Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2018-03-11 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2282 |
Wysokie fale morskie przelewały się nad korytem i rzucały nim we wszystkie strony przez cały dzień i noc. A o świcie nasz nieszczęsny żeglarz ujrzał, że prąd zniósł go ku jakimś wysokim brzegom. Uchwycił gałąź drzewa, które zwisało swym pniem tuż nad wodą, i zbierając resztki sił, wdrapał się po nim na górę. Kiedy tylko poczuł twardy grunt pod stopami, przewrócił się w wysokiej trawie i przeleżał tam jak martwy całą następną dobę.
Rankiem wstał i chciał poszukać wody do picia oraz czegoś do zjedzenia, żeby się choć jakoś posilić. Dotarł akurat do dużej zielonej łąki, pokrytej wielobarwnym kwieciem, gdy nagle ujrzał przed sobą tak cudnego konia, jakiego nikt nigdzie jeszcze nie widział. Rumak był spętany i spokojnie szczypał sobie trawkę.
Sindbad zatrzymał się w bezruchu, tonąc w zachwyceniu, lecz po chwili zobaczył w oddali jakiegoś człowieka w turbanie, który biegł w jego kierunku, coś krzycząc. Kiedy się wreszcie zbliżył, zasapany podszedł do naszego żeglarza i zarzucił pytaniami:
- Co tu robisz, przybyszu? Kim jesteś? Skąd do nas trafiłeś?
- O, efendi, - odparł Sindbad. - jestem cudzoziemcem. Jeszcze przedwczoraj płynąłem swoim statkiem, niestety, zatonął, a mnie udało się uchwycić koryta do prania, i tak cudem jakimś ocalałem. Fale tak długo nosiły mnie po oceanie, aż dotarłem do waszych brzegów. Powiedz mi, panie, czyj jest ten wspaniały rumak i czemu pasie się tutaj sam?
- Wiedz, obcy przybyszu - odrzekł na to człowiek - że jestem koniuszym wielkiego wezyra, El Muhdżana. Jest tych stajennych wielu, i każdy z nas pilnuje tylko jednego konia. Co wieczór wyprowadzamy je na carskie łąki, by się na nich przez całą noc w chłodnym powietrzu spokojnie pasły, a rano, zanim nadejdzie upał, odprowadzamy z powrotem do królewskich koniuszni. Nasz wielki wezyr bardzo jest łaskaw dla wszystkich zamorskich cudzoziemców. Pójdźmy do niego - na pewno mile ciebie przyjmie, ugości i okaże swą carską przychylność.
- O, efendi! Oby cię Allah wynagrodził za twą dobroć! - zawołał uradowany Sindbad.
Stajenny nałożył koniowi srebrne wędzidło, zdjął z jego kopyt pęta, cmoknął, i ruszyli do miasta. Nasz kupiec podążył za nimi.
Wkrótce dotarli do wspaniałego pałacu z fontannami i kwietnymi dywanami, i Sindbada zaprowadzono do królewskich komnat przed oblicze siedzącego na tronie wielkiego wezyra El Muhdżana. Król przyjaźnie skinął na przybysza dłonią, by ten wstał z kolan i podszedł bliżej, i zaczął go wypytywać o jego niedawne losy. Sindbad szczerze opowiedział o wszystkim, co go spotkało.
Żeby okazać swemu zamorskiemu gościowi swoją nieskończoną carską łaskawość, El Muhdżan podjął go sutym obiadem, przydzielił mu mieszkanie i naznaczył swoim głównym zarządcą portu. Odtąd od rana do zmierzchu Sindbad stał każdego dnia na przystani i pilnie notował wszystkie statki, wchodzące do zatoki.
W ten sposób minęło wiele lat na jego służbie u wezyra. Ilekroć tylko do przystani podpływał jakiś obcy okręt, Sindbad wypytywał schodzących na brzeg kupców i marynarzy, w jakim kraju leży złote miasto Bagdad. Niestety, żaden z nich tego nie wiedział, i nikt nawet o czymś takim nie słyszał. Nasz biedny żeglarz prawie stracił nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze ujrzy swoje ukochane rdzinne strony.
Tymczasem wielki wezyr El Muhdżan bardzo polubił swojego cudzoziemskiego gościa i nawet uczynił go swoim najbliższym dworzaninem. Często rozmawiał z nim o jego dalekiej ojczyźnie i, kiedy tylko objeżdżał i wizytował swoje kwitnące państwo, zawsze zabierał Sindbada ze sobą.
Wiele cudów i dziwów mógł zobaczyć na własne swe oczy nasz kupiec w carstwie cara El Muhdżana, nigdy jednak nie zapomniał o swoim mieście i wciąż tylko dumał, jak tu wrócić do swojego wytęsknionego Bagdadu...
cdn.