Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2011-10-06 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2189 |
Dla niektórych zwierzak zastępuje rodzinę.
Siedziała w kuchni wpatrzona w strużki deszczu spływające po szybie. Światło z energooszczędnej żarówki malowniczo zakrzywiało się w wodzie. Poza lampą uliczną, na zewnątrz nie było żadnego oświetlenia. Irytujący szum chodzącej lodówki wywoływał niemiły odruch bębnienia palcami po stole. Tykający zegar informował o kolejnej minionej godzinie. Poprawiła się na niewygodnym stołku. Upiła łyk zimnej kawy. Usłyszała samochód wjeżdżający na parking pod blokiem. Poderwała się z miejsca i wyjrzała przez okno przystawiając nos do szyby. Wysiadł z samochodu. Sam. Serce zabiło jej mocniej, a nieprzyjemne uczucie ścisnęło za gardło. Odwróciła się od szyby i osunęła na podłogę. Objęła kolana rękoma i zacisnęła powieki z całej siły.
Zamek w drzwiach wejściowych szczęknął.
- Aga – do środka wszedł młody mężczyzna w przemoczonym płaszczu. - Aguś? Gdzie jesteś?
Tutaj – ugrzęzło jej w gardle. Był zmartwiony. Słyszała to w jego głosie. Podniosła głowę, patrzył na nią stojąc w wejściu do kuchni. Wyglądał jak sto nieszczęść.
Przypomniał jej się ten pamiętny dzień pięć lat temu. Poznali się w schronisku dla zwierząt. Oboje wypatrzyli tego samego psiaka. Kudłatego, małego kundelka, schowanego w rogu boksu, zakrzyczanego przez wszystkie inne psy. Tomek szukał zwierzaka do towarzystwa dla swoich starszych rodziców. Ona – przyjaciela, by mieć z kim porozmawiać w pustym mieszkaniu. Jej argument wygrał bezapelacyjnie, a on zabrał swoją matkę następnego dnia, by inny pies ją oczarował. A potem spotkał się z Agą i Skrzydełkiem, bo tak pieszczotliwie nazywali kundelka pracownicy schroniska, w parku. Nim się obejrzała zamieszkali razem. Skrzydełko dostał poważne imię, Ryszard, które z dumą nosił szczególnie po kąpieli, gdy sierść puszyła mu się jak u lwa. Tomek ubóstwiał wręcz Agnieszkę, a ona nie wyobrażała sobie życia bez swoich dwóch chłopców. Mimo że czasami doprowadzali ją do szału, dokazując na swój sposób. Tomek – wracając późno ze spotkań z kolegami, niedomykając klapę sedesu, Ryszard – zjadając kapcie i pijąc wodę z niedomkniętego sedesu.
Gdy brali ślub, psiak zjadł bukiet i brat Tomka musiał dowozić z bazaru skromny bukiecik.
Uśmięchnęła się w duchu na to wspomnienie.
- Aga, ja... - głos Tomka drżał. - Oni...
- Wiem – powiedziała spokojnie. Przygryzła dolną wargę. Zabrzmiało to tak, jakby jej nie zależało. - Przytul mnie...
Siedzieli tak do rana na zimnej podłodze. Wtuleni i milczący. Każde pogrążone we wspomnieniach.
Krewni i znajomi śmiali się z ich małej rodziny.
Psa traktowali jak własne dziecko. Nawet na wczasy zabierali Ryszarda. Od pięciu lat Agnieszka nie była nigdzie za granicą. Przez problemy żołądkowe psiaka przepadł jej intratny kontrakt i awans. Tomek zerwał kontakt ze swoim przyjacielem jeszcze ze studiów, po tym jak on wyraził się nieprzychylnie w stosunku do ich maleństwa. Może i mieli lekkiego bzika, ale to zafutrzone szczęście było członkiem ich rodziny. Nikomu nie mówili, ale Aga nie mogła mieć dzieci. Całą miłość rodzicielską przelali na Ryszarda.
Nigdy nie zdrabniali jego imienia. Był Niunio, Misio, Pyszczek, Dziubek, Kiblochlej czasami, czy Kapciowy Potwór ale nigdy Rysio czy Rysiek. To było zbyt doniosłe imię, by je zdrabniać.
- Kocham cię, Aguś – szepnął jej do ucha Tomek przerywając kilkugodzinną zadumę.
- Ja ciebie też – odparła machinalnie zachrypniętym głosem.
Była zła, wściekła nie, po prostu zła. Na siebie, na Tomka, na weterynarzy i znajomych z forum psiarskiego. Przeoczyli pierwsze znaki ostrzegawcze, a potem było za późno. Winą za częste problemy żołądkowe Ryszarda obarczali wodę z sedesu. Niewydolność trzustki i prawdopodobnie zmiany rakowe w jelitach. Zaczęli specjalną dietę dla psów z nowotworem, później była chemioterapia. Wtedy Ryszard zrezygnował z posiłków. Zmarkotniał, całymi dniami leżał.
Wczoraj była ostatnia wizyta. Właściwie, nie była umówiona. Późnym popołudniem pies zaczął się krztusić i dławić. Słaniał się na łapach. Tomek pojechał z nim natychmiast do kliniki.
Aga została.
Wiedziała, że to już koniec. Ale łudziła się, że jej nieobecność może zmieni cokolwiek w stanie zdrowia jej małego psiaka. Czuła się podle zostawiając wszystko na głowie Tomka. Z drugiej strony, nie żałowała, że została. Bała się, że się złamie. Że któreś z nich się złamie.
Wtulona w jego ramiona, nie pozwoliła sobie na płacz. Rzadko płakała, ale wczoraj, gdy Tomek z Ryszardem pojechali, zdążyła wypłakać wszystkie wstrzymane łzy. Teraz po prostu nie miała ochoty na sentymentalizm. Po dłuższej kontemplacji zdała sobie sprawę, że nie miała również ochoty na dotyk Tomka. Chciała się odsunąć, wstać i wyjść z tego mieszkania. Najchętniej poszłaby do pracy, ale niestety w niedzielę miała wolne.
Nic nie będzie już jak dawniej – pomyślała. Przerażała ją myśl, że jej mały świat się zawalił.
Dopiero, gdy w kościele pod blokiem rozległy się dzwony zapowiadające południową mszę, wstali i w milczeniu zajęli się każde swoimi zajęciami. Ona ugotowała obiad. On gdzieś wyszedł.
ratings: perfect / excellent
Piękna i bardzo ludzka opowieść o...
Zresztą sami sobie to Państwo
w ten przedwigilijny niewypały czas
przeczytajcie
(patrz tekst - i tytuł)
w ten NIE-WE-SO-ŁY czas