Go to commentsWiedźmi Kwiat
Text 12 of 12 from volume: Potyczki Brunona
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2018-02-01
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views1419

Rycerz Brunon zmierzał do chatki Latinii. Umownie, gdyż znachorka zajmowała duży, czysty obszar części warowni, w którym znajdowało się wszystko, czego do życia i pracy potrzebowała: prywatne komnaty, suszarnię ziół i pracownię, izdebkę przyjęć dla chorych i nawet lazaret. Miał do niej sentyment i nie dlatego, że coś ich na chwilę połączyło na wojnie ani nawet fakt opiekowania się nim przez nią, kiedy go raniono. Połączyły ich wojna, troska o siebie i przyjaźń tak niezwyczajna, że wzbudzała osłupienie w szeregach wojsk i nie zmącił jej ani trochę fakt związku Latinii z jednym z jego wojów.

Zielarka żyła od dawna poza tym, co zwyczajowo towarzyszy czarownicom, a także wyzbyła się całkowicie praktyk, które mogłyby powracanie ku nim zasugerować. Już podczas trwania wojny skierowała się bardziej ku ludzkim obyczajom, rezygnując ze wzbogacania medykamentów w czynniki nadprzyrodzone. A gdy ta się skończyła i zdecydowała się zamieszkać pośród nich na stałe, we włościach rycerza, odcięła się od innych wiedźm grubą kreską, z matką jedynie utrzymując sporadyczny kontakt.

Od kilku dni jednak z byłą czarownicą działo się coś niepokojącego. Łagodna i uśmiechnięta, rzadko pozwalająca sobie na okazywanie niezadowolenia czy wybuchy złości, stawała się coraz bardziej opryskliwa i kłótliwa. Powiadomił go o tym Kallim, jej „Jeszcze moim mężem nie jesteś!” i Brunon postanowił ją o to zapytać. Po cichu podejrzewając, o powodowanie napięcia u kobiety, letnie przesilenie.

----------

Aura Horpyny wśród ludzi zanikała. Brunon, bezskuteczny w namawianiu jej do używania pospolitych środków lokomocji, takich jak nogi czy koń, przynajmniej odniósł sukces w kwestii lądowiska dla miotły. Wyznaczając stałe położenie w kilkusetmetrowym oddaleniu, sprawił, że jeśli już na przysłowiowym zamku się zjawiała, to po dłuższej chwili od przybycia i po strząśnięciu z siebie posok użytych czarów.

Wyglądała na dobrą cioteczkę, kiedy się uśmiechała do nieświadomych jej zawodu dzieci, zwyczajowo kręcących się w pobliżu Latinii i tylko kpiąco do samej córki, usiłując dawać tym do zrozumienia, że dawno pogodziła się z obraniem przez nią innej życiowej drogi.

Brunon, nawykły do jej nagłych odwiedzin, przygotowany także na sarkastyczne uwagi pod byle pretekstem, zbliżał się do siedziby córki tejże bez obaw. Tym razem jednak wiedźma na jego widok spoważniała.

— Jadźka przybędzie — oznajmiła.

— Po co? — Zdziwił się bardziej aniżeli przestraszył.

— I Manjana i... — Obrzuciła go spojrzeniem niemalże figlarnym — Gennoefer i... Ta ruda suka, Martygold, i...

— Horpyno...? — przerwał.

— Kwiat Paproci — wyrzuciła posłusznie, zaskoczona jego brakiem reakcji na jedno z imion.

— Oczywiście.

Kiedyś usłyszał, że zakwitał co rok w Noc Kupały, ale Latinia wyprowadziła go z błędu, informując, że takie zjawisko ma miejsce raz na sto lat, a i to nieściśle i niewiele stworzeń jest w stanie przewidzieć: kiedy, a jeszcze mniej: gdzie. Co zaś najważniejsze, wcale nie kwitł nocą, a przekwitał, wydając niebezpieczne owoce i należało go koniecznie zerwać przed tym.

Nie kłócił się, czarownice należały do poinformowanych najlepiej, a poza tym wiedział doskonale, czego naprawdę szukały parki w lesie, w Noc Przesilenia.

— W okolicy? — upewnił się.

— W twych włościach. I lepiej trzymaj zamknięte drzwi...

----------

Brat Brunona Maciej, umysł uporządkowany i chłodny w rodzinie, został poinformowany o szykującym się zlocie w pierwszej kolejności.

— No to niezła draka nam się szykuje — zauważył bez cienia przestrachu, a za to z miejsca usilnie się nad czymś zastanawiając.

— Co powinienem zrobić? — Brunon za to się martwił. Nie o siebie, lecz o mieszkańców warownej osady i okolic, którzy wystarczająco zaznali już zła od zwyczajnych ludzi. — Horpyna mówi o zamknięciu drzwi...?

— Kiedyś słyszałem, jak mówiła też o tym, że jakieś moce przejąłeś...?

Brunon nie odpowiedział, chociaż domyślił się, co czarownica miała na myśli.

Maciej, choć ciekawski, to w ciągu swego dwudziestodwuletniego życia zdążył zauważyć, że drążenie i naciskanie ludzi w kwestii posiadanych przez nich tajemnic, przynosi najczęściej wynik odwrotny od oczekiwanego. A już jego o rok starszy brat potrafił takowe zachować, o czym osobiście się przekonał i nie raz jeden. Postanowił więc być pragmatyczny. Tym bardziej że to właśnie on sprawował pieczę, jako najbardziej kompetentny, nad wszystkimi pracami we włościach.

— Jeśli przybędą, puść je na łęg południowy — zasugerował.

— Na żywioł? Na walkę? Chyba oszalałeś, rozniosą wszystko!

— Ano rozniosą. A potem każesz im posprzątać...

— No, pewno...!

— A nawet jeśli nie zechcą — kontynuował Maciej — to Mjodek musimy nakierować i tak, i fosę w końcu napełnić — bardziej myślał na głos, niż informował brata o czymś, o czym ten doskonale wiedział. — Łęg wykarczować pod regulację rzeczki nam trzeba, a to mozolne dwa miesiące roboty. Wszystko już przecież dawno obliczyłem...

— Chcesz powiedzieć...?

— Wszystko — potwierdził z powagą Maciej. — Trzeba je tylko w odpowiednie miejsce posłać.

----------

Stało przed nimi dwadzieścia trzy kobiety i wszystkie w postawie drapieżców gotujących się do skoku. Dokładnie w miejscu, które zasugerowała Horpyna i nie wyglądały na chętne do pracy przy karczowaniu lasu.

— Otwórz drzwi! — zażądały z miejsca, a czego Brunon nie rozumiał do końca, gdyż żadnych drzwi nie widział, nie mówiąc już o ich zamykaniu.

— Nie — sprzeciwił się mimo to przekornie.

Latinia z matką zachichotały, a on przyglądał się bacznie przybyłym wiedźmom, próbując odgadnąć ich zamiary.

Widok Gennoefer, elfki, z którą w drodze na wojnę przeżył kilka lat wcześniej upojne chwile i którą znał jako Genowefę albo Gieńkę, w tym gronie kompletnie go zaskoczył, jak również matki przełożonej najbliższego klasztoru, która nawet nie wysiliła się na zmianę szaty. Znał także uroczą Martygold, o której nie myślał wcale jak o wrednej jędzy oraz Arielkę, księżniczkę rzecznych syrenek, przybyłą w kompletnie ludzkim wyglądzie. Pozostałe były całkowicie obce i... urodziwe.

Nie jako młode, powabne panienki, chociaż kilka wyglądało na takim bliskie, ale dojrzałe urodą i gotowe i chętne do jej wykorzystania. Trudno było wywnioskować, która jest którą ze znanych i zasłyszanych imion wiedźm, ale jego najbardziej interesowała legendarna Baba Jaga i Horpyna się tego domyśliła.

— Czekamy na Jagę — oznajmiła na szemranie w niewieścich szeregach, odpowiadając tym samym na ciekawość rycerza.

Czarownice, wyraźnie podniecone i podenerwowane, chciały zaprotestować, ale uwagę wszystkich zwrócił ruch na skraju pobliskiego zagajnika.

Grupka dzieciaków z piskiem i okrzykami zachwytu pomieszanego z przestrachem wynurzyła się z niego, cichnąc po dostrzeżeniu dorosłych. Brunon rozpoznał potomstwo chłopów z najbliższej wioski, a one nie czekając na przywołanie, bezzwłocznie do niego podbiegły. Nie obawiały się rycerza ni jego brata, ale widząc liczne grono nieznajomych postaci, dzierżących w dłoniach wiadome narzędzia, zazwyczaj żywiołowe i otwarte, popadły w onieśmielenie i zamilkły.

Popatrywały z lękiem, niedowierzaniem i narastającym podziwem, to na wiedźmy, to na Brunona i Macieja, to po sobie, drobiąc w miejscu ze zniecierpliwienia, a bojąc się odezwać. Wszyscy dorośli domyślili się bez trudu, co odnalazły i na twarzach czarownic odmalowała się płomienna żądza.

— Co tam jest? — zadał pytanie Brunon, aby ośmielić dzieci, a zwracając się bezpośrednio do rezolutnej Amelki.

— To... chyba kwiatek... Ten... zaczyna... świecić... — Dziewczynka była zbyt przytłoczona widokiem kobiet i drżąc, wskazywała kierunek. W przeciwieństwie do niego, który już się upewnił, że czarownice nie mają nad nim władzy. I chociaż nie wiedział do końca dlaczego, to skoro mógł, to i nie zamierzał im ulegać.

— Pokażcie... — Gdy odchodził, biorąc ze sobą tylko Latinię, z tyłu dobiegały odgłosy syczenia, przełykania i zgrzytania zębami. Tak głośne, że z trudem zapanował nad chęcią roześmiania się. — Wy zostajecie — rzucił ku nim na odchodnym.

----------

Dzieci zostawił na skraju, a niepokój i podminowanie poczuł wraz z przekroczeniem linii drzew. I lęk, a gdy popatrzył na Latinię, uderzył go jej przyspieszony oddech i zaczerwieniona twarz. W powietrzu unosiły się zapachy niezwiązane z lasem, a przypominające palone kadzidło i egzotyczne przyprawy. Spostrzegli również po chwili słabą poświatę w gąszczu paproci, a wraz z tym wszechogarniającą pokusę brnięcia ku niej.

Bruno zbyt wiele czasu spędził na wojnie, aby nie wyczuć niebezpieczeństwa. Otrząsnął się, zatrzymując stanowczo zielarkę, brnącą przed siebie już niemal w narkotycznym amoku i odwrócił zdecydowanie ją i siebie, do zjawiska plecami.

— Czym on jest?! — zapytał, choć podświadomie znał odpowiedź i rozumiał, że nikt nie był odporny na jego urok do końca.

— Jedna z nich musi go stąd zabrać — odpowiedziała na to Latinia, powoli dochodząc do siebie.

— Albo żadna...?

Pokręciła głową, uśmiechając się krzywo, sceptycznie.

— Albo się rozsieje... I musisz zaprosić je na święto. Wszystkie.

----------

Stały tam, gdzie je pozostawili. Plus jedna, na oko trzydziestoletnia, surowo piękna blondynka.

— Myślałam, że może się skusisz... — odezwała się do Latinii rozczarowana Horpyna, na co nowoprzybyła parsknęła wzgardliwie.

— Nie kochasz własnej córki — stwierdziła. — Nie udźwignęłaby jego ciężaru... — przerwała, baczniej przypatrując się Brunonowi. — Tak myślałam, że i na ciebie wpływ mieć może... — oznajmiła z zadumą. — I dlatego i tutaj pojawić się, pojawił... — Zaczęła nieśpiesznie zbliżać się do niego.

— Niewielki — zaprotestował, czując na sobie baczne spojrzenia wszystkich kobiet.

— Dwie czarownice w łożu to mało, trzeba ci jeszcze kilka — oświadczyła zalotnie ni to, ni kpiąco, gdy tylko się z nim zrównała, a na co Maciej wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

— To tak, żeś wojował...? — zapytał cicho, gdy wiedźmy przyglądały się badawczo siostrom w zawodzie, jedynie po Latinii rozpoznając prawdę. Genowefa robiła dokładnie to, co pozostałe, a Brunon, zamiast się zawstydzić, przyłączył do wesołości brata.

— Jaga tylko zgaduje — oświadczył przy tym i... zgadując.

Obrzuciła go pełnym dobrotliwego politowania spojrzeniem, ale nie zaprzeczyła.

— Masz dwa wyjścia — poinformowała, zamiast drążenia tematu. — Albo bierzesz kwiat sobie, albo otwierasz nam drzwi...?

----------

Korciło go i to bardzo, odpowiedzieć: „A bierzcie go sobie!”, oczyma duszy następstwa ujrzał jednak tragiczne i pokusę widoku walczących wiedźm odrzucił. Mimo wymownego i porozumiewawczego spojrzenia Macieja.

— Niech ciotka go stąd zabierze — podpowiedziała Latinia, wskazując Babę Jagę. Brunon postanowił posłuchać, ale w międzyczasie podświadomie nie doliczył się trzech wiedźm.

----------

Prawdziwie podświadomie, ponieważ ich zniknięcie zostało zatuszowane fantomami, je przedstawiającymi.

Wykrzywioną wściekłością twarz Jagi można było wyrazem zgrozy przeciwstawić jedynie Horpynie. Oba, skumulowane, doprowadziły dzieci do płaczu, a u mężczyzn do zaciśnięcia się pięści i szczęk.

— Na miotły! I znaleźć mi je! — prawdziwie zaskrzeczała Jaga i jedynie Latinię udało się Brunonowi powstrzymać, przed zabraniem się z matką.

— Kim one są?! — zażądał od niej informacji.

— To muszą być masarskie siostry: Augen, Ohren i Sprachen! — wyrzuciła przerażona nagle znachorka. — Nie rozpoznałam ich, ale na szczęście nie otworzyłeś drzwi.

— Mogą zaszkodzić?

— Nawet zechcą — potwierdziła kobieta. — Chodzą plotki, że po cichu pomagają Zakonowi... Mogą zechcieć wyłamać drzwi, a jeśli połączą się z Kwiatem...?!

Na jej towarzystwo, pomny wcześniejszego zachowania, nie zgodził się, zabierając ze sobą Maćka. Kobiecie nakazał zajęcie się dzieciarnią.

----------

Trzy wiedźmy były już niemal u celu i nie same. Każda prowadziła przed sobą inne miejscowe dziecko, trzymając dłonie na ich skurczonych ze strachu ramionach. Brunon miał nadzieję, że te nie obejrzą się do tyłu, gdyż z każdym krokiem ulatniał się z kobiet czar młodości.

Nie czuł już pędu do Kwiatu, kiedy się zbliżył, tarasując sobą ścieżkę do niego. Maciej dzielnie stanął obok i zazwyczaj mało wrażliwy na otoczenie, tak obecnie krzywiący się ze wstrętem na widok przemieniających się czarownic.

Nim doszły, niewiele pozostało w nich człowieczeństwa. Niemal łyse czaszki przyozdabiały rzadkie kępki białych włosów, a skóra na twarzach przypominała te z rycin przedstawiających trędowatych. Oczy wylazły na wierzch i pokryły się starczym bielmem, a nosy wydłużyły, sięgając zapadniętych, bezzębnych, wąskich warg.

— Z drogi! — zaskrzeczała pierwsza.

— Won albo sssgińcie! — wysepleniła druga.

— Albo te niewiniątka...! — zaczęła trzecia i nie dokończyła, bo stało się coś dziwnego.

Brunon poczuł wściekłość i żal. A one poniewczasie zorientowały się, że próba krzywdzenia dzieci przy tym rycerzu jest pomysłem najgorszym z możliwych.

Pierwszym, co przyszło mu do głowy, była ochota na skręcenie im karków i nagle wszystkie trzy odrzuciło do tyłu, a ich dłonie wystrzeliły do własnych grdyk. Zaczęły zaciskać sobie szyje, próbując popełnić swoiste samobójstwo.

— Łęg jest tam — odezwał się Maciej, wskazując ręką w bok. Brunon otrząsnął się i przywołał na myśl pokorę u wiedźm. Natychmiast przerwały samoduszenie, opadając na kolana.

— Nie — odpowiedział na sugestię brata. Wykorzystanie, czy ukaranie czarownic interesowało go o wiele mniej od przerażonych dzieciaków, które oto bały się najbardziej jego samego.

— Przyjąłeś więcej niż któraś z nas by pomyślała... — Jaga musiała stać z tyłu od dłuższej chwili. — Wasza matka nie jest, aby czarownicą...? — zakpiła. Wyglądała na ubawioną całą sytuacją.

— Jeśli jest, to dobrą wróżką...

— No tak, to przecież ogromna różnica... — Zmaterializowała się także szydercza Horpyna, a w niecałą minutę zamknął się dookoła nich krąg z pozostałych czarownic.

Jaga pomanipulowała dłońmi przy główkach dzieci i te już po chwili pobiegły roześmiane w kierunku przyzamkowej wioski.

— Nie będą pamiętać tych chwil — wyjaśniła. — Komu oddasz kwiat?

— Oddasz? — zapytała ponownie, gdy milczał.

Zdecydował się wcześniej, natychmiast po sugestii Latinii, ale chciał o tym najpierw porozmawiać z wybranką.

— Chcę cię zapytać o kilka rzeczy — odezwał się. — I co z nimi? — Wskazał klęczące.

— Zostaną zesłane tam, skąd już nosa nie wyściubią — zapewniono go. — Nie odzyskają młodości, a ich imiona zostaną zapomniane...

----------

Zostali przy Kwieciu we dwoje. Jego pan, jak mu powiedziała i Jego przyszła oblubienica. Ale na dociekliwsze pytania o moc, czy przeznaczenie widowiska, odpowiedzi nie udzieliła.

— Jako zwykły śmiertelnik, możesz jedynie snuć domysły — oznajmiła. — A poza tym nikt nie wie do końca, czym jest, a gwarantuje jedynie wieczną, po wsze czasy sławę... — dodała ze skruchą, lecz swoistym zarazem i kpiącym tonem, i Brunon nie był pewien, czy chodzi wyłącznie o próżność. Zaraz potem zamilkła na dłuższą chwilę, wpatrując się w płonące światło Kwiatu.

Odczuł ulgę. Latinia reagowała źle, w Gennoefer dostrzegł obawę, a u większości pozostałych wiedźm chciwość. Baba Jaga spoglądała w zadumie i z tęsknotą, więc uznał, że jest najlepszą kandydatką do przejęcia tego, czego czuł, że sam nie potrzebował.

— Jeżeli ludzie cię zapamiętają na wieki, to raczej z bzdurnych opowiastek, a nie taką, jak dziś... — uznał jednak za stosowne powiedzieć.

— Och, Brunonie! — Zaśmiała się. — Czarownice mają władzę i jak wszyscy u władzy, wolą wzbudzać w pierwszej kolejności strach... Jeżeli rezygnujesz, musisz go zerwać i mi podać — usłyszał, przypominając sobie jednocześnie wymowne spojrzenie odchodzącego brata.

— Jedna sprawa, Jadźka...?

Aż takiej reakcji się nie spodziewał. Ani takiej siły, powalającej go na plecy ze złośliwym, głośnym zaśmiechem.

— Spoufaliłeś się — oznajmiła, siadając na nim okrakiem. — Tak właśnie nazywasz swoje kochanice? Gieńka? Laska?

— Nie są...

— Och, wiem! — Pochyliła się i polizała mu ucho.

Nie poczuł dyskomfortu. Cała sytuacja go rozbawiła, a Baba Jaga wyglądała nadzwyczaj powabnie, wiercąc się prowokacyjnie na jego podbrzuszu. Pomyślał, że może rzuciła na niego urok.

— Ktoś nas może zobaczyć. Dzieciaki... — wymusił na sobie przytomne stwierdzenie.

— Nie bądź śmieszny — parsknęła. — Nikt nas nie widzi od dawna... — Pocałowała go, mrucząc zachęcająco: — Otworzysz mi drzwi...?

Ostatkiem siły woli spróbował zaoponować, usiłując przywołać obraz Baby Jagi z mrocznych opowieści, ale ona bezzwłocznie i tak sprawnie zajęła się tym, co wiele wieków później nazwano przyrządzaniem jednego z deserów, że ulec musiał.

----------

Jaga zjadła Kwiat i... nic się w niej nie zmieniło. A w każdym razie nic, co Brunon mógłby dostrzec. A już później, otworzył drzwi i zaprosił na biesiadę i pozostałe wiedźmy.

Wbrew obawom, okazały się w niej całkiem dobrymi kompankami, a święto przebiegło weselej i z mniejszą liczbą zgrzytów niż zazwyczaj. Nazajutrz natomiast, w podzięce za zaproszenie i gościnę, i doskonale się przy tym bawiąc, wykarczowały południowy łęg.

— Posprzątasz zaś sobie sam — usłyszał na koniec Maciej.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media