzem. Uśmiecham się.

Skrzypnięcie desek. Odwracam się z głupią nadzieją. Nikogo nie ma.

Znów zrobił sobie żarcik, Pomost.

Obrażam się. Zaczynam nucić.

Zagłuszam ciszę i sumienie. Kiedy milknę nie jestem już u siebie.

Straciłam swoje miejsce, przez niego.

Straciłam chęć podtrzymywania nadziei.



* * *


Za daleko. Jestem za daleko, od Pomostu, od słow, od Niego. I idę w drugą stronę. Z premedytacją, choć łzy cicho spływają po policzkach, w ramach sprzeciwu.

Jestem na cmentarzu. Trafiam tu z pamięci, bez skupiania się nad myślami, którędy teraz. Nawet nie pamiętam kiedy minęłam te wszystkie budynki. Jestem tu. Cisza, spokój, mało wspomnień, żadnych znajomych.



* * *

Siadam na kamieniu. Oddycham. Powietrze pachnie jesienią i prawie gołymi drzewami.

Słońce zachodzi, mówię sobie, że pora już wracać. Wzdycham. Wspomnienia są zamknięte gdzieś pomiędzy teraźniejszością a rzeczywistością. W miejscu, gdzie nikt nie będzie ich szukał.

Cmentarz tonie w półmroku. “Daleka droga do domu”, do miejsca zwanego domem. Wracam.

- Laura? - pytam małe urządzenie trzymane przez moją rękę tuż przy moim uchu, w zasadzie jest to tylko kawałek dobrze wymyślonego plastiku.

- Co jest? - jej głos brzmi tak, jakby była tuż obok.

- Nic, tak po prostu dzwonię.

- Aaaa, jak tam?

- W porządku. Jak się czujesz?

- Jakbym miała głowę wielkości wielkiego balona z helem i doprawdy, Izka, nie wiem dlaczego – śmiech, jej śmiech sprawia, ze mi też chce się śmiać.

- Wpadnę do ciebie na weekend – mówię odwracając twarz do wiatru.

- Ja ci się nie pokażę! - krzyczy.

- Lala – mówię tonem statecznej nauczycielki, której nic już nie zaskoczy. - Widziałam cię bez makijażu, jestem gotowa na każdy wstrząs.

Milczy, waha się, rozważa.

- No dobra – mówi w końcu.

Rozmawiamy na tematy mniej wymagające intelektualnie. Kończymy, gdy juz prawie wchodzę na Nasz Most. Chowając telefon do kieszeni staję przy barierce. Linia horyzontu odcina się od ciemniejącego nieba cienką smużką resztki zachodu. Tam, gdzie znikają wszystkie samochody.

Dziwne. W naszej długiej podróży nie zniknęliśmy ani razu. Gdzie jest koniec, skoro horyzont zawsze ma gdzie uciekać?

Schodzę z mostu. Nie mam do niego cierpliwości bez Laury.

To nie jest ten sam most.


* * *

Pyta mnie:

- Izka, dlaczego my ich tutaj właściwie nie przyprowadziłyśmy?

Myślę nad sposobem ułożenia słów, by wiedziała o co mi chodzi.

- Bo było za daleko, Laura. No i nie mogłybyśmy tu wrócić.

Patrzy na mnie zdziwiona.

- Dlaczego?- pyta.

Odwracam się w milczeniu, opieram o barierkę i patrzę w drugą stroną, gdzie za drzewami ukryte było teraz miejsce, w którym mieszkałyśmy jeszcze kilka dni temu.

- Odwróć się – mówię. - Odwróć się i spytaj raz jeszcze, dlaczego za daleko.

Milczy. Patrzymy w tym samym kierunku.

- Ja bym tu mogła z nim przyjść, nam by nie było za daleko – mówi.

Milczę.

- Mogłabym – dodaje, przekonując i siebie i mnie. - Ale chyba wiem, dlaczego nie mogłybyśmy tu wrócić.

Wiem, że rozumie. Milczymy razem, na ten sam temat.



* * *


Idę krótkimi uliczkami przedmieścia i docieram do centrum. Światła palą się, jakby na dowód tego, że miasto żyje. Idę do miejsca zwanego domem.

Komputer kusi, mówiąc: sprawdź pocztę, sprawdź.

Nie chcę. Wiem, że nie odpisał. Czuje to. A nawet jeśli, to i tak nie mam pomysłu, co też tym razem mu powiedzieć, skąd wziąć tę bawełnę do owijania? Jak długo kazać mu czekać?

Siadam na łóżku. Pamiętnik na kolanach, poduszka pod plecami. Długopis tuż nad kartką. Drżące palce, a ja nie wiem, czego pamiętnik dziś ode mnie oczekuje. Nie mogę nic napisać.

Pierwszy raz zapomniałam jak.

Do pokoju wchodzi moja siostra. Siada przed kusicielem. Nic nie mówi. Ostatnio nie ma nawet o czym. Nie chcę. Już nie umiem z nią rozmawiać.

Kładę się na boku, z kolanem przy brodzie. Odgłos naciskanych klawiszy brzmi jak kołysanka. Obrazy przelatują pod moimi zamkniętymi powiekami.

W końcu otacza mnie cudowna ciemność. Ciepło.

Budzę się nagle. Przerażające uczucie. Jestem sama i to jest straszne. Najgorsza pobudka w moim życiu. Boje się. Choć nigdy nie obudziłam się w jego ramionach, to teraz czuje się jakby nagle, przed chwilą...

Szelest pościeli na drugim łóżku. Głupia nadzieja pomieszana z dziecinnym lękiem.

To tylko siostra przewróciła się na ten lepszy bok. Śpi spokojnie.

Czwarta nad ranem...



* * *


Jedziemy. Jest miło. Miejsca z tyłu należą do nas. Rozmawiamy sobie o samochodach, o szkole, o planach. Pyta mnie kolejny raz, co chcę robić w przyszłości, kim być. Odpowiadam wzruszeniem ramion. Tym pytaniem i tą odpowiedzią wchodzimy w tematy mniej neutralne, co za tym idzie, mniej przyjemne. Jestem osaczona przez jego słowa i ramiona.

- Wiesz – mówi. - Ja się muszę kontrolować.

Patrzę na niego z oczekiwaniem.

- No, w stosunku do ciebie.

Nadal tylko na niego patrzę. Nie chcę pokazać, że domyślam się o czym mówi. Niech się chłopak rozwinie.

Nabiera powietrza.

- Nie mogę sobie pozwolić na za dużo z Tobą, bo będę tęsknił bardziej, kiedy wrócę do domu.

Dalej mówi o tym, że będzie mu mnie brakowało i, że będzie smutny, ale mieszkamy za daleko, by rozwinąć naszą znajomość. Tłumaczy, że powinniśmy wykorzystać ten czas, jaki nam został z wakacji na świetna zabawę, razem.

- Wiem – odpowiadam. - Ale to chyba było od początku jasne.

- Ja po prostu nie chcę, żebyś oszalała na moim punkcie.

Te słowa sprawiają, że zaczynam się śmiać.

Ja oszaleć miałabym na punkcie faceta? Jakiegokolwiek? Ja, która się tego wyrzekłam dawno temu?

Nie jest nawet zdziwiony. Przytula mnie mocniej.

- Dziewczyno – szepcze. - Ja naprawdę nie chcę zwariować przez Ciebie.

Podnoszę głowę, zbliżam twarz do jego twarzy i z ustami tuż przy jego uchu mówię, prawie niesłyszalnym głosem:

- Nie zwariujesz.

Całuje mnie w czoło. Lekkim zarostem drażni mój policzek.



* * *


Tonę w zaległościach potopowych. Czytam streszczenia w panice. Szukam w wirówce informacji czegoś, co mogłoby mi się przydać. Rock brzmi w mojej głowie, umożliwiając sprawne działanie mózgu. Czytam. Pisze do mnie. Rozmawiamy o wszystkim. Droczymy się słowami. Wspomnienia w ostatniego dnia wakacji.

- Byłaś słodka – pisze.

- Nie.

- Byłaś, wtedy, gdy przyszłaś do mojego pokoju i spytałaś, czy zrobić mi kawy.

Pamiętam sytuację, ale nie jestem słodka! Czuję się jak różowa pianka “Jojo”- słodka, smaczna, na chwilę.

- Nie – odpowiadam. - Po prostu byłam miła i chciałam być uprzejma. Wiedziałam przecież, że nie spotkamy się więcej.

Milczy.

Schodzimy z tematu.



* * *


Siedzę przed telewizorem. Piszę. Coś sprawiło, ze całe moje ciało drży. Coś nowego pojawiło się we mnie. Odrywam wzrok od kartki i nagle zdaję sobie sprawę, że nie jestem dzieckiem. Nagle przestałam nim być. Dla innych i dla siebie.

I nie wiem dlaczego, jak i kiedy.

O moim straconym dzieciństwie myślałam cały tydzień. Jedyne wyjaśnienie, to ta rozmowa z Nim o nas. To On pierwszy nie widział we mnie dziecka, a po powrocie straciłam pomost, bo wyzbyłam się cech, które kochał.

W Jego oczach, w ten ostatni dzień, byłam słodka, bo byłam małym, roztrzepanym, wiecznie uśmiechniętym dzieckiem, ale po raz ostatni.

I znów o Nim myślę! Koniec z tym! Następnym razem pomyślę o Nim, gdy będę mu odpisywać na maila, albo rozmawiać przez telefon, gdy się spotkamy, gdy mnie przytuli i powie, jak bardzo nienawidzi. Odpowiem mu to samo, bawiąc się jego włosami.

Jak komputer, ustawię sobie czas hibernacji uczuciowej, na czas czterech miesięcy.

I nie pomyślę o nim w kinie, ani słysząc “Sweet about me”, nawet wtedy, gdy w zimowe popołudnie razem z Laurą będziemy jadły pomarańczki.

  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Doskonała, bardzo wyważona, subtelna, wysokiej próby narracja.

Literatura damsko-męska ustami/klawiaturą myślącej kobiety z klasą.

Prawdziwy w tym gatunku biały kruk
avatar
J a k

pisać o zaklętym/przeklętym damsko-męskim kręgu "ty i ja", nie popadając w szmirę i przerażający

przez stulecia makulatury

wyświechtany banał?

Żeby coś było choć ciutkę, choć odrobineczkę prawdziwe, musi być...

hmmm... prawdziwe ??

Dar sztuki świetnie wyważonego słowa - to nie wyuczone w terminie u kowala rzemiosło. To D A R
© 2010-2016 by Creative Media